Dawno nie było kolejnego rozdziału Babsztylady, zatem powracam do procederu :-)
**********************************************************************************************************************************************
Rozdział I. 1989
8.
Krótka, zaledwie czteromiesięczna
przygoda Konstancji z Ickiem zakończyła się dla niej
rozczarowaniem o wiele bardziej przykrym, niż potrafiła sobie to
wyobrazić. W najczarniejszych snach nie przewidziałaby takiego akurat
scenariusza. Jeszcze w połowie grudnia wszystko wydawało się być w jak
najlepszym porządku. Mimo że Mzinka powtarzała rok i w semestrze
zimowym nie uczęszczała na zajęcia, od czasu do czasu przychodziła na
uczelnię – najczęściej po Szczupaka, gdy kończył zajęcia lub w odwiedziny
do koleżanek. Z Pawłem polubili się od razu, gdy tylko Kostka ich ze sobą
poznała.
- Cieszę się – mówiła Marzena do
przyjaciółki, gdy zostawały sam na sam – że ci się ten Icek trafił. To fajny
gość, nie taki dupek jak tamten Jareczek od Mańki.
Cała czwórka nadawała na tych samych
falach i często przebywali razem. Icek i Szczupak przychodzili nawet
na niektóre wykłady Kostki, a wtedy dołączała do nich i Mzinka.
- Będę miała za rok jak znalazł –
mawiała optymistycznie.
Dekowali się wówczas z samego tyłu
amfiteatralnie wznoszącej się auli, na podłodze za ostatnim rzędem krzeseł.
Tam, niewidoczni dla wykładowców, grywali w karty i zagryzali
kiszonymi ogórkami prosto ze słoika, przynoszonymi przez Kostkę ku uciesze
pozostałej trójki. W czasie wakacji, przed wyjazdem na MOP,
pozostawiona przez rodziców i brata sama w domu, doglądała działki i z nudów
ukisiła ponad dwieście litrowych weków specjału.
Mimo wspólnych wygłupów coś drażniło ją
w zachowaniu Marzeny. Nie wiedziała, co o tym myśleć – wszak
przyjaźniły się od dziesiątego roku życia i nigdy nie było między nimi
żadnych zgrzytów. Teraz zgrzytało i Kostka sama nie wiedziała, co. Odnosiła
wrażenie, że za każdym razem, kiedy w polu widzenia jej przyjaciółki
pojawiał się Icek, dostawała małpiego rozumu. Jakoś przesadnie przewracała
oczami, wykonywała filuterne gesty i zalotne miny, nie bacząc ani na
obecność przyjaciółki, ani na własnego chłopaka, z którym zaręczyła się po
powrocie z Mazur i za którego zamierzała wyjść za mąż. Popisywała
się? Kokietowała Pawła? Ale po co miałaby to robić? Prawdę powiedziawszy,
Konstancji wyglądało to na ordynarny podryw i niepomiernie ją to
denerwowało. Po co to wszystko? Po co jej cudzy chłopak? Własny narzeczony
przestał jej wystarczać? Nie rozumiała, co to właściwie miało znaczyć. A może
to ona popadała w paranoję, bo była zazdrosna? Przecież troszczyły się
zawsze o siebie nawzajem, Mzinka tak dobrze jej życzyła.
- Jesteś szczęśliwa? – pytała ją za
każdym razem, gdy rozmawiały sam na sam.
- Jestem.
- To dobrze, to bardzo dobrze – cieszyła
się razem z nią.
Tym bardziej Kostka nie rozumiała nic z tego,
co się działo. Fakt, że jej przyjaciółka robiła słodkie oczy do Icka, zupełnie
jej się nie podobał.
Pewnego wieczoru odwiedził ją Szczupak.
Nie było w tym nic dziwnego. Robił to często, gdyż mieszkali po sąsiedzku.
Tylko że tym razem było już nieco za późno jak na odwiedziny, dochodziła
dwudziesta druga.
- O, cześć, wchodź.
Wpuściła go, lekko zdziwiona. Była już
po kąpieli i snuła się po domu w półprzeźroczystej koszuli nocnej.
Nawet Paweł nie przesiadywał u niej tak długo, wracał do akademika przed
zamknięciem.
- Nie przeszkadzam? – zapytał Szczupak z galanterią.
- E tam, właź.
- Dobry wieczór – skinął głową w kierunku
dużego pokoju, gdzie rodzice Kostki oglądali telewizję.
- Dobry wieczór – odpowiedzieli ze
spokojną rezygnacją.
Byli już poniekąd przyzwyczajeni do
wizyt i telefonów znajomych córki o najdziwniejszych porach.
- Co tam? – Kostka zamknęła drzwi od
swojego pokoju i usiadła na rozścielonym łóżku, przy którym piętrzył się
stos książek.
Narzeczony Mzinki zajął miejsce na
krześle przy biurku i odwrócił się do niej przodem.
- A nic, w sumie tak tylko wpadłem.
Pogadać.
- A o czym?
- A tak o. O niczym konkretnym.
Odprowadziłem Mzinkę do domu, wiesz, że ona musi wracać wcześnie. I postanowiłem
po drodze wpaść jeszcze do ciebie. Co tam u was słychać? To znaczy u ciebie
i Pawła?
- No – Kostkę rozśmieszyło to pytanie –
widzieliśmy się przecież dzisiaj rano. A od dzisiejszego rana nic się
raczej nie zmieniło, nie uważasz?
- Też racja – uśmiechnął się szeroko. –
To dobrze, że u was okay.
- A u was nie?
- Nie no, u nas jak najbardziej w porządku.
- Julek…
- No?
- Czy ty… nie zrozum mnie źle… czy ty
coś zauważyłeś?
- Ale co takiego?
- No… nie wiem, jak to powiedzieć. Coś
takiego w zachowaniu Marzeny…
Szczupak przyjrzał jej się z zaciekawieniem,
ale bez niepokoju.
- Co mianowicie?
- To znaczy, że nie zauważyłeś – powiedziała
z ulgą. – A to z kolei wskazuje na moją paranoję i chwała
Bogu.
- Bo ja wiem, czy chwała Bogu? Naprawdę
uważasz, że paranoja to powód do radości?
- W tym wypadku chyba tak.
- Serio?
- No dobra, to powiem wprost. Znamy się
w końcu jak łyse konie i mogę ci zaufać.
- Ależ jak najbardziej – powiedział z przesadną
wylewnością.
- Nie uważasz, że ona… tak jakby… no nie
wiem… kokieteryjnie zachowuje się przy facetach? – zapytała oględnie.
Czuła się jak Judasz, chociaż miała
czyste sumienie. Jakoś nigdy jeszcze nie stanęła w obliczu tak
skomplikowanej sytuacji, w której musiałaby oskarżać o coś
wieloletnią przyjaciółkę.
- W sumie tak – odpowiedział Szczupak
zadziwiająco lekko.
Kostce wydało się to osobliwe i niestosowne.
Za daleko właściwszy uznałaby na przykład atak zazdrości o narzeczoną lub
przynajmniej wyraz niepokoju.
- I ty tak… nic na to?
- A co ja? – odpowiedział, wprawiając
Kostkę w jeszcze większą konsternację.
- No przecież jesteście zaręczeni!
- No, jesteśmy. Ale chyba za bardzo się
przejmujesz duperelami. Znasz Mzinkę i wiesz, jaka ona jest.
Szczupak uśmiechnął się szeroko i pobłażliwie,
jakby nie rozumiał powagi sytuacji.
- Ty jesteś zupełnie inna – ciągnął
dalej. – Stateczna, rozważna, inteligentna…
- Chcesz przez to powiedzieć, że
zamierzasz ożenić się z niestabilnym emocjonalnie, postrzelonym debilem?!
- Nie, nie, no przecież niczego takiego
nie powiedziałem. Ale wiesz… Gdybyś to ty była moją dziewczyną, to…
- To co? – weszła mu w słowo
najeżona.
Nie znosiła takich gadek.
- No wiesz, Konstancjo, ty jesteś z zupełnie
innej gliny ulepiona.
- Nie chcę tego słuchać. I nie chcę
wiedzieć, co by było, gdybym była twoją dziewczyną. Przypominam, że jestem
dziewczyną Pawła.
- Ależ oczywiście, oczywiście,
Kosteczko. Nie denerwuj się. Ty jesteś przede wszystkim dziewczyną z klasą.
Czuła, że za chwilę eksploduje albo
udusi Szczupaka. Od tanich komplementów, prawionych zupełnie nie na miejscu,
mdliło ją.
- Julek, yyy… jest… późno. Chce mi się
spać i… i rodzice się wkurzają, jak ktoś za długo siedzi… Czy nie mógłbyś
sobie już pójść?
- Jasne, nie przeszkadzam już dłużej.
Odprowadziła go do drzwi. Wychodząc,
pożegnał się z rodzicami Kostki i szarmancko pocałował ją w rękę,
błyskając „rodowym” sygnetem.
- Radziwiłł, psia krew – mruknęła pod nosem,
zamykając drzwi na zamek i dodatkowo zabezpieczający łańcuch. – Co się, u cholery,
z tymi ludźmi dzieje? Najpierw tamta, teraz ten…
Nie potrafiła zrozumieć. Czuła, jakby
wokół niej działo się coś, o czym nie miała zielonego pojęcia, a jednak
istniało. I bardzo jej się to nie podobało. Zasnęła z poczuciem
niezadowolenia.
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia,
gdy w ostatnim dniu przed przerwą w zajęciach siedziała w holu
budynku wydziałowego z Pawłem, ujrzała wkraczającą zamaszystym krokiem
Mzinkę.
- Hej, hej! – pomachała im z daleka
indeksem i podeszła do ławki, na której siedzieli.
Kostka wychwyciła jej spojrzenie, które
przeznaczone było wyłącznie dla Pawła. Ten zerwał się z ławki i po
swojemu wywrócił oczami, przykładając dłoń do serca.
- Ach, ach, kogóż to widzą moje piękne oczy?
– zawołał z przesadnym, jak na gust Kostki, entuzjazmem.
- Idę do dziekanatu zapytać, które oceny
mi przepiszą z ostatniego zaliczonego semestru. Mam nadzieję, że
wszystkie. Niedługo sesja, a potem wracam na uczelnię. Zaczekajcie tu na
mnie.
- Nigdzie się nie wybieramy.
Paweł odprowadził drobną postać
wzrokiem. Konstancja milczała, nachmurzona. Jakimiż palantami muszą być faceci,
skoro dają się złapać na tak głupi lep, jak idiotyczne, infantylne przewalanie
gałami?
Po niespełna dziesięciu minutach Mzinka
wyszła z dziekanatu z zadowoleniem malującym się na twarzy.
- Załatwione! Przepiszą wszystko. No, to
możemy świętować. Ej, stara łupo – odwróciła się do Kostki – dzisiaj są twoje
urodziny i koniecznie musimy je obejść!
- O, tak – podchwycił Icek. – Obchodzimy.
Tu i teraz!
Kostka spojrzała na nich niechętnie i pytająco.
Po raz pierwszy od dawna odeszła ją ochota na wspólne wygłupy.
- Stań tu, na środku – zakomenderował
Paweł. – A my cię obejdziemy dwadzieścia jeden razy. Tyle, ile kończysz
lat.
Rycząc gromko „Sto lat”, zaczęli
zataczać dookoła obracającej się wokół własnej osi Konstancji nierówne kręgi. W drzwiach
wejściowych pojawił się profesor Gnomiński. Przeciął hol równym, energicznym
krokiem i obrzucił zaciekawionym spojrzeniem całą grupę.
- Dzień dobry państwu – rzucił,
przechodząc obok i zatrzymał się nagle, patrząc badawczo.
- Dzień dobry, panie profesorze –
wykrzyknęła radośnie Mzinka z odcieniem kokieterii.
Kostkę ogarnął jeszcze większy niesmak.
Zachowanie przyjaciółki wydało jej się niesmaczne i żenujące.
- Chyba naprawdę zaczynam popadać w paranoję
– pomyślała.
- Koleżanka ma dzisiaj urodziny –
mizdrzyła się nadal idiotycznie Marzena – a my je właśnie obchodzimy, może
pan profesor się przyłączy?
- Aa, w takim razie pozwolę sobie
złożyć dostojnej jubilatce najlepsze życzenia.
Profesor Gnomiński postawił teczkę na
ławce, podszedł do Kostki i szarmancko ucałował jej dłoń. Następnie zabrał
teczkę i odszedł.
- Dawaj, Mzinko, dawaj! – powiedział
Paweł. – Kostka, wracaj na pozycję. Zostały jeszcze cztery okrążenia. Sto lat,
sto lat…
Wróciła niechętnie na środek, sama nie
wiedząc, dlaczego raptownie straciła humor. Jeśli kiedykolwiek w życiu
miałaby zanegować istnienie czegoś takiego jak przeczucie, to ta właśnie chwila
musiałaby doszczętnie zniweczyć ów pogląd. Bowiem gdy jej wieloletnia stażem
przyjaciółka i jej osobisty chłopak wykonali owe pozostałe cztery
okrążenia i uczelniane obchody urodzin Kostki zostały oficjalnie
zamknięte, Mzinka przewiesiła sobie przez ramię nieśmiertelną torbę myśliwską
i oświadczyła, że musi iść do domu.
- Zaczekaj, odprowadzę cię! – Paweł
zerwał się i pośpiesznie naciągał na siebie kurtkę.
- Zaraz, zaraz… – wyjąkała zaskoczona
Kostka, czując, jak coś lodowatego i ohydnego podpełza jej do gardła. –
Jak to ją odprowadzisz?! A… ja…?
- Przepraszam – powiedział Paweł, znów
kładąc rękę na sercu i patrząc w kierunku Marzeny. – Wybacz, ale
chyba się zakochałem.
I odszedł pośpiesznie, zapatrzony w nadskakującą
mu Mzinkę.
„Ale dlaczego w urodziny?” – pomyślała
boleśnie Kostka i pociągnęła nosem. – „I dlaczego znowu na święta? I dlaczego
to właśnie ona mi to zrobiła?!”
Usiadła z powrotem na ławce i rozpłakała
się żałośnie. Bolało o wiele bardziej niż rok temu w przeddzień
sylwestra.
Po raz kolejny sprawdza sie porzekadło, że jak się ma miękkie serce to trzeba mieć twardą dupę, a żeby nie szlochać wystarczy nie kochać...
OdpowiedzUsuńA umiesz nie kochać?
OdpowiedzUsuńOd paru ładnych miesięcy straciłem możliwość odczuwania emocji, na czele z tymi pozytywnymi, więc chyba umiem... Tyle że ze mnie choroba zrobiła kogoś wewnętrznie martwego.
UsuńŻebyś wiedział, jak ja Cię rozumiem!
UsuńNiestety oboje musimy kroczyć przez to piekło... I chyba oboje przestaliśmy mieć złudzenia odnośnie miłości.
UsuńOwszem. Ja te złudzenia straciłam 16 lat temu, więc jakby co, mogę zostać prezeską tego klubu - mam doświadczenie.
UsuńPodejrzewam że można by nawet sporą partię z takich jak my zbudować :-)
UsuńTo co? Do boju! Proponuję Cię na mojego zastepcę i skarbnika w jednym (pozbierasz składki i będzie co sprzeniewierzyć). Tadammmm!!!
UsuńChcesz się wzorować na partii rządzącej? :-) Warto przynajmniej na początku udawać że nie będziemy niczego nie sprzeniewierzać :-)
UsuńNo co Ty? Ani myślę niczego udawać - pod latarnią prawa i światłem sprawiedliwości jest zawsze najciemniej!
UsuńA po utracie władzy prokurator bez problemu zbierze zarzuty :-)
UsuńTeż się go przekupi!
UsuńByłabyś naprawdę świetnym politykiem :-) :-) :-)
Usuń...gdyby nie to, że nie umiem kraść, a polityka mnie śmiertelnie nudzi i nuży.
UsuńMnie dodatkowo brzydzi. Jak patrzę na te PiSowskie mordy to mam odruch wymiotny.
UsuńJa zwyczajnie nie patrzę. To znakomicie polepsza sytuację. Wystarczy idiotów wokół, telewizor mi niepotrzebny (i od kilku lat nie mam).
UsuńJa TV też nie oglądam, ale w necie też ich ryjów nie brakuje. Nawet nieszczęsny Facebook potrafi mi posty sponsorowane Morawieckiego podsyłać mimo że wciąż je blokuję.
UsuńCo prawda, to prawda...
UsuńNiestety nie da sie całkiem odciąć od polityki bo ona jest wszędzie.
UsuńAle co mogę, to robię. Moje zdrowie psychiczne, a co za tym idzie, fizyczne też, jest zbyt cenne.
UsuńMoje zdrowie psychiczne jest już tak nadszarpnięte że nawet widok mordy Kaczyńskiego niewiele zmieni.
UsuńJestem przeciwna takiemu podejściu. Trzeba dbać o siebie nawet w drobiazgach!
Usuńnie zawsze jest laluśnie, zwłaszcza wtedy, gdy jest sraluśnie...
OdpowiedzUsuń/dziś właśnie wymyśliłem (czy też samo się jakoś wymyśliło?), jakoś tak wczesnym porankiem, tą parę neologizmów i nie waham się ich używać w każdej możliwej okazji, LOL/...
p.jzns :)
Owszem, w tym wypadku było sraluśnie :-)))
UsuńOdkochanie zdarza się i tylko strona porzucona cierpi, gdyż myślała, że miłość dana jest na zawsze, a każdy facet to stały wielbiciel. Tak dobrze nie ma. Ważne, by powiedział, że kończy znajomość, bo niektórzy zapominają i zdradzają całymi latami.
OdpowiedzUsuńWszystko się zdarza, to jasne. Szkoda tylko, że czasami osoby bliskie (tak jak w tym wypadku przyjaciółka) robią ludziom bezinteresowne świństwa...
Usuńzawsze trudno mi było pojąć obwinianie "tej trzeciej" osoby za rozejście się pary... bo to jest dokładnie tak, jakby ta osoba, która odeszła była rzeczą, przedmiotem, którą ta trzecia osoba sobie przywłaszczyła, ukradła... z drugiej strony faktycznie może być trudno zaakceptować fakt, że ta trzecia osoba jest po prostu lepsza i łatwiej jest się wtedy złościć na kogoś, niż na siebie...
UsuńNie do końca o to chodziło w tej akurat opowieści, a o zachowanie RZEKOMEJ przyjaciółki.
Usuńznaczy, że co?... że przyjaciółka mizdrzyła się do facetów?... widać Szczupak to nie było to, o co chodzi... albo po prostu takiego miała stajla... Paweł się załapał na to, ale spójrzmy na to tak, że w sumie niechcący zrobiła Kostce przysługę, bo szybko się dowiedziała, że nie ma sensu gościa traktować na poważnie...
Usuńa tak w ogóle, to czy te wszystkie miłostki, romanse, czy związki w okresie studenckim można w ogóle traktować na poważnie?... ja nie traktowałem, LOL :D
Niektóre chyba można, bo jednak sporo osób pobiera się już w okresie studenckim.
Usuńpytanie jeszcze tylko, czy dlatego, że chcą być ze sobą jako ze sobą, czy dlatego aby być w związku, do tego jeszcze rejestrowanym, wtedy ta druga osoba jest jakby na drugim miejscu... bo to naprawdę rozmaicie bywa w tym temacie...
UsuńNawet nie chcę się nad tym zastanawiać. W związku zarejestrowanym - mimo najszczerszych intencji - przeżyłam horror, do którego wracać nawet myślą nie chcę. W nierejestrowanych jest łatwiej... I to już tak ogólnie rozważam (na podstawie własnych doświadczeń), a nie a propos.
UsuńAle jak to? Tak po prostu, bez ostrzeżenia?
OdpowiedzUsuńTo jakieś jaja, jakby dziś wysłał smsa , że znalazł inną i spotkanie nieaktualne...
Z drugiej strony, oboje siebie warci więc może nie ma czego żałować.
Przeżyłam dwa takie rozstania. Jedno dawno, w epoce bezkomórkowej, a drugie tak jak napisałaś: SMSem. Jak to świadczy o zrywających, to gołym okiem widać...
Usuńpłacz dobrze płucze myśli. i pozwala wypluć trochę jadu żeby dało się dalej żyć. Stwórca to miał łeb żeby łzy wymyślić. zapewne nie było łatwo.
OdpowiedzUsuńCo do Stwórcy, nie bardzo w ten jego łeb wierzę. Co mógł, to spitolił...
UsuńNie ma lekko w tym paskudnym życiu....
OdpowiedzUsuńAno nie ma. Zwłaszcza z przyjaciółmi.
UsuńRozstania nie są takie złe...przed nami zawsze coś nowego.
OdpowiedzUsuńNie wiem, dlaczego nie pojawiają się Twoje komentarze. Od wszystkich innych są. Dziękuję za dobre chęci .To ja będę pisać u Ciebie, a z czasem może coś się poprawi.
Nie wiem, czy one idą do spamu, czy w kosmos. Na jednym z blogów pod jednym postem trzy komentarze poszły nie wiadomo gdzie, a pod drugim wszystkie normalnie sie publikują. Niezbadane są wyroki blogspotu...
UsuńFrau, pisłam ci na mim blogu, ze moderuje posty starsze niz jeden dzien, dlatego komentarzy nie widziłas ale juz sa. a to po to, żeby nie uronić. co nie zmienia faktu, że blogger nadal fisiuje.pozdro.
UsuńFisiuje i niezbadane są jego wyroki. Pozdro!
UsuńWrócę.
OdpowiedzUsuńZrób to wreszcie!
UsuńNie będę czytał Babsztylady w odcinkach. Czekam na kompletne wydanie papierowe. Ruchy, ruchy, Frau Be!
OdpowiedzUsuńOstatnio jakaś taka nieruchawa jestem.
Usuń