27 listopada 2023

86. Urozmaicenie

Dzieciątko postanowiło urozmaicić mi życie.

- Chodź, matka, wyskoczymy sobie na weekend do Katowic.

Nie przyjęło do wiadomości, że:

- Ojezudokatowicpocodokatowicnigdyniebyłamwkatowicachcotowogólezapomysł?!

- Zarezerwowałam już pokój w hotelu – Dzieciątko lakonicznie uznało sprawę za załatwioną.

No to pojechałyśmy. Na miejscu dołączyła do nas przyjaciółka Dzieciątka. Ślązaczka. Matko cudowna, po jakiemu ona mówi?! Co najmniej połowy nie zrozumiałam.

Obowiązkowo zostałam wyciągnięta do Yatty. To taki sklep z trylionem mang i stosownych do nich gadżetów. Uczyniłam przy tym ciekawe spostrzeżenie, że na świecie jest całe mnóstwo mangoświrów.

Główną atrakcją pobytu miał być – i był – bajerancki jarmark świąteczny. Spędziłyśmy tam dobrych kilka godzin popołudniowo-wieczornych. Ścisk, muzyka, hałas, grające domki z baśniowymi aranżacjami, po scenie miotało się i ryczało do mikrofonu jakieś bożyszcze tłumów, pomiędzy budkami, domkami, monstrualnej wielkości bałwanami, reniferami, dziadkami do orzechów, saniami Mikołaja i całym tym tłumem krążyła rozświetlona, rozdzwoniona i grająca kolejka.














W budkach sprzedawano wszystko, można było zjeść kiełbaski na gorąco i inne dziwne lub mniej dziwne potrawy. Ja dostałam ślinotoku na widok węgierskich langoszy. Ubóstwiam! W co którejś budce sprzedawano grzańce w różnych smakach, prawie wszyscy nosili w rękach zielone kubki. Wypiłam tradycyjny, wiśniowy i śliwkowo-cynamonowy.


Z prawej i z lewej diabelskie młyny. Jeden mniejszy, drugi sporo większy.


Takie rozrywki to nasz żywioł, więc pobiegłyśmy ochoczo do kolejki po bilety. Oczywiście na ten większy. Oglądanie wszystkiego z góry jest arcycudne! Najlepsza rozrywka w całych Katowicach.

Widok z góry na jarmark

I jeszcze jarmark z góry
Miałyśmy również wykupione godziny w Antykawiarni. To jest taka kawiarnia, w której płaci się dychę za godzinny pobyt i w tym czasie: gra się w gry komputerowe lub w innym pomieszczeniu w gry „analogowe” – planszówki, zręcznościowe i tym podobne. Różnego rodzaju herbaty i kawy do woli, już w cenie wejścia. Grałyśmy w Krzesełka, Jengę, Dixit, Taboo, La Cucaracha. Po dwóch godzinach wymiksowałam się, a dziewczyny jeszcze zostały pograć na konsolach. To już nie moja bajka.



I jeszcze ten Kafej. Po polsku „kawiarnia”, chi, chi. Kojarzycie zapewne takie napisy koło klamki: „pchać” lub „push”, prawda? No to patrzcie, jak to się załatwia na Śląsku!


A w hotelu… magiczne schody. Magia polega na tym, że nie wiadomo, dokąd prowadzą, bo nikną w suficie. Może na piętro 9 i ¾?


Po wszystkim zrobił się poniedziałek.