15 września 2024

132. (Nie)winny się tłumaczy

A zatem się tłumaczę.

Moja niemoc sprawcza w dziedzinie blogowej absolutnie nie została wywołana nowym epizodem depresji. Znalazłam się w czarnej dupie z powodów techniczno-okolicznościowych. Otóż połączenie nowego komputera ze starym monitorem okazało się niemożliwe. W monitorze są jeszcze starego typu, niebieskie wtyczki i przewód nimi zakończony (VGA). W nowej jednostce takich nie ma. Kupiłam więc przejściówkę – z jednej strony VGA, z drugiej HDMI. No fajnie, monitor się włączył, ale nie pokazywał niczego poza miniaturami uruchomionych programów. Zadzwoniłam do moich panów, którzy popukali się z pewnością w czoła i wyjaśnili mi, że cyfrowy obraz w analogowym monitorze nie pójdzie. Aha. No to na plaster mi ta przejściówka. Sprawa została odłożona chwilowo na później, bo musiałam mieć czas na jeden wyjazd, potem drugi wyjazd, potem trzeci wyjazd… Pomiędzy nimi były weekendy, no to też niczego nie załatwiłam. Ostatni tydzień sierpnia był bardzo pracowity (egzaminy poprawkowe z przedmiotów, poprawkowe matury, inwentaryzacja szkoły), a już na sam koniuszek poległam z grypą żołądkową. „Hurra!” – pomyślałam. „Odpocznę wreszcie w pracy”. Taaa… Początek roku szkolnego to szpital wariatów. W dodatku tylko dwa razy w tygodniu kończę o 13.00, raz o 15.00 i 2 razy o 16.00. Po pracy jakoś trudno mi się z wszystkim wyrobić. Do tego adoptowałam dwie trzymiesięczne, bezdomne i chore kotki, więc weterynarz w ruchu, kolejki do weta są duże i wolno idą, bo w naszej lecznicy są tylko dwa gabinety. Czworonożne dzieciaki na początek posprzątały mi mieszkanie, a następnie przystąpiły do remontu. Mieszkam na gruzach i pocieszam się, że za rok o tej porze na pewno będzie lepiej.

W kwestii technicznej, ciągle nie mając komputera, chciałam przechytrzyć system i przeprosiłam się z laptopem. Tymczasem system przechytrzył mnie i zepsuł laptopowi klawiaturę. Dlatego nie mogłam się odzywać. Pićkanie w telefonie odpada.

Pamięć podsunęła mi któregoś dnia, że miałam niegdyś służbowy laptop, na tyle kiepski, że porzuciłam go już kilka lat temu. Samo urządzenie pamięta jeszcze czasy Mojżesza. Przegrzebałam gorączkowo swoją szkolną szafkę i znalazłam trupa. Przyniosłam go do domu, poczekałam pół godziny, zanim się uruchomi i drugie pół, zanim otworzy się okno Internetu. Otwarcie dowolnego okna przypomina czekanie na Godota, ale jedno, co działa bez zarzutu, to stary Word. No i gitara. Właśnie piszę ten post, potem prześlę go sobie na pocztę, w laptopie z zepsutą klawiaturą przekleję go za pomocą myszy na blog i powinno zadziałać.

To tyle, jeśli chodzi o sprawy techniczne. Sprawy okolicznościowe są z kolei bardzo przygnębiające. Trzy moje koleżanki (35 lat, 45 lat i 50 lat) zmarły na wakacjach – wszystkie na raka. Kolejnym czterem osobom z mojego otoczenia zdiagnozowano raka: dziewczynie/partnerce mojego brata, dwóm koleżankom oraz mamie koleżanki. To już jakaś epidemia! Na dobicie byłam na pogrzebie mamy innej koleżanki. Bardzo mnie te śmierci i te diagnozy przygnębiły.

Mam nadzieję, że te, które jeszcze żyją, wygrają onkologiczną wojnę. Tu rodzi się pytanie: czy istnieją jeszcze jakiekolwiek choroby poza rakiem?!

Do tego idzie jesień.

Nienawidzę.

Przewalone.