...i jestem.
W celu uniknięcia polskich upałów pojechałam zażyć upałów afrykańskich (46°C w cieniu o poranku),
dzięki czemu po powrocie z wczasów mogłam napawać się faktem, że rodzime temperatury nie są jeszcze takie najgorsze.
Entuzjazmu
wystarczyło na jakieś dwa dni, potem zjechał do zera, bo w domu jednak
ucieczki od niego nie ma.
RZESZÓW ŻĄDA DOSTĘPU DO MORZA!!!
Przemęczyłam więc jeszcze parę dni i zwiałam do KRAJU NORMALNYCH TEMPERATUR (osobiście widziałam figlujące w wodzie przy 13°C dzieciaki).
Pośród fiordów, lodowców i innych cudnych okoliczności
przyrody poddałam się systematycznemu studzeniu, aż dotarły do mnie
informacje, że w Rzeszowie od kilku dni leje.
Podniesiona na duchu, wtarabaniłam się w Bergen na pokład samolotu - a tu znowu upały...
Tak czy inaczej, oto jestem – stęskniona za Wami
i komputerem. Teraz jeszcze tylko odeśpię podróż i już stawiam się
na posterunku. Dobranoc!