29 czerwca 2025

179. Zwierzęca dusza

Traf chciał, że kilka lat temu znalazłam się na pewnej imprezie razem ze znajomym chłopcem w sutannie. Na rękach piastowałam malutką, dwumiesięczną wówczas kotkę, którą właśnie dostałam w prezencie. Duchowny przysiadł się do mnie. Uszczęśliwiona maleństwem, wyciągnęłam do niego ręce, pragnąc podzielić się swoim zachwytem.

- Popatrz, jaką piękność dostałam od naszych wspólnych znajomych...

- A idź mi z tym kotem! – wrzasnął chłopiec w sutannie i spąsowiał na twarzy.

- Oszalałeś?

- Kot powinien myszy łowić, a nie na kanapie siedzieć!

Zatrzęsło mną w posadach.

- A chłop powinien baby posuwać, a nie w kiecce latać jak ostatnia ciota! – warknęłam.

- Kurwa mać! – odezwał się elegancko, jak na duchownego przystało. – Nie odzywam się do ciebie więcej.

- Pozostaję nieutulona w żalu – odparłam i jad skapnął mi z kłów na dywan.

Jakiś czas później na blogu, którego reklamować nie zamierzam, inny chłopiec w kiecce wysmażył post nafaszerowany mądrościami od siedmiu boleści, od których nóż sam się otwiera w kieszeni. Z typowo katolicką miłością stworzenia skrytykował ludzi, którzy trzymają psy w domach zamiast na łańcuchach przy budzie. Uznał za gorszące traktowanie ich jak członków rodziny i złożył to na karb ślepego posłuszeństwa i wierności, którymi zwierzę obdarza nas – według wspomnianego mędrca – za kość i miskę strawy!

Jakże prymitywny musi być człowiek, który gardzi zwierzęciem tylko dlatego, że go nie rozumie i nie ma krzty wrażliwości! Jaki mały w swojej megalomanii jest ktoś, kto głosi pogląd, że zwierzę nic nie czuje i który nigdy nie słyszał o tym, że zwierzęta kochają bezwarunkowo – nawet jeśli człowiek staje się ich dręczycielem i katem. Może należałoby uwiązać takiego na łańcuchu przy budzie, żeby na metrze kwadratowym jadł, spał, wydalał i myślał nad swoją wielkością?

Warto zwrócić również uwagę na pewien komentarz, który pojawił się na jeszcze innym blogu. Komentująca przywołała przykład zakonnika, który z upodobaniem rozdeptuje małe stworzonka. Zapewne głosi z upodobaniem, że zwierzęta nie mają duszy i jest jednocześnie zaciekłym „obrońcą życia”. Szczerze życzę mu, aby doświadczył na własnej skórze takiej „obrony”, jaką sam reprezentuje!

Zwiedzając Cmentarz Łyczakowski we Lwowie, zawędrowałam do niesamowitego grobu. Przewodnik opowiedział nam jego historię. Lwowskiemu mieszczaninowi, Józefowi Iwanowiczowi, towarzyszyły codziennie w spacerach dwa psy: Pluto i Nero. Gdy mężczyzna zmarł, podążyły za jego trumną aż na cmentarz i tam pozostały. Do tego stopnia tęskniły, że pomarły jeden po drugim, warując przy jego grobie i odmawiając jedzenia. Żona mężczyzny kazała pochować psy obok pana. Na pamiątkę tego wydarzenia na nagrobku dłuta Pawła Eutele znajduje się popiersie Iwanowicza z leżącymi po bokach dwoma psami. Z oka jednego z nich spływa łza symbolizująca tęsknotę za zmarłym panem. Z oczu drugiego płyną dwie łzy – opłakuje pana i swojego psiego towarzysza, który umarł pierwszy. Nie jest to legenda, ale historia prawdziwego człowieka i prawdziwych zwierząt.

Druga historia rozgrywała się niejako na moich oczach. Gdy zachorowała moja kotka i codziennie chodziłam z nią na kroplówki, spotykałam w lecznicy starszą kobiecinę, która dzień w dzień nosiła na mdlejących rękach sporej wielkości psa, aby nie pozwolić mu umrzeć. Gdy siedziałyśmy ramię w ramię w pomieszczeniu z kroplówkami, opowiedziała mi ich przeżycia. Kilka miesięcy wcześniej zmarł mąż kobiety, ukochany pan psa. Biedne zwierzę tak za nim tęskniło, że przestało jeść. Stało się chude, apatyczne, słabe, choć pani dogadzała mu jak tylko mogła. Moja kotka wyzdrowiała, więc przestałam spotykać się z dzielną panią i nie wiem, jak zakończyła się ich historia. Mam jedynie nadzieję, że udało się uratować zwierzę.

Czy z tych dwóch przykładów – jakich świat zna tysiące – rzeczywiście wynika, że zwierzęca miłość to jedynie prosty układ: „ty mi kość, ja ci wierność”?!