Zobaczyłam
je z daleka: jaskrawożółte szczątki motocykla ścigacza porozrzucane były
w sposób świadczący o tym, że przeleciał lub przekoziołkował
z przeciwnego kierunku przez cztery nitki jezdni i pas zieleni.
Kręcili się wokół nich policjanci. Wypadek musiał zdarzyć się wcześniej, gdyż
motocyklisty – lub tego, co z niego zostało – już nie było. Na pobliskim
przystanku deliberowała nad czymś grupka młodzieży.
-
Widziała pani ten straszny wypadek? – zapytała znajoma Czerwonowłosa.
-
Widziałam – odparłam obojętnie. – Jednego idioty mniej, mam nadzieję.
Oczy
dziewczyny stały się okrągłe jak pięciozłotówki. Jej towarzysze zbili się
w ciasną grupkę i przysunęli się do nas. Spojrzeli na mnie
z zaciekawieniem.
-
Jak pani może?! – w głosie Czerwonowłosej pobrzmiewała zgroza. – Przecież
to straszne!
-
Nie – wyjaśniłam spokojnie. – Strasznie jest wtedy, gdy odmóżdżony bałwan
przekracza kilkukrotnie bezpieczną prędkość i zabija lub okalecza Bogu
ducha winnego człowieka, który miał nieszczęście znaleźć się w złym
miejscu o niewłaściwym czasie. A to – kiwnęłam głową w kierunku
żółtych części – to jest tylko selekcja naturalna.
Nie
wiem, czy udało mi się pobudzić u kogoś myślenie, czy też pozostawiłam
grupkę młodzieży jedynie bezrefleksyjnie zgorszoną wygłoszoną przeze mnie
herezją.
Być
może właśnie teraz dopełnię miary zgorszenia (co jednak nie powinno nikogo
dziwić, wszak Frau Be to zła kobieta jest), ale wyznam bez ogródek, że nie
odczuwam nawet cienia współczucia, gdy dowiaduję się, że:
-
jacyś turyści zaginęli (lub zginęli) w Tatrach,
-
ktoś odpadł od ściany na Mount Everest,
-
na torze zabił się kolejny żużlowiec,
-
po ulicy poniewierają się resztki kolejnego „wyczynowca”,
-
rozpirzył się w drzazgi rajdowiec,
-
pięcioro napitych nastolatków wracających z dyskoteki dresowozem zakończyło karierę
na drzewie.
Bo
ja zła kobieta jestem. No, może nie tak do końca, bo szkoda mi drzewa.