Spostrzegawcza Pantera wydłubała
z mojego poprzedniego tekstu fakt, że w „komfortowym” opactwie każdej
nocy budziłam się z krzykiem. Zasugerowała, że to „złe ze mnie
wychodziło”. No nie wiem, wychodziło albo wchodziło. Po takim „świętym”
miejscu wszystkiego można się spodziewać.
[Pieśń stosowna do okoliczności]
Coś w tym jest, bo koszmary senne
nie odpuszczają. Tym razem przyśniło mi się, że miałam przeprowadzić
jedną z ostatnich lekcji w klasie maturalnej. Weszłam do sali,
otworzyłam podręcznik i… zaczęłam wymiotować. Wybiegłam na korytarz i rzygałam
na całego, a wokół mnie narastał tłum uczniów, którzy także mieli
torsje i każdy puszczał pawia na mnie. Cała byłam pokryta ohydnymi,
żółtawymi wymiocinami. Oczywiście obudziłam się z krzykiem. Chyba złe tynieckie
wyłaziło.
Młodsza i starsza młodzież bawi się
w taką zabawę, w której – krótko mówiąc – chodzi o szukanie
różnych miejsc i znajdujących się w nich skrytek. Mniejsza o zawiłości
zasad gry, gorzej, że grywa w nią Dzieciątko, co skutkuje czasami wyciąganiem
mnie z domu. Nie inaczej było wczoraj. Co przeżyłam, to moje. Wizytowałyśmy
chaszcze i przyroda tak sobie mnie zawłaszczyła, że krzaczory, w które
wlazłam, postanowiły zatrzymać mnie na zawsze. Borze szumiący, jaka jestem
atrakcyjna! Nawet zarośla na mnie lecą! Aż się wzruszyłam.