Pamiętacie, jak pisałam o ostatnich dniach wakacji? Chodziłam
jak struta, bo od iluś tam lat znoszę powroty do szkoły coraz gorzej, aż do
prawdziwej traumy. Na sto procent na emeryturze będę cierpieć na PTSD. Tak mnie
i innym dała do wiwatu gestapówka. Nie znoszę już tych murów i tych
ludzi, i uczniów…
Musiałam zapobiec stanowi rozklekotania, więc robiłam to, co
zawsze ma na mnie dobry wpływ, czyli przebywałam wśród zwierząt. A że
jedna Fanta i śledziowie to za mało, szłam na przykład do Kotłowni – kociej
kawiarni. Można tu nie tylko zjeść deser, wypić kawę, obserwować koty, głaskać
je, bawić się z nimi. Są to podopieczni Fundacji „Felineus” i w każdej
chwili można któregoś kociaka adoptować. Już spora liczba futerek znalazła w ten
sposób swoje domki. Podoba mi się zakaz wstępu dla cholernych bąbelków, które
nie tylko robią nieznośny hałas, ale i mogą krzywdzić lub stresować
zwierzaki. Pełen szacun dla właścicieli Kotłowni!