24 sierpnia 2024

130. Czarna dziura

Byłam nad naszym morzem i było cudownie.

Byłam w Bułgarii i było cudownie.

Byłam u koleżanki z drugiego końca Polski i było cudownie.

Zresetowałam ciało i ducha.

Umysł odpoczął od dręczenia bzdurnymi rozporządzeniami, wytycznymi, zarządzeniami i przerośniętą biurokracją.

No ale wróciłam...

To tak, jak by rąbnąć z dziesiątego piętra na tyłek.

Od wtorku zapierdzielam w placówce, tylko wióry lecą. Całe szczęście, że w soboty zamknięta, bo mam jeszcze coś na kształt weekendu.

Wciąż nie mieszkam u siebie, bo mama wyjechała po raz kolejny i trzeba zająć się Czesią. Złości mnie dodatkowo, że ciągle nie mam kiedy zabrać się za podłączenie własnego komputera. Udało mi się na razie tylko kupić przejściówkę do monitora. Wieczorem wyskoczę do siebie zainstalować nowy filtr u śledzi, bo poprzedni właśnie był uprzejmy się zepsuć. Vis maior, jest to sprawa niecierpiąca zwłoki.

Wszystko byłoby do ogarnięcia, gdyby nie ta praca. Inni mają jeszcze tydzień wolnego, a tylko wybrańcy doznają zaszczytu pracy w wakacje.

Czuję że czarna dziura już mi się przygląda żarłocznym spojrzeniem. Marzy o tym, żeby mnie wessać i już nawet uruchamia silniki. Prawdę mówiąc, nawet nie mam sił i chęci z nią walczyć. No mówię Wam, normalny dramat w siedmiu aktach. Jak to zwykli mawiać starożytni Słowianie, we łbie cyrk, w dupie karuzela.