02 listopada 2023

83. Zagwozdka

Chyba mam stalkera. To znaczy nie wiem, czy mam i dlatego piszę „chyba”. Nie wiem, czy to, co facet wyprawia, mieści się w prawnej definicji stalkingu. W końcu nigdy niczego złego mi nie zrobił.

O ile mnie pamięć nie myli, zaczął jeszcze w czasie, gdy byłam studentką, ale głowy pod tramwaj nie podłożę, czy nie wcześniej. Raczej nie. Wzrok dziki, szata plugawa, na głowie afro, na gębie nic. Indywiduum najpierw za mną łaziło, ale nie zwracałam na to uwagi, bo miałam lepsze zajęcia. Potem wsiadał do autobusów, którymi jechałam (skąd on wiedział, do którego wsiąść?!) i nieśmiało proponował, że pomoże mi zanieść do domu zakupy. Jako mężatka, odkąd kupiliśmy samochód, nie jeździłam już publiczną komunikacją. Odetchnęłam. No ale w końcu się rozwiodłam i samochód poszedł pod młotek. Wróciłam do komunikacji miejskiej. Osobnik natychmiast zaczynał wyrastać jak spod ziemi. Nie wiem, gdzie on mieszka, za to on doskonale się orientuje, gdzie mieszkam ja albo przynajmniej, z którego przystanku odjeżdżam. Zaczął odjeżdżać z tego samego. Nie dam głowy, czy przypadkiem nie siedział na nim, dopóki nie przyszłam. Wciąż próbował nawiązać ze mną kontakt, od noszenia zakupów przeszedł do umawiania się na randkę. Na początku go ignorowałam, ale zrobił się upierdliwie namolny. Dowiedział się, gdzie pracuję (ewentualnie na którym przystanku wysiadam), co nie było zbyt trudne, gdy się za mną łaziło. Zaczęła się zabawa w kotka i myszkę. Czekał na mnie na przystanku dotąd, dopóki się nie pojawiłam. Wymyśliłam, że będę ratować się telefonem. I albo udawałam, albo rzeczywiście rozmawiałam – dzwoniłam do kogoś i błagałam, żeby jak najdłużej ze mną gadał. Jak nie było o czym, to o dupie Maryni. W ten sposób udawało mi się dojechać do miejsca przeznaczenia. Czasami jednak nawet nie zdążyłam wyjąć telefonu, jak cholernik już wyskakiwał jak diabeł z pudełka, natychmiast przypuszczając atak. Proponował mi to wyjście na kawę, to kieliszeczek szampana, a nawet wspólne spędzenie sylwestra. Szło się załamać.

Najgorsza sytuacja spotkała mnie, gdy zagapiłam się kiedyś w okno i nie zauważyłam zagrożenia. Zagrożenie, bardzo zadowolone z siebie, usiadło na wolnym siedzeniu obok. Typ zaczął od gadki (a z japy waliło mu jak z murzyńskiej chaty), skończył zaś na dociskaniu mnie do okna. W kilku dosadnych słowach wyjaśniłam mu, co o tym i w ogóle o nim sądzę i wysiadłam na najbliższym przystanku. I co z tego? On też wysiadł. I tak w kółko Macieju. Na widok gościa zaczęłam dostawać ataków paniki. Spieprzałam, dokąd oczy poniosły. Zaczęłam spotykać go w sklepie, na ulicy, koło kościoła, w przychodni i w zasadzie wszędzie, gdzie byłam. Kiedyś zrobiłam go w konia. Wsiadłam do autobusu, on za mną, a ja w ostatniej chwili, tuż przed zamknięciem drzwi, wyskoczyłam. Amant pojechał dalej z zaskoczeniem malującym się na obliczu. Jednak to pojętne bydlę, dał się zrobić w ten sposób tylko raz. Później już się pilnował. Miał także „sympatyczny” zwyczaj wysiadania, gdy zauważył mnie przypadkiem na przystanku.

Od jakiegoś czasu znowu jeżdżę samochodem, ale moje przygody z dupkiem się nie skończyły. Wie, na którym osiedlu mieszkam, więc widziałam go już i w przychodni, i w sklepach. Nie zawsze udaje mi się zwiać. W takich wypadkach zaczynam zauważać u siebie objawy somatyczne: walenie serca, przyśpieszony oddech, drżenie rąk, fikanie koziołków przez flaki w moim brzuchu. I nie, kurwa, to nie są objawy miłości!