16 lutego 2024

97. Żeberka

Do napisania tego tekstu zainspirował mnie „incydent” facebookowy. Pantera wie, o co chodzi, bo to ona zamieściła czyjś tekst, a ja go skomentowałam. Chodziło o to, że autor tego tekstu na początku zwrócił uwagę na powszechny błąd językowy, a kilka linijek niżej popełnił inny. Nie czepiam się tego akurat faceta, bo nie on pierwszy i nie ostatni popełnia błąd, jednak generalnie język polski uległ zrakowaceniu, a społeczeństwo – niemal powszechnemu analfabetyzmowi wtórnemu. Już nawet w mediach bez żenady stosuje się tak przaśny język, że czytać/słuchać hadko. Ortografia, interpunkcja, składnia, leksyka, gramatyka, frazeologia, stylistyka, słowotwórstwo, fleksja, a nawet fonetyka leżą i kwiczą. Społeczną zapaść umysłową widać jak na dłoni dlatego, że po roku 1989 rozpoczęło się systematyczne psucie oświaty, a także dlatego, że panuje moda na bylejakość i tylko tipsy oraz sztuczne rzęsy muszą być zrobione porządnie. Dziwi mnie nieustannie, jak można nie panować nad własnym językiem, który zna się od niemowlęctwa. Argument, że „nie każdy jest polonistą” do mnie nie trafia, a to dlatego, że na filologii polskiej nie uczy się czytać, pisać i mówić, tylko zgłębia się wiedzę daleko bardziej zaawansowaną niż codzienne użytkowanie języka.

Być może większość ma na to wywalone, ale mnie rozmaite „kwiatki” rażą i wkurzają. Nie mam na to wpływu, tak mam od dzieciństwa. Uważałam za jakieś dziwne i podejrzane dzieci, które mówiły „okieć” i „opatka”, „prawom rączkom”, „brzydkom lalkom”, „kakało” itd. Na wszelki wypadek się odsuwałam. Dzisiaj natomiast kipię wewnętrznie, gdy dorosła i wykształcona osoba prosi mnie, żebym zamieściła na stronie internetowej „te loga”. Normalnie złamałam się w kibici (której nie mam), bo szarpnęło mi kiszkami. A panie polonistki (sic!) twierdzą, że „pracowni” pisze się przez dwa „i” na końcu, akademia odbędzie się „na auli”, a uczniowie „są zaopiekowani”. Zęby i śledziona wypadają, jak się tego słucha.

Wstrząsu doznałam niegdyś, gdy na ogromnym billboardzie zobaczyłam słowo „trochu”, którego – niestety – używa przerażająca liczba ludzi. Noż wszyscy święci! A, właśnie: „noż”, a nie „nosz”. „Trochę”, „po trosze”, ale nigdy „trochu”! To jest taki językowy nowotwór, jak rozpowszechnione przez kręgi kościelne „ubogacać”.

Nagminnie słychać: „kroić torta” czy „pisać bloga”, podczas gdy powinno się „kroić tort” i „pisać blog”.

Pojąć nie mogę, skąd ludziom bierze się to nieszczęsne „a” w słowie „lubiałem”. Nigdy nie powinno się tam pojawić.

Niezwykle popularne słowo „koleś” przybrało w dopełniaczu formę „kolesi”, od której cierpnie skóra na pośladkach.

Popularne „włanczać”, „wziąść”, „w cudzysłowiu” i „bynajmniej” używane zamiast „przynajmniej” to płotki w porównaniu z „teatrem imieniem”, „szkołą imieniem” oraz „miesiącem majem” i „rokiem dwutysięcznym dwudziestym”.

Cała kupa narodu „ubiera spodnie” albo już „ubrała buty, podczas gdy ubrać to sobie może choinkę.

W pisowni nastały wszelkie plagi egipskie, wśród których najbardziej szatańskim pomysłem jest oddzielanie przedrostków „super”, „mega-”, „mini-”, „ekstra-”, „eks-” od wyrazów, których są cząstką. Druga, równie piekielna, to nieodróżnianie „także” od „tak że”.

O żenującej modzie na mizdrzenie się poprzez wadliwe wymawianie spółgłosek miękkich już pisałam, więc nie będę się powtarzać.

I jeszcze to nieszczęsne „-kł-” zamiast „kw”! Toczę pianę z pyska, gdy słyszę „akła” zamiast „akwa”.

Polska języka za trudna jest? To co powiedzieć o chińskim, hebrajskim, fińskim czy węgierskim? Uczniom już wytłumaczyłam, że nie mówi się „tutaj pisze”, tylko „jest napisane”. Bardzo skutecznie, posługując się pytaniem: idziesz, widzisz na chodniku kupę i co wtedy myślisz: „sra” czy „jest nasrane”? Pojęli w stu procentach i twierdzą, że nie zapomną do końca życia. Czyli jednak da się.

Aha, no i jestem winna Wam wyjaśnienie tytułu. Żeberka wzięły się z formy „żebra” zamiast żebrze.

Dziękuję Czytelnikom za uwagę, rączki całuję, do nóżek padam i polecam się na przyszłość.