12 czerwca 2025

186. Gruby, rudy, garbaty, kulawy, Żyd i pedał

Na portalach społecznościowych i w innych miejscach Internetu pojawiają się hurtowo i namolnie reklamy i artykuły na przykładowy temat „Jak schudnąć do rozmiaru glisty” i „-55 kg w 3 dni”. Prawidłowość jest taka, że im bardziej zabiedzony kościotrup, tym głośniej będzie zawodzić nad swoją patologiczną otyłością.

We współczesnym plastikowym i odmóżdżonym świecie nie ma miejsca na „niedoskonałość” (pytanie, co jest doskonałością) ani inność – mimo upartego kreowania się klonów na oryginalność. Sprawa dotyczy spectrum o wiele obszerniejszego niż tylko napięty zamek w spódnicy. „Sterczący brzuszek” to symbol o wiele głębszego problemu, który toczy dzisiejsze średnie i młode pokolenie. Podczas gdy wiele krzyczy się o tolerancji, o wolności wyznania i prawie do dowolnej orientacji seksualnej, ogromnej rzeszy ludzi tak naprawdę brakuje najzwyklejszej w świecie samoakceptacji oraz akceptacji człowieka, który osobowością, zainteresowaniami (lub ich brakiem), wyglądem, stanem posiadania lub upodobaniami wpisuje się w narzucony szablon określający wzrost, wagę, typ sylwetki, kolor włosów, rodzaj makijażu, sposób ubierania się i urządzania mieszkań, narodowość, etc., etc. Dziwnym trafem tylko pustogłowia się nie dyskryminuje – i to też należy do znaków czasu.

Pewnego razu fryzjerka powiedziała do mnie, robiąc mi z włosów ofiarę Holocaustu (w jej pojęciu zajebistą fryzurę): „Nie oszukujmy się, liczy się wygląd”. Jak dla kogo, kochana pani po zawodówce.

Wielokrotnie spotkałam się (jak chyba każdy) z twierdzeniem, że „rude to fałszywe (lub – w innej wersji – wredne)”. Tomy można by spisać o dzieciach i nastolatkach sekowanych przez rówieśników za inność, za wygląd, za niemarkowość ubrań, za niedostosowanie do wzorca głąba, który nie uczy się i nie czyta, ale za to szlaja się po nocnych klubach, spożywa alkohol, bierze narkotyki, uprawia seks o wiele za wcześnie, byle gdzie, byle jak i z byle kim. Równie wiele można by powiedzieć o skrajnie chamskich wyzwiskach z użyciem słów „Żyd”, „pedał”, „ciota”. Przykłady, oczywiście, można mnożyć w nieskończoność.

Nie rozumiem – i już pewnie w tej nieświadomości umrę – jak można mierzyć swoją własną wartość i wartość innego człowieka w centymetrach, kilogramach, kolorach, wzorach, szmatach, metrach kwadratowych domu. To tak, jakby podejść na ulicy do zupełnie obcego człowieka i powiedzieć mu: „Jesteś beznadziejny”, nie znając go, nie wiedząc, kim jest i jakim jest, jaki ma charakter, osobowość, poglądy, wykształcenie, wrażliwość, serce dla innych.

Nie rozumiem – i też już pewnie mi to nie przejdzie – ludzi, którzy potrafią zrobić problem z tego, że koleżanka przyszła do pracy w takiej samej bluzce, że mają więcej centymetrów w biodrach niż sześć innych kobiet, że ktoś nie farbuje włosów. Mam koleżankę, którą przerasta apokaliptyczny kompleks dużych stóp. Matko kochana! Czy ona nie ma poważniejszych zmartwień?! Czy w ogóle człowiek, który ocenia ludzi i samego siebie na podstawie wzrostu, wagi, włosów, uzębienia, wzroku itd. to ktoś, do kogo można podejść i bez namysłu powiedzieć: „Jesteś super”? Czy właśnie dlatego, że jest bogaty, dobrze ubrany, szczupły, zgrabny, umięśniony, bez zmarszczek etc., etc. i niby na zawsze taki pozostanie?

Czy ten rudy, zezowaty, wisielcowaty, zabiedzony, gruby, kulawy, piegowaty, nieproporcjonalnie zbudowany, w bezfirmowych trampkach albo chińskich klapkach, mieszkający w wynajętym kącie – ma się powiesić, zamknąć w getcie, zniknąć ze zuniformizowanego społeczeństwa, bo odstaje od „norm unijnych” i nie ma dla niego miejsca na ziemi?

A co z tymi, których głowy są pustostanami? To Übermenschen na miarę naszych czasów?

Jaki jest dzisiejszy świat wartości średniego i młodego pokolenia? Czy to w ogóle są wartości?