W skansenie takim, jakim jest Polska, pisanie o kościele bez pozycji na kolanach jest bluźnierstwem, świętokradztwem i brakiem moralności. Janiepawlizm wciskany jest przez obsesjonatów w przestrzeń publiczną. Innym przykładem jest mit matki Teresy, albańskiej zakonnicy, która naprawdę nazywała się Anjezë Gonxha Bojaxhiu. Na Zachodzie padł on już dawno, a u nas ciągle jeszcze nie wolno go ruszać, podczas gdy wiadomo, jakich nadużyć się dopuściła i z jakim okrucieństwem podchodziła do ludzi. Dysponowała ogromnymi sumami pieniędzy niekoniecznie zgodnie z intencją darczyńców, a i nie wszyscy darczyńcy, delikatnie mówiąc, budzili powszechne uznanie. Stygmatyzowała kobiety, które znalazły się w bardzo trudnych sytuacjach życiowych. Chrzciła ludzi wbrew ich woli albo bez ich wiedzy. Agresywne nawracanie na katolicyzm nazywała „biletem do nieba”. Zniechęcała inne zakonnice do podwyższania kwalifikacji medycznych. Karetki zakupione przez pewnego biznesmena były używane przez nie jako taksówki. Światło dzienne ujrzała również informacja, że jedna z zakonnic do spółki pracownicą świecką sprzedały czwórkę noworodków urodzonych przez samotne, ubogie kobiety. Niepełnosprawne dzieci były związywane i nikt się nad nimi nie litował.
Maniakalnie utrwalała zakaz używania prezerwatyw. Żałowała biednym
nawet igieł do strzykawek – używane za każdym razem przepłukiwano w zimnej
wodzie i używano ponownie wiele razy. Narażano w ten sposób ludzi na
infekcję wirusową, a nawet śmierć. Żałowała również na środki
przeciwbólowe, wpajając udręczonym bólem kult cierpienia i nakłaniając ich
do modlitwy. Do kąpieli pacjentów używano jedynie zimnej wody, wykluczano ich z systematycznej
diagnostyki, a większość spośród nich nie była odpowiednio leczona i po prostu
pozostawiona na śmierć. Odmawiano pomocy potrzebującym, którzy nie byli
ujęci w harmonogramie. Z jednej strony okazywała zrozumienie dla księżnej
Diany, a z drugiej strony rygorystycznie traktowała kobiety, które
znalazły się w takiej samej sytuacji. Stosowała podwójne standardy –
z jednej strony dla kościoła, a z drugiej dla biedaków.
Żyjąca w rzekomym ubóstwie matka Teresa w każdej chwili
mogła wsiąść do biznes klasy w samolocie, a nawet wypraszano stamtąd
innych pasażerów, by zrobić dla niej miejsce, ponieważ miała akurat taki
kaprys, żeby się przelecieć. W szczególności podróżowała do Watykanu,
załatwiać interesy. Na wyżyny wyniosły ją kościół i media, posypały
się nagrody i pieniądze, z których tylko 5% trafiało do jej
podopiecznych. Pozostałe 95% zasilało bank watykański. W dużej mierze
była to pralnia brudnych pieniędzy mafijnych. Święta hipokrytka zamiast walczyć
z biedą, pogłębiała ją do spółki z Janem Pawłem II, np. przez
świadomy brak kontroli urodzeń.
Depozyt matki Teresy był jednym z największych
depozytów banku watykańskiego, z którego zresztą nie potrafiła się wytłumaczyć.
Co więcej, podczas gdy na koncie miała wówczas 55.000.000 dolarów, walczyła o…
zapewnienie hospicjum lodówki do przechowywania leków. Ogółem zgromadzony przez
nią majątek sięgnął liczby ponad 100 000.000 dolarów.
Niewygodne fakty burzą obraz „świętej”. Misje prowadzone
przez nią w Indiach były w rzeczywistości domami umierających. Pomimo
licznych klęsk żywiołowych w tym kraju, zamiast pomocy finansowej dla
ofiar, rozdawała im medaliki z Matką Boską i zalecała
modlitwę. Po jej śmierci z dziwnym pośpiechem dążono do jej beatyfikacji. Wymagany
„cud” sprawiły de facto leki, a nie medalion z jej wizerunkiem położony
kobiecie na brzuchu. Twarda fanatyczka, w rzeczywistości kobieta zimna i okrutna,
fundowała tysiącom nędzarzy upokarzanie i poniżanie.
