- Monika, lat 50, koleżanka z pracy. Rak. Zmarła w czasie
tegorocznych wakacji.
- Marta, lat 45, koleżanka z OKE. Rak. Zmarła w czasie
tegorocznych wakacji.
- Gosia, lat 58, koleżanka z pracy. Rak. W trakcie leczenia.
- Agnieszka, lat 63, koleżanka z pracy. Rak. W trakcie
leczenia.
- Gosia, lat 51, bratowa. Rak. W trakcie leczenia.
- Sylwia, lat 46, cioteczna bratowa. Rak. Świeża diagnoza.
I to wszystko w przeciągu kilku miesięcy. Śmierć przychodzi
błyskawicznie.
Jestem zdruzgotana, od czterech dni chodzę, jakby mi ktoś pałą
w łeb przywalił. Przygniata mnie ta porażająca liczba, to już epidemia i nawet
moja koleżanka onkolog zmarła na raka. Co się dzieje z tym światem? To już nie ma innych chorób? Gdzie się nie obrócę, tam słyszę o raku.
Oglądałam niedawno na YouTube wywiad z lekarzem onkologiem. Powiedział:
„Wszyscy umrzemy na raka”. Wygląda na to, że wie, co mówi. Oddychamy trucizną,
jemy truciznę, pijemy truciznę i nawet psychikę mamy zatrutą – jak może być inaczej?
Gdy myślę o bliskich mi dziewczynach zmagających się z tym
problemem, chce mi się płakać. Przygnębienie sięga zenitu. Nie wyobrażam sobie,
żeby te, które jeszcze żyją, miały niebawem umrzeć… Przedwcześnie, bezsensownie.