25 marca 2025

174. Nie jedz, zdechnij!

„Nie sraczkuj się tak! Oj, ty taka sraczkowata jesteś jak moja mama nieboszczka” – mawiała do mnie siostra babci, a moja ukochana cioteczka. Oznaczało to, że jestem narwana, gorączkuję się jak prababcia. W każdej rodzinie funkcjonują charakterystyczne dla niej powiedzonka. U nas „sraczkować się” i „być sraczkowatym” do takich powiedzeń należą.

Dziadek, który nie pozwolił dać mnie „na zmarnowanie”, czyli do żłobka i przedszkola, wymyślał dla mnie najlepsze dania. Kiedy grymasiłam, że tego nie lubię, a tamtego nie będę jadła, zwykł mawiać z czułością: „nie jedz, zdechnij!”. Dzisiaj dziadkowe „nie jedz, zdechnij!” stosujemy przy każdej okazji, gdy ktoś wspomni, że czegoś nie lubi, za czymś nie przepada albo że się odchudza. Wrosło w koloryt mojej rodzinki na zawsze.

Gdy dziadek denerwował się na kogoś, rzucał do dziś niezrozumiałą klątwę: „A jechał cię kanarek na zdechłej świni w pełnym galopie!”. Jej wydźwięk to mniej więcej „mam cię gdzieś” albo „pieprz się”.

Z czasów przedwojennych pochodzi nasze „albo do sali, albo do sraki”. Znaczy tyle, co „zdecyduj się, albo w prawo, albo w lewo”. Wiąże się z tym historia pewnej zabawy tanecznej. W miejscu, gdzie się odbywała, pojawił się lokalny dygnitarz i widząc stojące przed budynkiem grupki młodzieży, zakrzyknął: „Albo do sali, albo do sraki!”. Nasiąkaliśmy tymi słowami przez lata, aż utrwaliły się na wieki.

Głównie męska (ale nie tylko) część rodziny komentuje dużą pupę stwierdzeniem „dupa jak Horodenka”. Horodenka to miasto na Ukrainie, które dawno temu było wsią o ogromnych rozmiarach. Leżała niedaleko miejsca zamieszkania dziadków. Wykorzystujemy ją, wzorem dziadka, do tego prostego porównania.

Również dzięki dziadkowi osobę stawiającą stopy do środka nazywamy „kosiarką”, a łysego mężczyznę „makohonem”. To ostatnie słowo pochodzące z kresów wschodnich oznaczało drewnianą pałkę zakończoną kulą, służącą do ucierania maku w makutrze (takiej glinianej misce z brązowym szkliwieniem po wierzchu).

Kosiarka
Makohon
Autorem powiedzonka „jakaś przyczyna zgonu musi być” jest brat mojego taty. Używa się go, gdy ktoś uskarża się na jakieś dolegliwości, im lżejsze, tym lepiej, np. złamany paznokieć, ból głowy, katar albo łupież.

Mój tato wynalazł czasownik „fićkać się” oznaczający przejechać się samochodem za miasto (bliżej lub dalej, odległość bez znaczenia).

Tato był również autorem nazwy „cham trzyliterowy”, której i ja nader często używam. Otóż „chamy trzyliterowe” to kierowcy samochodów o rejestracji rozpoczynającej się trzema literami, czyli spoza miasta. Kierowcy ci szczególnie często nie potrafią zachować się kulturalnie i bezpiecznie na drodze. Wymyślanie od „chamów trzyliterowych” mam w genach 😀



Również tato, a wcześniej dziadek, upowszechnili w rodzinie powiedzenie „kręcić się jak gówno w plumce” i o ile jego znaczenie jest zrozumiałe (kręcić się po pomieszczeniu albo nie móc się zdecydować), o tyle znaczenia słowa „plumka” do dziś nie znamy.

Ulubionym powiedzeniem mamy jest do widzenia, rozumku!, co jest oczywiste w pewnych (wcale nie rzadkich) sytuacjach.

Z kolei frazę „cekom i cekom” zawdzięczamy byłemu mężowi mojej przyjaciółki. Pochodził on ze wsi i gdy się zezłościł albo zdenerwował, włączała mu się gwara. I tak pewnego razu, gdy któraś z córek zbyt długo zajmowała łazienkę, a on w przedpokoju przebierał nogami, zaczął warczeć pod drzwiami: „No cekom i cekom. I cekom, i cekom!”. Rozśmieszyło nas to strasznie, a potem się udzieliło na dobre.

Również w rodzinie wspomnianej przyjaciółki przyjęło się, że gdy ktoś nieopatrznie powie: „jest jak jest”, to reszta dopowiada chórem: „i inaczej nie będzie!”. Też już tym przesiąkłam.

Bardzo jestem ciekawa oryginalnych powiedzonek będących częścią kolorytu rodzinnego w Waszych domach. Piszcie!