22 lipca 2023

73. Sztuka śmierdzenia

Od wczoraj jestem u mamy. Ściślej - mama jest na Teneryfie, a ja w mieszkaniu, w którym się wychowałam, po drugiej stronie rzeki. Opiekuję się Czesią i znowu jeżdżę windą na czwarte piętro. Wspomnienia wyzierają z każdego kąta, a zwłaszcza ze zdjęć w ramkach, z których patrzy na mnie tato. Dokucza mi brak mojego kochanego komputera, w którym mam wszystko. Musiałam skorzystać z laptopa mamy, a dzisiaj pojechałam po swój (nie cierpię laptopów, ale co było robić?), skopiowałam w domu linki do Waszych blogów i przesłałam je do samej siebie, bo tutaj nie mam zakładek z ulubionymi. Mamy laptop zostawiłam w spokoju. Reasumując, moja aktywność w Internecie kuleje z powodu niedogodności i pewnie będzie kulała aż do powrotu do domu. Ale ja w ogóle nie o tym.

Naukowcy ustalili ponoć (nie wiem, w jaki sposób, ale im współczuję badań), że człowiek jest z natury najbardziej śmierdzącym stworzeniem spośród żyjących na ziemi. Innymi słowy, gdybyśmy się nie myli, nie szłoby wytrzymać nie tylko z bliźnim, ale i z samym sobą.

Na jakimś tam etapie ludzkość wymyśliła higienę. Dla zdrowia i urody. Dziś mamy wiek XXI i epokę troglodytów podobno daleko za nami. Fascynuje mnie jednak nader życiowa kwestia: dlaczego, u cholery, są ludzie, którzy nadal muszą śmierdzieć?

Weźmy na przykład taką komunikację miejską, zwłaszcza linie prowadzące poza miasto. Wystarczy przystanek – nieraz rozkład jazdy czytałam na wstrzymanym oddechu, a potem uciekałam w podskokach, byle dalej. Potem wsiądzie taka czy taki do autobusu/tramwaju/pociągu i śmierdzi na potęgę. Muszę w tym miejscu zaznaczyć, że nie mam na myśli godzin szczytu w upalne lato, gdy każdy wracający z pracy czy z zakupów ma prawo być nieco nieświeży. Świeża nieświeżość różni się znacznie od zastarzałego odoru, którym przesiąknięty jest śmierdzący osobnik od cebulek włosowych po czubki palców u nóg z ubraniami włącznie. Można się w takim Wersalu na kółkach – elegancko mówiąc – wyrzygać.

Można by usprawiedliwiać taki status quo biedą, gdyby nie fakt, że w tym kraju odsetek ludzi, których nie stać na mydło, jest naprawdę nikły. Można by i od biedy próbować zwalić winę na brak oświaty higienicznej, gdyby nie fakt, że w dobie powszechnego obowiązku szkolnego, telewizji i Internetu pod każdą strzechą ten numer nie przejdzie. Nie przejdzie i z tego względu, że także wśród ludzi wykształconych (i to jest dopiero zastraszające!) zdarzają się jednostki wybitne w dziedzinie śmierdzenia.

Kilka dni temu zmarł ojciec mojej koleżanki i wczoraj zaliczyłam pogrzeb. Jak to w takich wypadkach bywa, nazjeżdżało się różnych wujków, krewnych i znajomych królika, wśród których oczywiście znaleźli się śmierdziele. Wydzielali z siebie odór, jakby od roku byli w nieustającej drodze do kościoła i na cmentarz. Nie rozumiem tego zjawiska. Ktoś rozumie?