Dzieciątko postanowiło urozmaicić mi
życie.
- Chodź, matka, wyskoczymy sobie na
weekend do Katowic.
Nie przyjęło do wiadomości, że:
- Ojezudokatowicpocodokatowicnigdyniebyłamwkatowicachcotowogólezapomysł?!
- Zarezerwowałam już pokój w hotelu – Dzieciątko
lakonicznie uznało sprawę za załatwioną.
No to pojechałyśmy. Na miejscu
dołączyła do nas przyjaciółka Dzieciątka. Ślązaczka. Matko cudowna, po jakiemu
ona mówi?! Co najmniej połowy nie zrozumiałam.
Obowiązkowo zostałam wyciągnięta do Yatty.
To taki sklep z trylionem mang i stosownych do nich gadżetów. Uczyniłam
przy tym ciekawe spostrzeżenie, że na świecie jest całe mnóstwo
mangoświrów.
Główną atrakcją pobytu miał być – i był – bajerancki jarmark świąteczny. Spędziłyśmy tam dobrych kilka godzin popołudniowo-wieczornych. Ścisk, muzyka, hałas, grające domki z baśniowymi aranżacjami, po scenie miotało się i ryczało do mikrofonu jakieś bożyszcze tłumów, pomiędzy budkami, domkami, monstrualnej wielkości bałwanami, reniferami, dziadkami do orzechów, saniami Mikołaja i całym tym tłumem krążyła rozświetlona, rozdzwoniona i grająca kolejka.
W budkach sprzedawano wszystko, można było zjeść kiełbaski na gorąco i inne dziwne lub mniej dziwne potrawy. Ja dostałam ślinotoku na widok węgierskich langoszy. Ubóstwiam! W co którejś budce sprzedawano grzańce w różnych smakach, prawie wszyscy nosili w rękach zielone kubki. Wypiłam tradycyjny, wiśniowy i śliwkowo-cynamonowy.
Z prawej i z lewej diabelskie młyny. Jeden mniejszy, drugi sporo większy.
Takie rozrywki to nasz żywioł, więc pobiegłyśmy ochoczo do kolejki po bilety. Oczywiście na ten większy. Oglądanie wszystkiego z góry jest arcycudne! Najlepsza rozrywka w całych Katowicach.
Widok z góry na jarmark
Miałyśmy również wykupione godziny w Antykawiarni.
To jest taka kawiarnia, w której płaci się dychę za godzinny
pobyt i w tym czasie: gra się w gry komputerowe lub w innym
pomieszczeniu w gry „analogowe” – planszówki, zręcznościowe i tym
podobne. Różnego rodzaju herbaty i kawy do woli, już w cenie wejścia.
Grałyśmy w Krzesełka, Jengę, Dixit, Taboo, La Cucaracha. Po dwóch
godzinach wymiksowałam się, a dziewczyny jeszcze zostały pograć na konsolach.
To już nie moja bajka.I jeszcze jarmark z góry
I jeszcze ten Kafej. Po polsku „kawiarnia”, chi, chi. Kojarzycie zapewne takie napisy koło klamki: „pchać” lub „push”, prawda? No to patrzcie, jak to się załatwia na Śląsku!
A w hotelu… magiczne schody. Magia polega na tym, że nie wiadomo, dokąd prowadzą, bo nikną w suficie. Może na piętro 9 i ¾?
Po wszystkim zrobił się poniedziałek.