21 grudnia 2023

90. O, choinka!

Na czas

sztilenachtowania

otannenbaumowania

mełykłismesowania

dżingelbelsowania

i lastkłismesowania

życzę Wam, moi Kochani

NAWZAJEM!




17 grudnia 2023

89. Szaro-czarno

Poprzednim razem obiecałam wrzucić trochę fotek. Nie są najpiękniejsze, bo po pierwsze – robione telefonem, a po drugie – Ciechocinek składa się aktualnie z czerni i szarości. No, ewentualnie jeszcze z burości. Jest tak wstrętnie, że szkoda gadać.

Ale do rzeczy.

Oto moje sanatorium „Zdrowie”. Mój balkon to dziesiąty zarówno od lewej, jak i od prawej strony, na trzecim piętrze. Z windami.




W najbliższym sąsiedztwie mamy kościół, który co chwilę napierdziela dzwonami. Mnie to nie przeszkadza, ale niektórzy się skarżą. Z tablicy wynika, że jest to kolegiata św. apostołów Piotra i Pawła.


Oto i oni, w towarzystwie jakichś lasek.

Troszkę dalej mamy piękny okaz Matki Boskiej od Abażurów. Nie wiem, kto umarł, ale zawsze pali się tam mnóstwo zniczy.

Wizytówką Ciechocinka są trzy potężne, największe w Europie tężnie. Wniesiono je w XIX wieku i stanowią część Pomnika Historii. Mają po 16 m wysokości i są potwornie długie (I – 648 m, II – 333 m, III – 719 m). „Dwójka” jest dłuższa od zapory w Solinie. Zimą są nieczynne.


Jedynka

Jedynka

Dwójka

Dwójka z trójką na horyzoncie

Częścią Pomnika Historii jest również Park Zdrojowy. Nie wiem, jak o innych porach roku, ale aktualnie to obraz nędzy i rozpaczy.


Słynnych figurek Jasia i Małgosi nie ma. Na drodze wyrósł mi taki wypierdek i nie mam pojęcia, po jaką cholerę sterczy na środku alejki. Spodobały mi się otaczające go mosiężne znaki zodiaku.



Stara, zbytkowa muszla koncertowa raczej straszy, niż zdobi.




Nie miałam więcej ochoty łazić po hektarach brzydkiego nie wiadomo czego, więc sobie stamtąd poszłam. Spodobały mi się tylko takie dziwne, gruzłowate drzewa – może ktoś wie, co to za gatunek?



Sławny ciechociński „Grzybek” owszem, stoi, za to zepsuty.



Na „rynku” (czy ta czarna dziura ma w ogóle rynek?) mamy taką oto przyjemną choineczkę.


Dwa kroki od mojego sanatorium nadziałam się na dwudniowy jarmark bożonarodzeniowy. Ot, taki sobie, bez fajerwerków.






Trzy pokoje ode mnie mieszka pani, z którą zwąchałam się już pierwszego dnia. Poetka, swój swojego wyczuje. Mieszka w Łodzi, wydała już 26 tomików wierszy, pisała również teksty satyryczne dla kabaretu, który przez wiele lat prowadziła. Przywiozła ze sobą „dorobek” i urządziła wieczór autorski. Jest absolutnie urocza!




A tak w ogóle to chyba jestem chora.


09 grudnia 2023

88. Wykańczalnia

Niech to szlag! Miałam pojechać do sanatorium, a trafiłam do jakiejś mordowni! Zaraz pierwszego dnia, gdy zobaczyłam swoją kartę zabiegów, zamarłam. Nawet zamknęłam na chwilę oczy, licząc na to, że widziadło zniknie, ale nie pomogło. Nie zniknęło. K***a mać!!! Basen codziennie o 7.00 w nocy! Cholera, ja tu przyjechałam do uzdrowiska, czy na obóz przetrwania?! Cóż, basen kocham, ale jak można zrywać człowieka w środku nocy, o porze niegodnej człowieka?!

W pierwszym odruchu chciałam wiać, ale uległam pokusie – basen wabił, nęcił, czarował, prowokował, zachęcał… Przecież ja ślinię się na widok każdej wody, do której można wejść.

Pomijając opisane tortury, jest mi tutaj cudnie. Naprawdę! Wracam z basenu, nastawiam budzik i walę się do łóżka, żeby ociupinę dospać. Budzik dzwoni – idę na śniadanie. Po śniadaniu historia się powtarza. Budzik zdziera mnie na kolejne zabiegi i obiad. Dopiero po odfajkowaniu zabiegów i po obiedzie wydalam się z obiektu celem wałęsania się. Potem wracam na kolację, chwila pisania, chwila czytania, chwila blogowania i nareszcie można pójść spać po bożemu, a  nie po durnemu.

Pokój dostałam jednoosobowy, wyposażony w TV, Internet, czajnik, kubek, talerz, sztućce, ściereczki, lodówkę. Jest nieduży, ale czysty i wygodny. Kuracjusze mili, w przeważającej liczbie kulturalni. Mamy tylko na moim piętrze rzetelnego świra. Jest nadpobudliwy, hałaśliwy, agresywny i wulgarny, rwie się do bójek. Nie wiem, dlaczego nie został jeszcze usunięty. Współczuję ludziom, którzy mieszkają z nim przez ścianę.

Tak czy siusiak, życzę sobie zostać tu na co najmniej rok. Nie chcę wracać do domu, jest mi tu dobrze i obcuję z moim ukochanym świętym – świętym spokojem.

Dobra, uciekam na kolację, następnym razem wstawię jakieś fotki. Na otarcie łez moje foto.




03 grudnia 2023

87. List pasterski

Moi Ukochani Blogowicze!

Nadejszła wiekopomna chwilja…

Oto jutro wyjeżdżam do wspomnianego już tutaj Ciechocinka na ksiuty zadbać o swoje zdrowie. Nie wiem, co mi tam będą robić, bo ja ogólnie to zdrowa jestem – tak, tak, moi mili – żeby pojechać do sanatorium, trzeba być zdrowym i nawet robi się w tym celu badania. Bardziej cieszę się z tego, że w innym otoczeniu przewietrzę łeb. No chyba że nie powiedzie mi się chytry plan dopłacenia do jedynki i wyląduję w pokoju z babami, z których jedna śmierdzi, a druga całodobowo słucha Radia Maryja. Z drugiej strony – cóż, to też jest jakaś zmiana otoczenia…

No i teraz tak. Muszę się spakować na trzy tygodnie. Być może wezmę ze sobą to ciężkie bydlę laptop, Wi-Fi tam mają za jedyne 25 zł na cały turnus, dobroczyńcy. W każdym razie, jeśli bydlę laptop pojedzie ze mną, to w blogosferze będę bardziej na bieżąco niż kiedy chodzę do pracy. Jeżeli zaś nie, to czarno to widzę, bo nienawidzę dłubać w telefonie, nawet jeżeli nazywa się „smartfon”. A tak w ogóle to zastanawiam się, jak ja to przeżyję. Nigdy nie byłam w sanatorium i nie wiem, co mnie tam czeka. Nastawiona jestem dobrze i najlepiej by było, gdyby tego nie sknocili.

O 6.10 w nocy startuję. Odezwę się, gdy już będę na miejscu. Trzymajcie za mnie kciuki.

Niech Moc będzie z Wami (i z grzybkami)!

P. S.

Z ostatniej chwili.

Dzieciątko rzekło niegłupio:

- Matka, laptop bierz, nie potrzeba ci stu par gaci, będziesz sobie prała ciuchy na bieżąco.

Czyli bydlę urządzenie elektroniczne jedzie ze mną. Muszę jeszcze przed zaśnięciem przenieść do niego linki do ulubionych stron i blogów.

Nie lękajcie się, jako i ja się nie lękam!


27 listopada 2023

86. Urozmaicenie

Dzieciątko postanowiło urozmaicić mi życie.

- Chodź, matka, wyskoczymy sobie na weekend do Katowic.

Nie przyjęło do wiadomości, że:

- Ojezudokatowicpocodokatowicnigdyniebyłamwkatowicachcotowogólezapomysł?!

- Zarezerwowałam już pokój w hotelu – Dzieciątko lakonicznie uznało sprawę za załatwioną.

No to pojechałyśmy. Na miejscu dołączyła do nas przyjaciółka Dzieciątka. Ślązaczka. Matko cudowna, po jakiemu ona mówi?! Co najmniej połowy nie zrozumiałam.

Obowiązkowo zostałam wyciągnięta do Yatty. To taki sklep z trylionem mang i stosownych do nich gadżetów. Uczyniłam przy tym ciekawe spostrzeżenie, że na świecie jest całe mnóstwo mangoświrów.

Główną atrakcją pobytu miał być – i był – bajerancki jarmark świąteczny. Spędziłyśmy tam dobrych kilka godzin popołudniowo-wieczornych. Ścisk, muzyka, hałas, grające domki z baśniowymi aranżacjami, po scenie miotało się i ryczało do mikrofonu jakieś bożyszcze tłumów, pomiędzy budkami, domkami, monstrualnej wielkości bałwanami, reniferami, dziadkami do orzechów, saniami Mikołaja i całym tym tłumem krążyła rozświetlona, rozdzwoniona i grająca kolejka.














W budkach sprzedawano wszystko, można było zjeść kiełbaski na gorąco i inne dziwne lub mniej dziwne potrawy. Ja dostałam ślinotoku na widok węgierskich langoszy. Ubóstwiam! W co którejś budce sprzedawano grzańce w różnych smakach, prawie wszyscy nosili w rękach zielone kubki. Wypiłam tradycyjny, wiśniowy i śliwkowo-cynamonowy.


Z prawej i z lewej diabelskie młyny. Jeden mniejszy, drugi sporo większy.


Takie rozrywki to nasz żywioł, więc pobiegłyśmy ochoczo do kolejki po bilety. Oczywiście na ten większy. Oglądanie wszystkiego z góry jest arcycudne! Najlepsza rozrywka w całych Katowicach.

Widok z góry na jarmark

I jeszcze jarmark z góry
Miałyśmy również wykupione godziny w Antykawiarni. To jest taka kawiarnia, w której płaci się dychę za godzinny pobyt i w tym czasie: gra się w gry komputerowe lub w innym pomieszczeniu w gry „analogowe” – planszówki, zręcznościowe i tym podobne. Różnego rodzaju herbaty i kawy do woli, już w cenie wejścia. Grałyśmy w Krzesełka, Jengę, Dixit, Taboo, La Cucaracha. Po dwóch godzinach wymiksowałam się, a dziewczyny jeszcze zostały pograć na konsolach. To już nie moja bajka.



I jeszcze ten Kafej. Po polsku „kawiarnia”, chi, chi. Kojarzycie zapewne takie napisy koło klamki: „pchać” lub „push”, prawda? No to patrzcie, jak to się załatwia na Śląsku!


A w hotelu… magiczne schody. Magia polega na tym, że nie wiadomo, dokąd prowadzą, bo nikną w suficie. Może na piętro 9 i ¾?


Po wszystkim zrobił się poniedziałek.