05 października 2022

36. Rozdział I. 1989 - 8

 Dawno nie było kolejnego rozdziału Babsztylady, zatem powracam do procederu :-)

**********************************************************************************************************************************************

Rozdział I. 1989

8.

Krótka, zaledwie czteromiesięczna przygoda Konstancji z Ickiem zakończyła się dla niej rozczarowaniem o wiele bardziej przykrym, niż potrafiła sobie to wyobrazić. W najczarniejszych snach nie przewidziałaby takiego akurat scenariusza. Jeszcze w połowie grudnia wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Mimo że Mzinka powtarzała rok i w semestrze zimowym nie uczęszczała na zajęcia, od czasu do czasu przychodziła na uczelnię – najczęściej po Szczupaka, gdy kończył zajęcia lub w odwiedziny do koleżanek. Z Pawłem polubili się od razu, gdy tylko Kostka ich ze sobą poznała.

- Cieszę się – mówiła Marzena do przyjaciółki, gdy zostawały sam na sam – że ci się ten Icek trafił. To fajny gość, nie taki dupek jak tamten Jareczek od Mańki.

Cała czwórka nadawała na tych samych falach i często przebywali razem. Icek i Szczupak przychodzili nawet na niektóre wykłady Kostki, a wtedy dołączała do nich i Mzinka.

- Będę miała za rok jak znalazł – mawiała optymistycznie.

Dekowali się wówczas z samego tyłu amfiteatralnie wznoszącej się auli, na podłodze za ostatnim rzędem krzeseł. Tam, niewidoczni dla wykładowców, grywali w karty i zagryzali kiszonymi ogórkami prosto ze słoika, przynoszonymi przez Kostkę ku uciesze pozostałej trójki. W czasie wakacji, przed wyjazdem na MOP, pozostawiona przez rodziców i brata sama w domu, doglądała działki i z nudów ukisiła ponad dwieście litrowych weków specjału.

Mimo wspólnych wygłupów coś drażniło ją w zachowaniu Marzeny. Nie wiedziała, co o tym myśleć – wszak przyjaźniły się od dziesiątego roku życia i nigdy nie było między nimi żadnych zgrzytów. Teraz zgrzytało i Kostka sama nie wiedziała, co. Odnosiła wrażenie, że za każdym razem, kiedy w polu widzenia jej przyjaciółki pojawiał się Icek, dostawała małpiego rozumu. Jakoś przesadnie przewracała oczami, wykonywała filuterne gesty i zalotne miny, nie bacząc ani na obecność przyjaciółki, ani na własnego chłopaka, z którym zaręczyła się po powrocie z Mazur i za którego zamierzała wyjść za mąż. Popisywała się? Kokietowała Pawła? Ale po co miałaby to robić? Prawdę powiedziawszy, Konstancji wyglądało to na ordynarny podryw i niepomiernie ją to denerwowało. Po co to wszystko? Po co jej cudzy chłopak? Własny narzeczony przestał jej wystarczać? Nie rozumiała, co to właściwie miało znaczyć. A może to ona popadała w paranoję, bo była zazdrosna? Przecież troszczyły się zawsze o siebie nawzajem, Mzinka tak dobrze jej życzyła.

- Jesteś szczęśliwa? – pytała ją za każdym razem, gdy rozmawiały sam na sam.

- Jestem.

- To dobrze, to bardzo dobrze – cieszyła się razem z nią.

Tym bardziej Kostka nie rozumiała nic z tego, co się działo. Fakt, że jej przyjaciółka robiła słodkie oczy do Icka, zupełnie jej się nie podobał.

Pewnego wieczoru odwiedził ją Szczupak. Nie było w tym nic dziwnego. Robił to często, gdyż mieszkali po sąsiedzku. Tylko że tym razem było już nieco za późno jak na odwiedziny, dochodziła dwudziesta druga.

- O, cześć, wchodź.

Wpuściła go, lekko zdziwiona. Była już po kąpieli i snuła się po domu w półprzeźroczystej koszuli nocnej. Nawet Paweł nie przesiadywał u niej tak długo, wracał do akademika przed zamknięciem.

- Nie przeszkadzam? – zapytał Szczupak z galanterią.

- E tam, właź.

- Dobry wieczór – skinął głową w kierunku dużego pokoju, gdzie rodzice Kostki oglądali telewizję.

- Dobry wieczór – odpowiedzieli ze spokojną rezygnacją.

Byli już poniekąd przyzwyczajeni do wizyt i telefonów znajomych córki o najdziwniejszych porach.

- Co tam? – Kostka zamknęła drzwi od swojego pokoju i usiadła na rozścielonym łóżku, przy którym piętrzył się stos książek.

Narzeczony Mzinki zajął miejsce na krześle przy biurku i odwrócił się do niej przodem.

- A nic, w sumie tak tylko wpadłem. Pogadać.

- A o czym?

- A tak o. O niczym konkretnym. Odprowadziłem Mzinkę do domu, wiesz, że ona musi wracać wcześnie. I postanowiłem po drodze wpaść jeszcze do ciebie. Co tam u was słychać? To znaczy u ciebie i Pawła?

- No – Kostkę rozśmieszyło to pytanie – widzieliśmy się przecież dzisiaj rano. A od dzisiejszego rana nic się raczej nie zmieniło, nie uważasz?

- Też racja – uśmiechnął się szeroko. – To dobrze, że u was okay.

- A u was nie?

- Nie no, u nas jak najbardziej w porządku.

- Julek…

- No?

- Czy ty… nie zrozum mnie źle… czy ty coś zauważyłeś?

- Ale co takiego?

- No… nie wiem, jak to powiedzieć. Coś takiego w zachowaniu Marzeny…

Szczupak przyjrzał jej się z zaciekawieniem, ale bez niepokoju.

- Co mianowicie?

- To znaczy, że nie zauważyłeś – powiedziała z ulgą. – A to z kolei wskazuje na moją paranoję i chwała Bogu.

- Bo ja wiem, czy chwała Bogu? Naprawdę uważasz, że paranoja to powód do radości?

- W tym wypadku chyba tak.

- Serio?

- No dobra, to powiem wprost. Znamy się w końcu jak łyse konie i mogę ci zaufać.

- Ależ jak najbardziej – powiedział z przesadną wylewnością.

- Nie uważasz, że ona… tak jakby… no nie wiem… kokieteryjnie zachowuje się przy facetach? – zapytała oględnie.

Czuła się jak Judasz, chociaż miała czyste sumienie. Jakoś nigdy jeszcze nie stanęła w obliczu tak skomplikowanej sytuacji, w której musiałaby oskarżać o coś wieloletnią przyjaciółkę.

- W sumie tak – odpowiedział Szczupak zadziwiająco lekko.

Kostce wydało się to osobliwe i niestosowne. Za daleko właściwszy uznałaby na przykład atak zazdrości o narzeczoną lub przynajmniej wyraz niepokoju.

- I ty tak… nic na to?

- A co ja? – odpowiedział, wprawiając Kostkę w jeszcze większą konsternację.

- No przecież jesteście zaręczeni!

- No, jesteśmy. Ale chyba za bardzo się przejmujesz duperelami. Znasz Mzinkę i wiesz, jaka ona jest.

Szczupak uśmiechnął się szeroko i pobłażliwie, jakby nie rozumiał powagi sytuacji.

- Ty jesteś zupełnie inna – ciągnął dalej. – Stateczna, rozważna, inteligentna…

- Chcesz przez to powiedzieć, że zamierzasz ożenić się z niestabilnym emocjonalnie, postrzelonym debilem?!

- Nie, nie, no przecież niczego takiego nie powiedziałem. Ale wiesz… Gdybyś to ty była moją dziewczyną, to…

- To co? – weszła mu w słowo najeżona.

Nie znosiła takich gadek.

- No wiesz, Konstancjo, ty jesteś z zupełnie innej gliny ulepiona.

- Nie chcę tego słuchać. I nie chcę wiedzieć, co by było, gdybym była twoją dziewczyną. Przypominam, że jestem dziewczyną Pawła.

- Ależ oczywiście, oczywiście, Kosteczko. Nie denerwuj się. Ty jesteś przede wszystkim dziewczyną z klasą.

Czuła, że za chwilę eksploduje albo udusi Szczupaka. Od tanich komplementów, prawionych zupełnie nie na miejscu, mdliło ją.

- Julek, yyy… jest… późno. Chce mi się spać i… i rodzice się wkurzają, jak ktoś za długo siedzi… Czy nie mógłbyś sobie już pójść?

- Jasne, nie przeszkadzam już dłużej.

Odprowadziła go do drzwi. Wychodząc, pożegnał się z rodzicami Kostki i szarmancko pocałował ją w rękę, błyskając „rodowym” sygnetem.

- Radziwiłł, psia krew – mruknęła pod nosem, zamykając drzwi na zamek i dodatkowo zabezpieczający łańcuch. – Co się, u cholery, z tymi ludźmi dzieje? Najpierw tamta, teraz ten…

Nie potrafiła zrozumieć. Czuła, jakby wokół niej działo się coś, o czym nie miała zielonego pojęcia, a jednak istniało. I bardzo jej się to nie podobało. Zasnęła z poczuciem niezadowolenia.

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia, gdy w ostatnim dniu przed przerwą w zajęciach siedziała w holu budynku wydziałowego z Pawłem, ujrzała wkraczającą zamaszystym krokiem Mzinkę.

- Hej, hej! – pomachała im z daleka indeksem i podeszła do ławki, na której siedzieli.

Kostka wychwyciła jej spojrzenie, które przeznaczone było wyłącznie dla Pawła. Ten zerwał się z ławki i po swojemu wywrócił oczami, przykładając dłoń do serca.

- Ach, ach, kogóż to widzą moje piękne oczy? – zawołał z przesadnym, jak na gust Kostki, entuzjazmem.

- Idę do dziekanatu zapytać, które oceny mi przepiszą z ostatniego zaliczonego semestru. Mam nadzieję, że wszystkie. Niedługo sesja, a potem wracam na uczelnię. Zaczekajcie tu na mnie.

- Nigdzie się nie wybieramy.

Paweł odprowadził drobną postać wzrokiem. Konstancja milczała, nachmurzona. Jakimiż palantami muszą być faceci, skoro dają się złapać na tak głupi lep, jak idiotyczne, infantylne przewalanie gałami?

Po niespełna dziesięciu minutach Mzinka wyszła z dziekanatu z zadowoleniem malującym się na twarzy.

- Załatwione! Przepiszą wszystko. No, to możemy świętować. Ej, stara łupo – odwróciła się do Kostki – dzisiaj są twoje urodziny i koniecznie musimy je obejść!

- O, tak – podchwycił Icek. – Obchodzimy. Tu i teraz!

Kostka spojrzała na nich niechętnie i pytająco. Po raz pierwszy od dawna odeszła ją ochota na wspólne wygłupy.

- Stań tu, na środku – zakomenderował Paweł. – A my cię obejdziemy dwadzieścia jeden razy. Tyle, ile kończysz lat.

Rycząc gromko „Sto lat”, zaczęli zataczać dookoła obracającej się wokół własnej osi Konstancji nierówne kręgi. W drzwiach wejściowych pojawił się profesor Gnomiński. Przeciął hol równym, energicznym krokiem i obrzucił zaciekawionym spojrzeniem całą grupę.

- Dzień dobry państwu – rzucił, przechodząc obok i zatrzymał się nagle, patrząc badawczo.

- Dzień dobry, panie profesorze – wykrzyknęła radośnie Mzinka z odcieniem kokieterii.

Kostkę ogarnął jeszcze większy niesmak. Zachowanie przyjaciółki wydało jej się niesmaczne i żenujące.

- Chyba naprawdę zaczynam popadać w paranoję – pomyślała.

- Koleżanka ma dzisiaj urodziny – mizdrzyła się nadal idiotycznie Marzena – a my je właśnie obchodzimy, może pan profesor się przyłączy?

- Aa, w takim razie pozwolę sobie złożyć dostojnej jubilatce najlepsze życzenia.

Profesor Gnomiński postawił teczkę na ławce, podszedł do Kostki i szarmancko ucałował jej dłoń. Następnie zabrał teczkę i odszedł.

- Dawaj, Mzinko, dawaj! – powiedział Paweł. – Kostka, wracaj na pozycję. Zostały jeszcze cztery okrążenia. Sto lat, sto lat…

Wróciła niechętnie na środek, sama nie wiedząc, dlaczego raptownie straciła humor. Jeśli kiedykolwiek w życiu miałaby zanegować istnienie czegoś takiego jak przeczucie, to ta właśnie chwila musiałaby doszczętnie zniweczyć ów pogląd. Bowiem gdy jej wieloletnia stażem przyjaciółka i jej osobisty chłopak wykonali owe pozostałe cztery okrążenia i uczelniane obchody urodzin Kostki zostały oficjalnie zamknięte, Mzinka przewiesiła sobie przez ramię nieśmiertelną torbę myśliwską i oświadczyła, że musi iść do domu.

- Zaczekaj, odprowadzę cię! – Paweł zerwał się i pośpiesznie naciągał na siebie kurtkę.

- Zaraz, zaraz… – wyjąkała zaskoczona Kostka, czując, jak coś lodowatego i ohydnego podpełza jej do gardła. – Jak to ją odprowadzisz?! A… ja…?

- Przepraszam – powiedział Paweł, znów kładąc rękę na sercu i patrząc w kierunku Marzeny. – Wybacz, ale chyba się zakochałem.

I odszedł pośpiesznie, zapatrzony w nadskakującą mu Mzinkę.

„Ale dlaczego w urodziny?” – pomyślała boleśnie Kostka i pociągnęła nosem. – „I dlaczego znowu na święta? I dlaczego to właśnie ona mi to zrobiła?!”

Usiadła z powrotem na ławce i rozpłakała się żałośnie. Bolało o wiele bardziej niż rok temu w przeddzień sylwestra.