10 lipca 2022

26. Estalagem do Mar

Na żyznej, wulkanicznej glebie Madery, pośród wspaniałych lasów wawrzynowych na północy wyspy, pomiędzy zboczami potężnego, zielonego wąwozu, rozpościera się malownicze miasteczko.


Swoją nazwę – São Vicente – zawdzięcza imieniu świętego Wincentego, bowiem w tym miejscu, jak głosi legenda, nad brzegiem oceanu ukazał się ów święty z Saragossy.

Nad brzegiem oceanu, w naturalnej skałce, umieszczono kapliczkę poświęconą świętemu Wincentemu.

São Vicente jest z jednej strony rozległe, a z drugiej malutkie i na tym polega jego urok. Na Wyspie Wiecznej Wiosny, bogatej w zieleń i różnobarwne kwiaty, wylądowaliśmy z „atrakcjami”, zrobiwszy najpierw jedno czy dwa podejścia.

Pod nami chmury i Atlantyk

Funchal i ostatnie chwile przed lądowaniem
Samolot usiadł na koniec z bardzo niemiłym gruchnięciem o pas i to lądowanie można zaliczyć do bardzo udanych jak na to lotnisko. Mimo posiadanych specjalnych uprawnień do lądowania na Maderze piloci za każdym razem muszą mierzyć się z nieustannymi zagrożeniami, jakimi są wiatr od Atlantyku i krótki pas na palach wbitych w jego dno, ciągnący się tuż przy skałach, o które dawniej roztrzaskała się niejedna maszyna. Przy rąbnięciu o pas co najmniej połowa pasażerów wrzasnęła ze strachu, druga zaś (w tym ja) nie zrobiła tego tylko przez zaskoczenie. Leciałam bowiem zupełnie nieświadoma zagrożenia. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że to jedno z najbardziej niebezpiecznych lądowisk świata. No to się dowiedziałam.

Ponieważ przylecieliśmy do Funchal, stolicy małej wysepki, do São Vicente pozostał nam jeszcze kawałek drogi autobusem na północ. Kolejne „lądowanie” odbyło się już miękko, w hotelu Estalagem do Mar. Położenie naszej kwatery wprawiało z jednej strony w zdumienie, z drugiej – w zachwyt. Kameralny hotel wciśnięty został między ocean a górę niedaleko miejsca rzekomego objawienia. Nawet ulica prowadząca do hotelu już ledwo się zmieściła.

Ulica dojazdowa do hotelu

Hotel widziany od strony oceanu

Widok z naszego pokoju - za basenem leżaki, murek i cudowny Atlantyk
Pokój w Estalagem do Mar okazał się całkowitym strzałem w dziesiątkę. Na parterze, vis a vis oceanu, z wyjściem prosto do basenu. Czego jeszcze może chcieć od życia człowiek tak wodolubny jak omułek denny?! Nic tylko żyć, nie umierać, moczyć zezwłok do wypęku i zobaczyć śliczny kawałeczek świata. To się nazywa pełnia szczęścia.

Drzwi zaznaczone żółtą strzałką to nasze :-)