26 listopada 2025

204. Wojtyła i seksturystyka

Wojtyła wiedział – bez cienia wątpliwości. Udowadnia to niezależny holenderski dziennikarz od lat mieszkający w Polsce, Ekke Overbeek w książce Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział. Bezkrytycznych wielbicieli kościoła katolickiego uprasza się o niepodnoszenie larum, że to kolejny element nagonki na kościół i podnoszenie ręki na największą świętość narodową. Jaka to „świętość”, o tym poniżej.

Karol Wojtyła miał wiedzę o pedofilii w polskim kościele jeszcze w czasach krakowskich. Już w latach 60-tych (!) wiedział o ks. Józefie Lorancu, ks. Bolesławie Sadusiu i ks. Eugeniuszu Surgencie, którzy mu podlegali.

Ks. Józef Loranc z archidiecezji małopolskiej za pedofilię został wysłany przez Wojtyłę do klasztoru. Niestety, wpadł w ręce wymiaru sprawiedliwości i spędził dwa lata w zakładzie karnym. Tylko dwa lata za złamanie życia ofiarom! Po wyjściu z więzienia został przywrócony do pracy i ciąg dalszy jego kariery wyglądał tak, że był przenoszony z parafii do parafii, bo doświadczenie z odsiadką niczego go nie nauczyło.

Ks. Bolesław Saduś dopuszczał się nadużyć seksualnych wobec chłopców na katechezach. Oczywiście był przenoszony z parafii do parafii. Gdy matki uczniów zaczęły mówić, dostał w nagrodę przeniesienie do Austrii, na probostwo. Taka spotkała go „kara”! Przenosił go oczywiście wynalazca sakralnej seksturystyki, Karol Wojtyła, przy czym zataił przed austriackim kardynałem przyczynę przeniesienia. Jest to klasyczny przykład zamiecenia sprawy pod dywan, jak w wielu innych przypadkach.

Ks. Eugeniusz Surgent przez kilkadziesiąt lat molestował dzieci w różnych małopolskich parafiach, będąc przenoszonym z jednej do drugiej. Wojtyła wiedział o jego przestępstwach, obiecał sprawą się zająć, no i się zajął – uciszył sprawę.

Obrońcy wynalazcy seksturystyki kościelnej podnoszą, że w czasach PRL-u to UB fabrykowało dokumenty. Jest to ewidentna nieprawda, zwłaszcza, że dbano wówczas, aby nie nadepnąć na odcisk kościołowi, a UB nie miało żadnej wiedzy na ten temat.

Wojtyła był informowany o przestępstwach zarówno przez osoby świeckie, jak i przez księży. Wiedział o zbrodniach pedofilskich jeszcze na długo przed obraniem go papieżem. Gdy został Janem Pawłem II, w dalszym ciągu kontynuował politykę zamiatania przestępstw pedofilów pod dywan. W świetle dokumentów, do których dotarł Overbeek, nie da się dłużej podtrzymywać bajeczki o dobrotliwym staruszku oszukiwanym przez urzędników watykańskich. Śledztwo dziennikarskie potwierdziło bez wątpienia, że Wojtyła używał słowa „przestępstwo”, więc miał całkowitą świadomość, co się dzieje. Źródła są wielorakie, w tym listy samego „świętego” papy. Mamy do czynienia ze zjawiskiem masowym, a jednak Jan Paweł II nie odnosił się do polskich przestępstw w ogóle, a do tych na świecie prawie w ogóle. Za każdym zdaniem winni byli: społeczeństwo i zepsuta kultura Zachodu. Milczał też na temat ofiar. Po raz pierwszy wydusił z siebie, że problem istnieje, w 2001 roku, a więc pod koniec wieloletniego pontyfikatu, pod naciskiem kardynała Ratzingera. Notabene, papież Franciszek też nie chciał się zająć tą sprawą w Polsce, która była dla niego wielkim problemem. Jemu też zależało na tuszowaniu przestępstw.

Czy Ekke Overbeek jest wiarygodny? Tak. Przeprowadził rzetelne śledztwo dziennikarskie, które ujawniło z całą mocą hipokryzję naszego „świętego”. Zresztą, hipokryzja to za słabe słowo. Tuszując bowiem przestępstwa, sami stajemy się przestępcami. Autor książki trafił w czuły punkt polskiego kościoła, który przez cały czas robi tylko to, do czego jest zmuszony przez siły zewnętrzne. Świecka komisja powołana do badania tych przestępstw jest fikcją, nie ma nawet dostępu do dokumentów. Pora byłaby już najwyższa na odjaniepawlenie Polski, jesteśmy jednak wciąż bastionem ciemnoty. W Krakowie na przykład, ze względów bezpieczeństwa, odwołano spotkanie autorskie Overbeeka, katolicy bowiem są jak muzułmanie.

Można utyskiwać na odbrązowienie postaci naszego „santo subito”, ale nie ulega wątpliwości, że był on odpowiedzialny za ukrywanie pedofilii w kościele katolickim. W przeciwnym razie autor już by siedział za oszczerstwa, pomówienia, upowszechnianie nieprawdy. Za nierzetelność dziennikarską zaś wypadłby z zawodu.

Książkę Overbeeka gorąco polecam.