Niech to szlag! Miałam pojechać
do sanatorium, a trafiłam do jakiejś mordowni! Zaraz pierwszego dnia, gdy
zobaczyłam swoją kartę zabiegów, zamarłam. Nawet zamknęłam na chwilę oczy,
licząc na to, że widziadło zniknie, ale nie pomogło. Nie zniknęło.
K***a mać!!! Basen codziennie o 7.00 w nocy! Cholera, ja tu
przyjechałam do uzdrowiska, czy na obóz przetrwania?! Cóż, basen
kocham, ale jak można zrywać człowieka w środku nocy, o porze
niegodnej człowieka?!
W pierwszym odruchu
chciałam wiać, ale uległam pokusie – basen wabił, nęcił, czarował,
prowokował, zachęcał… Przecież ja ślinię się na widok każdej wody, do której
można wejść.
Pomijając opisane tortury,
jest mi tutaj cudnie. Naprawdę! Wracam z basenu, nastawiam budzik i walę się
do łóżka, żeby ociupinę dospać. Budzik dzwoni – idę na śniadanie. Po śniadaniu
historia się powtarza. Budzik zdziera mnie na kolejne zabiegi i obiad.
Dopiero po odfajkowaniu zabiegów i po obiedzie wydalam się z obiektu
celem wałęsania się. Potem wracam na kolację, chwila pisania, chwila
czytania, chwila blogowania i nareszcie można pójść spać po bożemu, a
nie po durnemu.
Pokój dostałam jednoosobowy, wyposażony w TV, Internet, czajnik, kubek, talerz, sztućce, ściereczki, lodówkę. Jest nieduży, ale czysty i wygodny. Kuracjusze mili, w przeważającej liczbie kulturalni. Mamy tylko na moim piętrze rzetelnego świra. Jest nadpobudliwy, hałaśliwy, agresywny i wulgarny, rwie się do bójek. Nie wiem, dlaczego nie został jeszcze usunięty. Współczuję ludziom, którzy mieszkają z nim przez ścianę.
Tak czy siusiak, życzę
sobie zostać tu na co najmniej rok. Nie chcę wracać do domu, jest mi
tu dobrze i obcuję z moim ukochanym świętym – świętym spokojem.
Dobra, uciekam na
kolację, następnym razem wstawię jakieś fotki. Na otarcie łez moje foto.