A było tak.
Zbłądziwszy na
sandomierską plebanię, podlałam Natalii kwiaty. Przy tej pogodzie świetnie się trzymają.
Sama gospodyni poczęstowała mnie pierogami...
...a poczciwy Pluskwa kawą.
Podejrzewałam, gdzie może się podziewać sandomierski proboszcz-detektyw, więc pognałam co sił w nogach na komisariat.
Tam bezczelnie przesłuchałam Możejkę, wkładając na głowę jego czapkę. Tak dla jaj.
Przy tym zarzuciłam
mu kłamstwo (że nie ma tu księdza), podnosząc głos i tym
wszystkim sobie nagrabiłam. Zaraz zawołał Gibalskiego, kazał mu spisać
moje dane, a potem… na dołek! Za obrazę funkcjonariusza na służbie.
Najpierw dostałam się jeszcze w ręce Mietka...
...który po dokonaniu formalności zaprowadził mnie do celi.
Nie było
przeproś! Musiałam oddać do depozytu okrycia wierzchnie i torebkę. Nocleg
w tym „hotelu” należał do bardziej niż średnich przyjemności.
Dopiero następnego
dnia, nieco wymiętoszona, wyruszyłam na dalsze poszukiwanie Mateusza. Był w kurii,
gdzie poproszono go na dywanik.
I wiecie,
co on mi chciał na tym dywaniku zrobić?! Chciał mnie
wyspowiadać!
Zdecydowanie odmówiłam
i zażądałam odszkodowania za straty moralne. Dał mi… krówki. Dobre i to.
...– poszłam sobie w cholerę.