28 stycznia 2023

46. W poszukiwaniu ojca Mateusza

A było tak.

Zbłądziwszy na sandomierską plebanię, podlałam Natalii kwiaty. Przy tej pogodzie świetnie się trzymają.

Sama gospodyni poczęstowała mnie pierogami...

...a poczciwy Pluskwa kawą.


Za to ojca Mateusza nie zastałam, zostało tylko puste biurko.

Podejrzewałam, gdzie może się podziewać sandomierski proboszcz-detektyw, więc pognałam co sił w nogach na komisariat.

Tam bezczelnie przesłuchałam Możejkę, wkładając na głowę jego czapkę. Tak dla jaj.

Przy tym zarzuciłam mu kłamstwo (że nie ma tu księdza), podnosząc głos i tym wszystkim sobie nagrabiłam. Zaraz zawołał Gibalskiego, kazał mu spisać moje dane, a potem… na dołek! Za obrazę funkcjonariusza na służbie.

Najpierw dostałam się jeszcze w ręce Mietka...

...który po dokonaniu formalności zaprowadził mnie do celi.

Nie było przeproś! Musiałam oddać do depozytu okrycia wierzchnie i torebkę. Nocleg w tym „hotelu” należał do bardziej niż średnich przyjemności.

Dopiero następnego dnia, nieco wymiętoszona, wyruszyłam na dalsze poszukiwanie Mateusza. Był w kurii, gdzie poproszono go na dywanik.

I wiecie, co on mi chciał na tym dywaniku zrobić?! Chciał mnie wyspowiadać!

Zdecydowanie odmówiłam i zażądałam odszkodowania za straty moralne. Dał mi… krówki. Dobre i to.


Zdegustowana nieobecnością mojego idola – kanalii księdza Jacka...



...– poszłam sobie w cholerę.