30 października 2025

178. Pomyślę o tym jutro

Coraz częściej się zdarza, że aby podjąć jakieś działanie, potrzebuję silnej motywacji. W przeciwnym razie odkładam je na później. Przewodniczy mi myśl: "A jakie to ma znaczenie, czy ja to zrobię teraz, czy nie i czy w ogóle? Co to zmieni w moim życiu?".

Nie da się ukryć. Jestem prokrastynatorką i dojutrką. Uprzedzam – to nie jest wada, to styl życia, filozofia, wręcz sztuka. Nie każdy potrafi tak pięknie przesuwać obowiązki w czasie jak ja, to jest rzemiosło, do którego potrzeba specjalnego zmysłu i kreatywności.

Uwaga! Nie jestem leniem, tylko mistrzynią ceremonii odwlekania. Mam talent do rytuałów: kawa, porządkowanie biurka, wyczesywanie kotów, układanie książek na półkach, przeglądanie zaprzyjaźnionych blogów. Owszem, gdzieś tam z tyłu głowy nieśmiało kwili poczucie winy, ale nie jest na tyle motywujące, żebym miała wykonać zadanie natychmiast, dzisiaj.

Najczęściej odkładam na jutro sprzątanie. Potem odkładam jeszcze raz i kolejny... Tak, jestem w tym dobra!

Rozgrzewka przed wykonaniem dowolnego zadania trwa co najmniej 15 minut. Robię kawę, sprawdzam telefon, oglądam kilka śmiesznych memów, piję kawę z namaszczeniem i dostojnie. Tak mniej więcej wygląda moje przygotowanie mentalne.

Następna faza trwa od 45 do 120 minut. Sprzątam biurko, przesuwam dokumenty ze środka na lewą stronę. Część kładę na komodzie. Aha, robię listę zakupów, jest to sprawa niecierpiąca zwłoki (ani tym bardziej zwłok). Czuję, że jestem bliska wykonania właściwego zadania, ale bajzel na komodzie woła o posortowanie pierdół do art journala… No i koniecznie jeszcze jedna kawa!

W ramach rozgrzewki przeglądam materiały i notatki, scrollując w międzyczasie Facebook. Do głowy przychodzi mi myśl Scarlett O’Hary: „Pomyślę o tym jutro”. Zapisuję wszystko na żółtych karteczkach, którymi oklejam podstawę monitora. To są sprawy do załatwienia „jutro”. Czuję ulgę, bo to oddala sprawę. Dziś mogę się wyluzować. Robię pranie, odkładając jego powieszenie na jutro. Jeżeli, nie daj Boże, poczuję coś na kształt wyrzutów sumienia (Dzieciątko twierdzi, że go nie mam), szybko wymyślam dla siebie nagrodę za wykonanie zadania i uspokojona idę spać. Pomyślę o tym jutro.

A tekst na blog? Postanawiam napisać go na już. Zaczynam od kawy, potem telefonuję do Psiapsi (150 minut), w końcu zapisuję ręcznie wszystkie pomysły (jakieś 17 stron) – i idę zorganizować biurko, żeby można było przysunąć klawiaturę bliżej siebie. Tak mniej więcej około godziny 21.00 post na blog jest prawie gotowy… Prawie. Dokończę go jutro, bo jeszcze potrzeba mu świeżości. Jutrzejszej.

Prokrastynacja przestaje być zabawna w chwili, kiedy minął ważny termin, gdy muszę słono zapłacić za rezultat, gdy stres eskaluje... W końcu trzeba podjąć działanie, odkładane np. przez dwa lata. Cóż, nawet taka mistrzyni jak ja czasem musi zrobić pierwszy krok do wykonania zadania.

Właściwie to prokrastynacja nie jest wrogiem, tylko częścią ludzkiej (w tym mojej) natury. Hej, prokrastynatorzy wszystkich krajów, łączmy się!

Kto z Was jest mistrzem, który mi dorówna?