Dzieciątko postanowiło urozmaicić mi
życie.
- Chodź, matka, wyskoczymy sobie na
weekend do Katowic.
Nie przyjęło do wiadomości, że:
- Ojezudokatowicpocodokatowicnigdyniebyłamwkatowicachcotowogólezapomysł?!
- Zarezerwowałam już pokój w hotelu – Dzieciątko
lakonicznie uznało sprawę za załatwioną.
No to pojechałyśmy. Na miejscu
dołączyła do nas przyjaciółka Dzieciątka. Ślązaczka. Matko cudowna, po jakiemu
ona mówi?! Co najmniej połowy nie zrozumiałam.
Obowiązkowo zostałam wyciągnięta do Yatty.
To taki sklep z trylionem mang i stosownych do nich gadżetów. Uczyniłam
przy tym ciekawe spostrzeżenie, że na świecie jest całe mnóstwo
mangoświrów.
Główną atrakcją pobytu miał być – i był – bajerancki jarmark świąteczny. Spędziłyśmy tam dobrych kilka godzin popołudniowo-wieczornych. Ścisk, muzyka, hałas, grające domki z baśniowymi aranżacjami, po scenie miotało się i ryczało do mikrofonu jakieś bożyszcze tłumów, pomiędzy budkami, domkami, monstrualnej wielkości bałwanami, reniferami, dziadkami do orzechów, saniami Mikołaja i całym tym tłumem krążyła rozświetlona, rozdzwoniona i grająca kolejka.
W budkach sprzedawano wszystko, można było zjeść kiełbaski na gorąco i inne dziwne lub mniej dziwne potrawy. Ja dostałam ślinotoku na widok węgierskich langoszy. Ubóstwiam! W co którejś budce sprzedawano grzańce w różnych smakach, prawie wszyscy nosili w rękach zielone kubki. Wypiłam tradycyjny, wiśniowy i śliwkowo-cynamonowy.
Z prawej i z lewej diabelskie młyny. Jeden mniejszy, drugi sporo większy.
Takie rozrywki to nasz żywioł, więc pobiegłyśmy ochoczo do kolejki po bilety. Oczywiście na ten większy. Oglądanie wszystkiego z góry jest arcycudne! Najlepsza rozrywka w całych Katowicach.
Widok z góry na jarmark
Miałyśmy również wykupione godziny w Antykawiarni.
To jest taka kawiarnia, w której płaci się dychę za godzinny
pobyt i w tym czasie: gra się w gry komputerowe lub w innym
pomieszczeniu w gry „analogowe” – planszówki, zręcznościowe i tym
podobne. Różnego rodzaju herbaty i kawy do woli, już w cenie wejścia.
Grałyśmy w Krzesełka, Jengę, Dixit, Taboo, La Cucaracha. Po dwóch
godzinach wymiksowałam się, a dziewczyny jeszcze zostały pograć na konsolach.
To już nie moja bajka.I jeszcze jarmark z góry
I jeszcze ten Kafej. Po polsku „kawiarnia”, chi, chi. Kojarzycie zapewne takie napisy koło klamki: „pchać” lub „push”, prawda? No to patrzcie, jak to się załatwia na Śląsku!
A w hotelu… magiczne schody. Magia polega na tym, że nie wiadomo, dokąd prowadzą, bo nikną w suficie. Może na piętro 9 i ¾?
Po wszystkim zrobił się poniedziałek.
No i fajnie. My tez taki mamy. Pachnie pieczonymi kasztanami. No i sw. Mikolaj chodzi i zagaduje. Lubie takie atrakcje raz do roku i to bardziej niz chodzenie po swiatecznych sklepach. A te schody... brrr. Lepsza drabina.
OdpowiedzUsuńNie no, schody superanckie!
UsuńTak okolo wlasnej pelnoletniosci bywalam czesto na Slasku, albowiem poniewaz milosc mnie tam wiodla, jako ze prowadzalam sie z mieszkancem Tychów. Wtedy tez nie rozumialam gwary slaskiej, ale bedac tutaj, osluchalam sie, a ze wiekszosc slow to poprzekrecany niemiecki, zaczelam rozumiec slaski, kiedy zrozumialam niemiecki. Ale to bylo pol wieku temu, wiec pewnie duzo sie tam pozmienialo.
OdpowiedzUsuńTo jest część niemieckiego poprzekręcana śmiertelnie.
UsuńZwiedzałam kiedyś Katowice z moją śląską psiapsiułą. :) Mam miłe wspomnienia.
OdpowiedzUsuńMoże żeby pójść do końca tymi schodami, to trzeba jak Potter na dworcu, rozpędzić się i dobrze celować w... w tym przypadku w sufit? O_o
Tak właśnie myślę, ale nie miałam na to siły - tak mi się chciało spać, że marzyłam tylko o dotarciu do pokoju.
UsuńNigdy nie była inaczej niż przejazdem. Na razie ślinię się na jarmark wrocławski, który już się zaczął a ma potrwać nawet do nowego roku (czyli zdołamy się wbić z której by strony nie patrzeć), na ptysiowe gofry i może zupę dyniową z wegańskiego baru, jeśli w tym roku będą mieli swoją budę.
OdpowiedzUsuńNajlepsza zupa dyniowa jest podobno u mnie :-)
UsuńFrau Be
UsuńBo mojej jeszcze nie jadłaś.
Ani mojej. :-D
UsuńAni mojej. Nigdy nie gotowalam i nie ugotuje! :))) I nie wiem nawet czy lubie zupe dyniowa.
Usuń@Aniu, wierzę Ci, ot tak po prostu :-)
Usuń@Agniecha, Tobie też wierzę :-)
Usuń@Echo, gotuję, bo córka lubi, ale ja sama nie lubię :-)
Usuńa może by tak wszystkie jarmarki świąteczne w Poslce pozaliczać? taka zimowa rajza
OdpowiedzUsuńChętnie, ale w tym roku nie dam rady, mam już inną rajzę zaplanowaną.
UsuńJakem Ślązara moge potwierdzić- Katowice The Best, a ślónsko godka je najlepszo :):):):)Zaciekawiła mnie gra La Cucaracha. A w tym słodkim kafeju trza było kozać se podać szpajza.
OdpowiedzUsuńMoże bym i kazała, gdybym wiedziała, co to jest i że w ogóle coś takiego istnieje :-)
UsuńLa Cucaracha to gra planszowa. Jest mały karaluszek na bateryjkę, który zapiernicza wśród sztućców, a gracze tak je przekręcają, żeby złapać karaluszka do swojej pułapki.
Szpajza to deser cytrynowy ( może mieć inny smak lub łączone smaki) na żelatynie. Bedę musiała zrobić i opisać na moim blogu, bo i tak już to kiedyś planowałam.
UsuńKaraluszek na bateryjkę? Cudo, wykorzystałabym do innego celu:):):)
Przepraszam, deser cytrynowy na żelatynie to chyba galaretka cytrynowa, o ile ja jeszcze coś z tego świata kumam :-)
UsuńKumasz dobrze, ale to nie galaretka, bo tu jeszcze jajka dochodzą, alkohol i można podzielić na parę części dodając do każdej inny smak np. czekoladowy. Moja mama robiła taką wielosmakową- coś w rodzaju ptasiego mleczka na alkoholu. W Katowicach pracowałam, ale teraz one bardzo się zmieniły. Pamiętam Katowice z lat 80. kiedy robiłam tam podyplomówkę- brudne, zapylone, śmierdzące czadem, potem z drugiej dekady XXI (praca) wieku, już nie śmierdziało i budowało się na potęgę. A teraz Katowice bardzo wyładniały.
UsuńWyładniały? Mnie się wydały okropnie brzydkie i zaniedbane.
UsuńSzkoda, że nie wiedziałam o tym deserze, bo lubię wszystko, co cytrynowe, no i alkohol :-)
Bo nie widziałaś ich w latach 70. Horror i ten czad z sadzami:( Ja tam mogę alkohol bez szpajzy, a najlepsze połączenie to spirytus+ cytryna= cytrynówka.
UsuńCytrynówka dobra rzecz. Jednak najlepsza z wszystkich ... zimne piwo. Mucha nie siada!
UsuńZimne piwo też może być:) Oczywiście nie każde. Ostatnio smakuje mi czeski Radegast i nasze lokalne cieszyńskie Noszak, ale bez żadnego soku malinowego- profanacja piwa!
UsuńOczywiście, że profanacja! 10% zgody.
UsuńPiwa czeskie są o tyle fajne, że bardzo słabe i można je pić do oporu. I smaczne, owszm
No i córka wzięła sprawy w swoje ręce, bo pewnie nie ruszyłabyś się nigdzie.
OdpowiedzUsuńFajne są takie jarmarki, kiermasze, ja z kolei na takie koło nie wsiadłabym za żadne skarby!
Gwarę śląską bardzo lubię, choć nie wszystko rozumiem:-)
Lubię ruszać sie poza dom, byle jak najdalej. Często gdzieś wyskakujemy, ale Katowice to była straszna egzotyka, chociaż blisko :-)
UsuńDiabelskie młyny, samoloty, balony - wszystko, co wynosi na wysokość, to mój żywioł. Pewnie po tacie.
Po takich atrakcjach weekendowych ostatni mem jest jak najbardziej na miejscu, jak najbardziej adekwatny:)
OdpowiedzUsuńOstatni mem jest adekwatny w każdy dzień!
UsuńO - karaluch na baterię! Gdybym miała agroturystykę, to wiedziałabym, co z takim ( takimi ) zrobić. :-D
OdpowiedzUsuńFajnie, że się wybawiłaś na wyjeździe. Oby równie przyjemnie było w Ciechocinku.
Ciechocinek zbliża się wielkimi krokami, to już w poniedziałek. A ja jakoś nerwowo do tego podchodzę.
UsuńSuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuper!!!! I brawa dla "dzieciątka" za pomysł, a Ty nie bądź oporna tylko korzystaj! 😁 Jak spojrzałem na te zdjęcia, to mimo że jestem zatwardziałym domatorem, pozazdrościłem wyjazdu! Co do poniedziałków, to jak tylko zostanie zaprzysiężony nowy rząd o napiszę petycję by zamiast poniedziałku ustanowić drugą sobotę 😉 Dwóch niedziel być nie może bo księża za dużo by na tacę zebrali 😂😂😂😂
OdpowiedzUsuńZawsze można na tę tacę rzucić odbezpieczony granat :-)))
UsuńWiesz, że lubię się włóczyć, więc nie trzeba mnie długo namawiać: od 5 do 10 sekund :-)
Powinnaś co tydzień sobie taki wyskok urządzać, to by Cię motywowało by jakoś ten tydzień przetrwać 😉
UsuńNa wiosnę i w lecie urządzamy ich więcej, czasem faktycznie co tydzień, z dobrym towarzystwem podobnych wariatów jak my - ciotki i wujka. Szczebrzeszyn to też był wyskok :-)
UsuńJedna jest tylko rzecz blokująca: kasa. Ceny paliwa, noclegów, jedzenia...
Niestety w Szczebrzeszynie niewiele sie zmienia, co prawda otworzyli ostatnio wieżę widokową, ale umówmy się, to żadna atrakcja. Tu aż się prosi jakieś miejsce żeby sie fajnie zabawić... Pod tym względem jednak Zamość jest dużo lepszy, a w okolicach świat Zamojska starówka wygląda pięknie. Ważne że masz możliwość uciec. Ja zamykam sie w domu i w sobie...
UsuńUżyłeś tu ważnego słowa: uciec. Ja właśnie jestem typem ucieczkowym. Uciekam albo przynajmniej usiłuję uciekać przed każdą zmorą.
UsuńJa uciekam robiąc "resety". Niestety każda ucieczka, niezależnie czy po Twojemu, czy po mojemu, kończy się tak samo. Nasze demony zawsze nas dopadną.
UsuńTak. Każda ucieczka kończy się powrotem, a powrót boli jeszcze bardziej niż codzienność, do której się przyzwyczajasz.
UsuńDlatego uważam że od tego tak naprawdę nie można uciec, można albo się poddać, albo próbować z tym walczyć. Choć czytając grupy depresyjne widzę, że najczęściej jest to walka w najlepszym razie z chwilowymi zwycięstwami...
UsuńWiele razy słyszałam, że w praktyce jest to choroba nieuleczalna, ale że jednak można się z tego na tyle wyciągnąć, żeby uzyskać jakiś w miarę dobry stan. Ja na przykład mam teraz dobry czas i z pewnością potrwa to z miesiąc, ale co będzie po powrocie do domu z sanatorium, nie jestem w stanie przewidzieć.
UsuńJa jednak mam nadzieję że potrwa to u Ciebie zdecydowanie dłużej, choć wiem jakie są te powroty do domu... W tym skurwysyństwie każda chwila wytchnienia jest cenna.
UsuńTeraz patrzę optymistycznie. Może naładuję się na tyle, że trochę na tym pociągnę.
UsuńO!!! Optymistyczne spojrzenie to dobry znak! Ja w sobie tego nijak wskrzesić nie mogę, ale za Twoje trzymam kciuki, niech trwa i trwa jak najdłużej.
UsuńKolejna zmiana leków przyniosła w końcu rezultat. Oby na dłużej.
UsuńA kto wie, może to właśnie te leki które pomogą Ci z tego raz a dobrze wyjść...
UsuńNaprawdę, jestem wręcz zdumiona tą poprawą, a przede wszystkim działaniem leków. To jest już nowa generacja, nie uzależnia, nie wchodzi w interakcje z innymi lekami, nie powoduje skutków ubocznych. Żyć, nie umierać!
UsuńNo chyba że to perspektywa wyjazdu tak na mnie działa :-)
Widzisz! Zawsze trzeba mieć nadzieję! Pamiętam jedną z naszych wymian zdań, gdy nie wierzyłaś że jakiekolwiek leki mogą jeszcze zadziałać 😅 Na szczęście się myliłaś i oby tylko lepiej było 😉
UsuńBardzo, bardzo bym chciała, żebyś i Ty podjął takie leczenie.
UsuńWidzisz, problem w tym że ja już nie widzę sensu... Jestem do tego stopnia zmęczony tym wszystkim że autentycznie jest mi wszystko jedno czy będę 'żył" czy umrę.
UsuńA jak myślisz, ile razy ja przez te wszystkie lata dochodziłam do ściany i wiedziałam, że to nie ma sensu?
UsuńPamiętam w jakim stanie byłaś jeszcze całkiem niedawno... Na szczęście dla Ciebie widać światło i oby już tylko coraz jaśniej było.
UsuńNa razie jestem nastawiona optymistycznie. Nie łudzę się, że tak będzie stale i zjazdy nie wrócą. Ale chodzi o to, żeby ten pozytywny stan się utrzymał jak najdłużej.
UsuńKażda chwila odpoczynku od tego jest piekielnie cenna.
UsuńPrawda. To jest tak, jakby dali urlop w piekle.
UsuńŚlunski jest ok 😎
OdpowiedzUsuńWęgierska pizza najlepsza.
Bardzo fajny wypad, zazdraszczam pozytywnie i więcej takich miłych chwil życzę, pokłon w kierunku Dziecięcia.
Węgierska to kiedyś była najlepsza papryka :-)
UsuńMoja świętej pamięci mama by powiedziała, że "użyłaś jak pies na studni"...
OdpowiedzUsuńCzemu nie? Użyłam!
Usuńlangosze też lubię, czy raczej lubiłem, bo strasznie dawno ich nie jadłem... na Węgrzech jako kajtek wciągałem dwa i śniadanie zaliczone... raz się tylko nacięliśmy, bo były jakieś zielone "kaposzta langos" i nikt nie dojadł swojego, nikomu nie smakowały... ale nic to, potem za każdym pobytem na Węgrzech kupowałem już te normalne... wreszcie wyjazdy się skończyły, a po wielu latach nagle dojrzałem langosze w Wawie na bazarze przy Banacha... kupiłem sztukę, ale była do bani, bo zimna, a ten gamoń w budce nie miał mikrofali, ani nic takiego do podgrzania... i na tym na razie moje langoszowanie uległo zawieszeniu...
OdpowiedzUsuńz dziadkiem do orzechów też było dziwnie... poprzedni, obcęgowy taki się spalił, wraz z orzechami, czy może stopił, w każdym razie przepadł podczas pożaru rok temu, strach tam wejść szukać, bo na głowę coś może spaść... kupiłem niedawno w sklepie LISIA /to taka sieć sprzedająca tanie pierdoły/ nowego dziadka i w domu na pierwszym orzechu pieprznął, pękła rączka od niego, taka słabizna czarnkowa jakaś... kwit niechcący wyrzuciłem, więc nie mogę reklamować i 12 pln w plecy...
a te schody to faktycznie, znać zaklęcie, mocno uwierzyć, że zadziała i nawet wchodzić nie trzeba, same ruszą do góry, bo to takie ruchome schody są, tylko chwilowo wyłączone...
dycha za godzinę w grotece?... hm... tanio nie ejst, bo jak się człowiek wciungnie, to będzie wciungnięty, a na partię niektórych gier, np. w go, to godzina może być mało...
p.jzns :)
Toteż posiedziałyśmy kilka godzin :-)
UsuńNie wymyśliłam jeszcze zaklęcia, a szkoda. Spróbowałabym zniknąć w suficie. Może właśnie tam jest ten świat, do którego tęsknię? Świat bez mojego łagru (czyt. pracy), bez chujanców niszczących przyrodę i zaśmiecających ziemię, bez biskupów, imamów i innych guru, bez terroru i niektórych blogerów (do których się nie zaliczasz XD), bez PiSu, konfederacji i innych faszystów, bez zimy (a w każdym razie bez konieczności skrobania szyb w samochodzie), bez zbędnych kilogramów, bez nerwic lękowych, depresji i fobii... tak dalej, i tak dalej - można dopisywać.
tam z pewnością musi być jakiś kwantowy uskok czasoprzestrzenny, luka bez... no właśnie, bez czego?... bez tych wszystkich spraw które wymieniłaś i nawet bez zimnych kapuścianych langoszy byłoby bardzo fajnie, ale bez piwa już nie, bo by to był obszar bez pojęcia i bez sensu w dalszej konsekwencji :)
UsuńPiwo absolutnie musi być! Kwantowe czy kwarkowe, wszystko mi jedno, ale być musi.
Usuń"Senni zwycięzcy" /Marek Oramus, powieść SF, 1983/... w tym universum funkcjonuje piwo mówiące...
UsuńNie jestem pewna, czy takie piwo by mi odpowiadało. Byłoby chyba... niewegetariańskie.
Usuńtak sobie zadałem pytanie, co może gadać w takim piwie?... zakładam (może zbyt optymistycznie), że spełnia ono Kanon Monachijski /woda, słód, drożdże i ew. chmiel/, więc nic innego w nim nie ma... zwierza nie widzę żadnego, więc chyba jest wegetariańskie :)
UsuńAle gada i może nawet ma oczy... Nawet bez oczu jakoś tak... wypić hadko.
Usuńpozbawieni oczu też gadają, oprócz Juranda ze Spychowa, ale on nie gadał z innych powodów... natomiast jedno jest pewne, że na świecie tak wiele dziwnych wynalazków nazywa się "piwo", że ewentualna nieufność jest jak najbardziej uzasadniona...
UsuńTo nie nieufność wobec wynalazków, tylko litość nad stworzeniem :-)
Usuńnad każdym stworzeniem tak się litujesz?... nad komarem też?... pomyśl sobie tak: dobrego stworzenia nikt by w piwie nie więził, musiało coś nabroić, więc można śmiało lać je w dziób...
UsuńKiedy ja komarów/komarzyc też nie zabijam. Kiedyś obserwowałam nawet, jak zagłębiały w moim ciele tę igiełkę-rurkę i robiły się pękatate, czerwone od mojej krwi. No nie miałam serca ich zabijać! Nawet w Mediolanie pod La Scalą, gdy dopadła nas chmara tych bydlątek.
Usuńchyba mnie znokautowałaś... ale zaraz, stop, wróć!... mam jeszcze asa w rękawie... czy tolerujesz asa, znaczy kleszcza na kocie?... tylko nie mów, że żaden Twój kot nigdy nie wyłapał kleszcza, bo się rozbeczę, LOL...
UsuńŻaden z moich pięciu kotów NIGDY nie złapał kleszcza, ŚLUBUJĘ UROCZYŚCIE. Albowiem koty moje niewychodzącymi kanapowcami są. Amen. Co wygrałam? :-))
Usuńbu :(
UsuńWygrałam "bu"?!
Usuńto była taka finałowa, zamykająca ekspresja emocji...
Usuńw sprawie beczenia łgałem niczym pinokio, bo chłopaki nie beczą :P :)
No chyba, żeby beczeli. Nieboszczyk mąż mojej przyjaciółki, 196 wzrostu, 130 wagi, wzruszał się tak, że płakał rzewnymi łzami.
UsuńZazdraszczam tego wypadziku, bo moje weekendy w tym roku to siedzenie na czterech od piątkowego popołudnia, po niedzielny wieczór plus początek i koniec wakacji, więc serio - chapeau bas dla Dzieciątka!!! W poniedziałek zaliczyłam powrót do strefy cienia po dwóch tygodniach L4. A w Katowicach dawno nie byłam, chyba z 12 już lat.
OdpowiedzUsuńJa byle do weekendu, w poniedziałek jadę do sanatorium. Te trzy dni w pracy chyba jeszcze wytrzymam, ale nie jestem pewna...
UsuńSerio, zazdroszczę. Miesiąc wolnego... Też bym chciała. Po prostu.
UsuńI ja bym chciała. No to mam. Ale nie martw się, to jest tylko 1 miesiąc wolnego od szkoły, a Ty masz o wiele więcej rzeczy, które ja bym chciała mieć :-)
UsuńWiesz, że najbardziej urzekła mnie Babu Jagusia ... nie wiedzieć czemu :)
OdpowiedzUsuńW ogóle nie wiem... :-)
UsuńCholera, mogłam ją dla Ciebie ukraść :-)
Ileż ja bym oddała za takie urozmaicenie... Wprawdzie przez te jarmarki, przetacza się dla mnie zbyt wiele ludzkości, ale w sumie nawet mogłabym wypełznąć spod swojego kamienia.
OdpowiedzUsuńCo do schodów - one prowadzą do windy jeżdżącej w poziomie. Tylko trzeba trafić na ten moment, gdy otwiera się portal w ścianie.
Prawdopodobnie masz rację co do schodów. Ale dlaczego siedzisz pod kamieniem?
UsuńBo tam, pod kamieniem jest moja pustelnia - całkowicie wolna od nadmiaru bodźców ze świata zewnętrznego.
UsuńO. Ja sama cierpię na przebodźcowanie, ale nie mam kamienia... No to cierpię.
UsuńAutentycznie współczuję cierpienia. Dobry kamień, nie jest zły. Mój na przykład porasta porostami i mszakami. Wokół pełno paproci (ich liście to dobry materiał na kołderkę). Żyć nie umierać.
UsuńWierzę, bo sama bym tak chciała.
UsuńJako dziecko chodziłam na odpusty w rodzinnej wsi mojej mamy. Raz zabrałam syna do mini wesołego miasteczka, które rozłożyło się przystanek od naszego domu. Nie lubię karuzel, diabelskich młynów i jarmarcznych atrakcji. Zazdroszczę Tobie i innym ludziom tej odwagi, by ciągle gdzieś jechać, coś zobaczyć i umieć czerpać radość z najprostszych rzeczy. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńIwonko, Ty jeszcze masz siłę komentować? Nie wiem, czy podniosłabym się po takiej tragedii, jaka dopiero co Cię dotknęła. Ściskam serdecznie.
UsuńFajnie urozmaicenie! Jarmarki świąteczne lubię, mają swój urok. Co więcej: jako nastolatka jeździłam do Niemiec na wycieczki do Kolonii i Berlina na takie imprezy. Kupowałam tam młodszemu rodzeństwu i znajomym wielkie pierniki (lukrowane serca) na prezenty... :) W moim mieście od kilku lat też robią podobny jarmark, choć nie ma takiego rozmachu. Wpadam tam od czasu do czasu, ale poza weekendem.
OdpowiedzUsuńU nas jarmark zacznie się w połowie grudnia i na pewno nie będzie aż tak rozbudowany, a szkoda.
UsuńMiałam okazję tam być rok temu, ale już w końcu sezonu (początek stycznia). Blichtr świąteczny mnie nie bawi, kawiarnie i inne tak, ale musi być dobre towarzystwo.
OdpowiedzUsuńMogę z czystym sumieniem powiedzieć, że miałam dobre towarzystwo :-)
UsuńWitaj początkiem grudnia
OdpowiedzUsuńW Katowicach nigdy nie byłam. Zazdroszczę tej wyprawy,. Bardzo lubię takie przedświąteczne urozmaicenia. Ale u nas w tym roku same ceny już odstraszają...
Życzę pozytywnego nastawienia pomimo zimy za oknem
Ceny odstraszają chyba wszędzie. Ja też nigdy wcześniej nie byłam w Katowicach, więc zaliczyłam :-)
Usuńnajbardziej rozśmieszył mnie poniedziałek :-DDD oraz cis, pchaj, pusz achacha
OdpowiedzUsuńspodobała mi się antykawiarnia, gdyż uwielbiam takie miejsca. wino grzane, jedzenie ...no wszystko fajne.
Tylko gdybym potem wsiadła na to diabelskie urządzenia, to widomo, COFKA,
Zawsze nie dowierzam, gdy ludzie mi mówią, że nie mogą karuzeli.
Usuńej, no to uwierz, bo kiedyś będziesz znienacka obrzygana (ups))
UsuńPrzez pasażera koła młyńskiego? :-)
UsuńUwielbiamy to z Małżonką oboje (takie wypady, spotkania towarzyskie, rozmowy, dobre posiłki) i mamy tak niepisany, jak i niewypowiedziany układ, żeby nie czekać aż ktoś nas zaprosi i wyciągać siebie nawzajem. Dobrze nam to wychodzi i dobrze nam robi. Po Twoim tekście jestem przekonany, że Tobie również. Pozdrawiamy.
OdpowiedzUsuńP.S. Ja też nie mogę karuzeli, ale nie mam z tym problemu, bo po prostu na nią nie włażę ;-)
Tak, dobrze mi to robi, pod warunkiem, że nie mam właśnie takiego zjazdu, że oczy w słup i łóżko pod sobą.
UsuńZastanawia mnie, w czym antykaruzelowcom przeszkadza diabelski młyn. Nie robi on przecież kółek w poziomie, tylko w pionie. Tutaj błędnik nie szaleje. Może lęk wysokości?
:-) albo brak zaufania
UsuńTo znam. Skoczyłabym ze spadochronem, gdyby nie brak zaufania do sprzętu :-)
UsuńNie wiem jak reaguję na diabelski młyn, bo na nim nie byłem, ale wiem, że na statku błędnik szaleje, żołądek jeszcze bardziej, choć statkiem buja w pionie. Jestem pozbawiony lęku wysokości, pracowałem czasem na wysokich podnośnikach, drabinach, rusztowaniach, posiadam raczej głębokie przekonanie, że nie warto się spierdolić, ale nie różni się ono u mnie poziomem w zależności od tego, czy jestem metr nad ziemią, czy 20 metrów.
UsuńPodobno na chorobę morską nie ma mocnych, są tylko szybciej i później chorujący. Nawet wytrawni, doświadczeni marynarze jej nie unikną.
Usuń