Opisane zdarzenia naprawdę miały miejsce w rzeczywistości
Tyyyyy...
– powiedział Miś Mamusi. – Zróbmy rodzicom niespodziankę i przejedźmy się
do Pegeeru na kolacyjkę.
Zachichotałam.
-
Dobra. Organizuj piwo, a ja zabezpieczam wałówkę. I o 1730
pod śmietnikiem!
-
Ok – odrzekł Miś Mamusi i już go nie było.
Kolacja
w Pegeerze oznaczała wieczorny wyskok w Bieszczady, do dzikiej
głuszy, w której rodzice wraz z ekipą przyjaciół spędzali pracowite
weekendy, latami porządkując i doprowadzając popegeerowski domek do stanu
używalności.
Późnym popołudniem warowałam na parkingu przy śmietniku objuczona rozmaitymi wiktuałami. Miś Mamusi zajechał trabantem punktualnie i z fasonem. W lekko mętniejącym powietrzu pojawił się zapach mgły i jesieni.
* * *
W niedługim czasie dojeżdżaliśmy na miejsce. Mrok wokół nas gęstniał i przechodził z wolna w atramentową czerń. Na bocznej, podrzędnej drodze bieszczadzkiej daremnie by wypatrywać śladów latarni. Znajdowaliśmy się w kompletnej dziczy. Poza wątłym kręgiem świateł samochodu nie było widać nic. Miś Mamusi skręcił w wyboistą dróżkę dojazdową prowadzącą bezpośrednio do Pegeeru. Zwolnił do minimum, żeby nie uszkodzić podskakującego na wybojach samochodu. Minęliśmy puste pastwisko pogrążonej w uśpieniu stadniny koni i ostatnie metry wądołów skręcających pod dom przebyliśmy w absolutnych ciemnościach. Miś Mamusi zaparkował dokładnie vis-à-vis głównego wejścia. Przez chwilę siedzieliśmy w bezruchu, napawając się doskonałą ciszą i wpadającym przez uchylone okna, pachnącym świerkami powietrzem.
-
Ty... – powiedział nagle Miś Mamusi nieswoim głosem. – Patrz!
Odruchowo
przeniosłam wzrok w jedyne oświetlone miejsce. Po lewej stronie od drzwi
wejściowych jaśniało samotnie okno od kuchni. Reszta domu wyglądała jak
pogrążona w uśpieniu.
Skąpe
firaneczki troskliwie zawieszone przez panią Beatkę nie zasłaniały całej
szyby. W lewym dolnym rogu mignęła nam głowa pana Januszka. Nad nią, po
prawej, brał właśnie zamach nasz rodzony ojciec. W ręce trzymał potwornej
wielkości młotek.
-
Idealne warunki do popełnienia zbrodni – wyszeptał złowieszczo Miś Mamusi.
W jego głosie wyczułam jakąś niezdrową fascynację. Poczułam, jak wstrząsa
mną gwałtowny dreszcz. Na zupełnym odludziu, w nieprzeniknionych
ciemnościach można było spokojnie zamordować każdego, chyba że spotkało się
niedźwiedzia.
W następnej
chwili ręka naszego ojca spadła. Zamknęłam oczy. Miś Mamusi powoli otwierał
drzwi samochodu.
-
Wysiadaj! – syknął.
Otworzyłam
oczy. Z czoła pana Januszka wciąż widocznego w oknie ściekała krew.
Przez głowę przebiegła mi setka panicznych myśli. Dlaczego nasz ojciec?!
Dlaczego pana Januszka?! Gdzie są pozostali?!
Poczułam,
jak od stóp spowija mnie lodowaty chłód i podpełza z wolna ku górze.
Zdrętwiałe ciało nie chciało słuchać. Wygramoliłam się niezdarnie,
bojąc się ponownie spojrzeć w rozświetlone okno. Czułam, że
odmawiające posłuszeństwa nogi niosą mnie w stronę upiornego domu wbrew
mojej woli. Obok szedł Miś Mamusi.
-
Chodźmy od ogrodu – powiedział z zimną krwią. – Z tej strony
i tak zamykają na noc. Wejdziemy przez salon.
Mijając
róg z lewej strony domu przemogłam się i raz jeszcze spojrzałam
w kierunku okna. W kuchni wciąż paliło się światło, ale
sprawiała wrażenie opustoszałej. Nie widać było ani zbrodniarza, ani jego
ofiary. Przelotnie pomyślałam o piwniczce, do której wchodzi się
wprost z kuchni i z lekka mnie zemdliło. Prawa strona domu,
zupełnie zaciemniona, wciąż wydawała się dokumentnie wymarła.
Z
drzwi ogrodowych buchnęła na nas muzyka i beztroskie śmiechy.
Skonfundowani weszliśmy po trzech stopniach i zatrzymaliśmy się na
progu. Wujek Kacperek obracał właśnie w tańcu panią Grażynkę, pani Beatka
niefrasobliwie chichotała z Mamusią Misia, nakładając sobie na talerz
sałatkę.
-
O, dzieci przyjechały na kolację! – zaśmiały się radośnie, widząc nas na
progu.
- Córunia
Tatunia! – wykrzyknął Wujek Kacperek i, porzuciwszy panią Grażynkę, rzucił się
do całowania mnie po rękach. Poczułam, że coś jest przeraźliwie nie tak.
Oni tutaj tak wesoło, przy muzyce, a za ścianą...
Nie
dokończyłam myśli. W przejściu prowadzącym do kuchni stanęła ofiara
wstrząsającego mordu. Żywa, raczej zdrowa i prawie cała. Na czole pana Januszka
widniała jednak rozległa plama niezakrzepłej jeszcze krwi.
-
Dobry wieczór – powiedział, jak zwykle flegmatycznie i pogodnie. – Widzę,
że zapowiada się niezła kolacyjka.
Nie
zdołaliśmy wykrztusić ani słowa. Zza pleców pana Januszka wyłonił się
morderca.
-
Tato, na litość boską, dlaczego waliłeś pana Januszka młotkiem po głowie?!
– ryknęłam straszliwie. – Co tu się w ogóle dzieje?!
-
Jaaa? Waliłem? – zdziwił się nasz ojciec. – Sam się walnął, niezdara.
Patrz, jaki ma czerep rozpruty.
-
Tato, widzieliśmy przez okno! Walnąłeś pana Januszka młotem w sam
środek czoła!
Pan
Januszek, poszukujący czegoś na stoliku nieopodal kominka, zachichotał
nagle i odwrócił się w naszą stronę rozbawiony.
-
Składaliśmy z twoim ojcem meble – wyjaśnił. – Wieszał półkę nad
zlewozmywakiem, a ja zbijałem komódkę. Akurat na dole, tuż obok niego.
Tam jest najwięcej miejsca, sama wiesz.
-
Ale walnął młotkiem... – jęknęłam beznadziejnie.
-
No a jak? – obruszył się nasz ojciec. – Musiałem to przecież przybić!
-
Ale w czoło pana Januszka!
Miś
Mamusi milczał oskarżająco.
-
Pan Januszek sam sobie rozorał czoło, bo to jemioła jest kompletna – wyjaśnił
tato. – Wyprostował się gwałtownie i huknął w róg półki aż echo
poszło.
Pan
Januszek, wyraźnie rozbawiony, kiwał głową, usiłując jednocześnie przykleić
sobie na czole plaster z opatrunkiem.
-
Daj – powiedziała pani Beatka – to ci przykleję.
-
Łapami z majonezem?!
-
Najpierw obliż – doradziła pani Grażynka. – Dobry majonezik.
Z czosneczkiem.
-
Aaa... – powiedziała Mamusia Misia znad salaterki. – Czosneczek jest
bakteriobójczy. Można by przyłożyć Januszkowi zamiast plastra.
-
Z majonezem...? – zainteresował się gwałtownie Wujek Kacperek.
-
Cebula! – wykrzyknął mój ojciec, klepnął się w czoło otwartą dłonią
i uciekł do kuchni.
-
Nieee! – odkrzyknął pan Januszek i pobiegł za naszym ojcem. Z kuchni
dał się słyszeć rumor.
-
Oho, przypalił – odezwała się lakonicznie pani Grażynka.
-
Nie patelnią! – zawył mój ojciec.
Misiowi
Mamusi i mnie puściły nerwy. Pan Januszek wziął odwet?! Gotowi na wszystko,
równocześnie zatrzymaliśmy się na progu kuchni. Pan Januszek, dziarsko
wywijając teflonowym naczyniem, z którego na wszystkie strony pryskał olej
z resztkami smażonej cebuli, usiłował wygonić z domu cztery potężne
ćmy. Wycofaliśmy się chyłkiem i w milczeniu. Miś Mamusi ukradkiem
odetchnął.
-
Czyli wszystko w normie – zawyrokował po cichu. – Regularny dom
wariatów.
- Dzieci! – zawołały wdzięcznie od stołu Mamusia Misia z panią Grażynką. – Co dobrego przywieźliście? No, rozpakowujcie się! Misiu Mamusi, masz piwo...?
" Psychoza" Hitchcocka. Też ciemno, tajemniczo...odludnie.
OdpowiedzUsuńAle u Was- ludzie w środku- dobrze się bawili.
Ten... ja to tego...nie lubię horrorów i przy tego typu akcjach zawsze kogoś pierwszego na pożarcie posyłam. Niech idzie jakiś wojownik i przetrze szlak.
My weszliśmy równocześnie.
UsuńNo, no... odważni jesteście:)
UsuńPrzecież Tatuś Córuni zamieszany był w morderstwo, trzeba było sprawdzić, czy nie pozabijał innych.
UsuńMoże bym wpierw zadzwoniła do Tatusia? Rozeznała się w sytuacji? Dopytała czy już po robocie, czy w trakcie i czy już można wejść?
UsuńTo takie nieuprzejme, kiedy ktoś jest zajęty robotą a inni przeszkadzają.
Ale oni się zajmowali w kuchni, a my wleźliśmy tarasem od tyłu. Niespodzianka taka.
UsuńStrach ma wielkie oczy- to trafne powiedzenie, Czasem zdarza mi się też tak patrzeć na życie po przejściach. W przypadku bloga -może raczej wyczuwać coś nieuchwytnego i nieprzyjemnego ( dla mnie) np. po używnym słownictwie w komentarzach.Niestety zweryfikować tego w rzeczywistości nie chcę, ale moderację mogę wprowadzić. Co właśnie zrobiłam. Lepiej na zimne dmuchać...No i zawsze mogę sobie innego bloga założyć i pisać w spokoju. Sorki. Jestem nieco wkur...iona.
OdpowiedzUsuńAno, spoko. Każdemu wolno kochać i być wkurwionym.
UsuńGąska Balbina dostała okresu, a Kurczak Ptyś zobaczył gorzej, dramatyczniej, miał taką optykę, że jej "jajcza" urwali...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
Dobry dramat nie jest zły 🤣
UsuńTak, można by zrobić z nich fajną książeczkę :)
OdpowiedzUsuńZ czego mianowicie?
Usuńz takich opowiastek :)
UsuńTylko kto je napisze?
UsuńNo kto? Ty :-) Czujesz klimat, masz niezbędne zdolności, a nie jak te pożal się Boże "producenty" powieści z ostatnich lat (bo jak ich inaczej nazwać? Produkują powieści jedna za dugą i w najlepszym przypadku wychodzą im przeciętniaki)
UsuńNie chcę pisać produkcyjniaków. Muszą same wyleźć, a ja bardziej w poezję idę.
UsuńOpisz więc to poetycko.
UsuńZbrodnia to niesłychana.
Pan zabija Pana.
Zabiwszy grzebie go w gaju,
na łączce przy ruczaju....
Tam jest i gaj, i łączka, i ruczaj...
UsuńW takim razie, scenerie masz zarąbistą.
UsuńNiedźwiedzie, wilki, lisy i cała inna swołocz, góry - wsia swołocz na podorędziu.
Usuń"Nie chcę pisać produkcyjniaków. Muszą same wyleźć, a ja bardziej w poezję idę." - nie grozi Ci pisanie byle czego; najwyraźniej nie jesteś świadoma swoich prozatorskich zdolności
UsuńTy :)
UsuńMoże i mam zdolności, ale nie mam pomysłów. Jedyna rzecz, jaką napisałam, jest powieścią, która utknęła nieskończona na 700 stronach.
UsuńA to, co komentujemy to nie pomysł? Życie codzienne, wspomnienia - jest z czego czerpać. To nie musi być powieść, ale właśnie zbiorek takich krótkich opowiadań
UsuńO przygodach Córuni Tatunia i Misia Mamusi?
UsuńA czemu nie? Inni nie znają takich osób w rodzinie
UsuńTakich pieprzniętych? O, Siostro, ile Ty jeszcze o nas nie wiesz...! 😂
UsuńTak, powinnas spisywac te wspomnienia w osobnym miejscu, a potem to wydac. Czyta sie jak Christie czy Alexa. Pieknie budujesz napiecie, moglabys konkurowac z Hitchcockiem. Prosze o jakies dalsze ciagi historii rodzinnych z Misiem w tle.
OdpowiedzUsuńZ Misiem Mamusi i - nie zapominaj - Córunią Tatunia!
UsuńJasne, oczywiscie tez.
UsuńCo by bez niej zostało... 🤣
UsuńO matko, ale napięcie budujesz, normalnie thriller bieszczadzki!
OdpowiedzUsuńHitchcock może mi buty czyścić 🤣
Usuńno Chmielewska normalnie :-)
OdpowiedzUsuńTylko trupa nie ma 🤣
UsuńAle wszystko czerwone.
UsuńCałe zdanie nieboszczyka?
UsuńNie kracz nie kracz 😂
UsuńNigdy nic nie wiadomo...
Usuńnie ma to jak rodzinna kolacja. bez nich byłoby nudno i bezbarwnie. a parę siniaków, to jeszcze nie dramat. może ma ciekawy kształt?
OdpowiedzUsuńZobaczy się, jak zarośnie. Tylko że to nie siniak będzie, a strup.
UsuńDom wariatów, ale za to jaki wesoły! 😂 Idealny scenariusz na jakąś chorą komedię z dreszczykiem 😉
OdpowiedzUsuńMoja wesoła rodzinka i jej weseli przyjaciele to certyfikowany dom wariatów 🤣
UsuńNajważniejsze, by wszyscy zdrowi byli ;) i dobrze się rozumieli w tym całym szaleństwie :)
OdpowiedzUsuńTen dom wariatów rozumie się wspaniale 😅
UsuńOstatnio w internecie znalazłam informację, że pod swoim nazwiskiem powieść sf wydałaś, a tu jeszcze kryminał się szykuje. Wiedziałam, że talentu Ci nie brakuje, ale żeby aż tak?
OdpowiedzUsuńZ tym sf to jakaś koszmarna pomyłka. Nie wydałam książki (pierwsza byś o tym wiedziała). Po prostu dwa moje króciutkie ekstrakty znalazły się w antologii sf.
UsuńNo i znów potwierdziło się, że nic nie jest takie na jakie wygląda.
OdpowiedzUsuńObawiam się, że masz rację 😅
UsuńWyobraźnia podsuwa zawsze najpierw te najciekawsze scenariusze :D
OdpowiedzUsuńZwłaszcza, gdy człowiek znajduje się w jakimś specyficznym otoczeniu.
UsuńTe! Widzę, że tu za Chmielewską robisz!!!
OdpowiedzUsuńNo nie wiem...
UsuńCzarna komedia! W życiu wszystko możliwe.
OdpowiedzUsuńPrawda? Życie napisało podstawę do kryminału.
UsuńHa ha ha!!! Aż sobie wargę do krwi przegryzłam z tego napięcia, które zbudowałaś :)
OdpowiedzUsuńOjjj... Mocno krwawi?
UsuńAż ciarki mi przeszły po plecach, kiedy to czytałam. Dobre :). Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZ życia wzięte, nic niepodkolorowane.
Usuń