Rozdział I. 1989 - 5.
5.
Noc z dwudziestego czwartego na
dwudziestego piątego marca pogrążyła dom Łozów w ciszy. Rodzina spała
kamiennym snem, zmęczona intensywnymi przygotowaniami, a panna młoda
nabierała sił przed najważniejszym wydarzeniem w jej dotychczasowym życiu,
nieznacznie pochrapując na buraczkowym tapczanie. Rozdokazywane towarzystwo
wróciło z domu ludowego dopiero o północy i natychmiast padło do
łóżek po długim dniu pełnym wrażeń. Kostkę obudził w środku nocy nieznośny
ciężar, który przytłaczał ją i dusił. W pierwszej chwili nie
wiedziała, gdzie jest i co się z nią dzieje. Leżała chwilę w bezruchu,
patrząc w ciemność i rozważając, gdzie, u licha, może się
znajdować i dlaczego nie może się ruszyć. Przyzwyczajona była do światła
wpadającego zza okien, latarni ulicznych i nigdy nie milknących odgłosów
miasta. Absolutna ciemność i dźwięcząca w uszach cisza nasunęły jej
absurdalną myśl, że może umarła, ale nie zdążyła się przestraszyć. Coś dużego,
miękkiego i ciepłego potwornie grzało ją z prawej strony. Spróbowała
się poruszyć, lecz bezskutecznie. Była przygwożdżona do łóżka na amen.
Szarpnęła się desperacko i w tej samej chwili tajemniczy kształt
poruszył się ciężko, a w ślad za tym dał się słyszeć jęk.
- Mmm… Adasiu… – wymamrotała jej wprost
do ucha Zofia. – Adasiu…
- A idź w cholerę! – burknęła Kostka, do
której nareszcie dotarło, w jakiej sytuacji się znajduje.
Przyszła panna młoda spała wtulona w nią
ściśle i śniąca zapewne, że Kostka jest jej narzeczonym. Ciężar, który
unieruchomił dziewczynę od pasa w dół, okazał się nogą Zofii, którą na nią
wyłożyła. Ramię, którym prawdopodobnie obejmowała we śnie Adasia, spoczywało na
szyi Kostki, skutecznie utrudniając jej oddychanie. Dalsza część ręki uciskała
jej klatkę piersiową.
- Zośka! – wrzasnęła, nie przejmując się
wszechobecną ciszą. – Bierz w diabły te kopyta! – zaczęła się wyswobadzać
spod balastu i budzić koleżankę.
- Co? A, to ty…
- A czego się spodziewałaś?
- Ech, miałam taki piękny sen…
- Wiem, pewnie się w tym śnie gziłaś na
potęgę. Odklej się ode mnie, bo nie mam czym oddychać i śpij jak człowiek.
Zofia zachichotała niefrasobliwie.
- Śpij, śpij i daj spać innym, bo w końcu
zaśpisz na własny ślub, a wtedy to już naprawdę tylko sny ci pozostaną na
otarcie łez.
- Tfu, odpukaj w niemalowane drewno –
przestraszyła się Zośka.
Kostka bezceremonialnie postukała
zgiętym palcem w czoło koleżanki.
Sobotni poranek powitał wstających
wcześnie gości i domowników przenikliwym chłodem. Niebo, zasnute
ołowianoszarymi chmurami, nie zamierzało przepuścić ani jednego promienia
słońca. Wściekły wicher targał drzewami i popychał ku Dąbrówkom masy
lodowatego powietrza. W domu Zofii od wczesnego ranka zapanował straszliwy
rozgardiasz. Bohaterka dnia rozpoczęła od postawienia na nogi wszystkich swoich
przyjaciół.
- Zmieniamy lokal, nie ma żadnego mycia.
- Jak to nie ma mycia?
- To znaczy jest, ale nie teraz. Trzeba
zwolnić pokój. Zaraz przyjadą pierwsi goście. Weźmiemy z dołu materace
i dostaniecie sypialnię na samej górze.
- Wszyscy razem?
- Tak wszyscy razem, ale warunki,
uprzedzam, spartańskie. Musicie się jakoś zmieścić.
- Spokojna głowa, nami się nie martw.
Ponownie zeszli do suteren, tym razem do
składziku, w którym złożone zostały materace turystyczne i sienniki,
najwyraźniej zgromadzone na okoliczność wesela.
- Bierzcie po jednym, ale nie targajcie
sienników. Są ciężkie i duże, a na górze jest ciasno. Chodźcie ze
mną, idziemy na sam strych. Pokażę wam, gdzie będziecie spać.
Z powrotem poprowadziła ich na górę.
Poddasze było nieco niższe od pozostałych kondygnacji, ale miało proste
sklepienie i normalny sufit. Dach na domu był płaski. Pokój, do którego
zaprowadziła swoją paczkę Zofia, nie był właściwie w dosłownym rozumieniu
pokojem, lecz całkowicie pustym pomieszczeniem w zupełnie surowym stanie.
Ściany zostały zaledwie otynkowane, na gołej, betonowej podłodze nie było
żadnego wykończenia. Na czarnym przewodzie wisiała goła żarówka popstrzona
przez muchy. Dziewczyna spojrzała na przyjaciół przepraszająco.
- Jakoś musicie przebiedować,
przepraszam… Nie mamy gdzie poupychać tych wszystkich ludzi. Zostają tylko
materace.
- Zośka, daj spokój, przecież wiadomo,
że nie położysz tutaj osiemdziesięcioletniej babci albo rodziców Adama.
- Poza tym my tu nawet nie będziemy
mieli kiedy spać, ja ci przypominam, że w nocy wesele będzie.
- Damy sobie radę.
- Mamy się bawić do rana, zapomniałaś?
Zagadali ją szybko.
- To teraz idziemy po nasze toboły,
trzeba to poprzenosić.
- A może my poprzenosimy,
a chłopaki w tym czasie nadmuchają materace?
- Co to, to nie! – podniósł się zbiorowy
protest. – Co to ma być? Wczoraj „dmuchajcie w trzysta balonów”, dzisiaj
„dmuchajcie w materace”…
- A poza tym wy jesteście delikatne
kobietki, słaba płeć i w ogóle wam zaszkodzi. Nie będziecie niczego
nosiły.
- Tak jest. Teraz niech one dmuchają, a my
przyniesiemy bagaże. Chodźcie, chłopaki.
- Zaraz wam przyniosę pompkę –
powiedziała Zofia śmiejąc się. – Nie zmęczycie się bardzo.
Zeszła na dół. Pozostawione same sobie
dziewczyny rozejrzały się po klitce.
- Ciasno tu, cholera – powiedziała
Mzinka.
- Zmieścimy się – zawyrokowała Urszula.
– Jakoś będzie.
- Współczuję temu, kto wyląduje tutaj –
powiedziała z powątpiewaniem Mańka wskazując na okno i drzwi
balkonowe zajmujące w sumie całą ścianę.
Za drzwiami znajdował się surowy,
betonowy taras bez żadnej barierki. Dotkliwe zimno wpychało się do środka
szparami nieszczelnych, drewnianych futryn mających już swoje lata.
- Macie – zdyszana Zofia stanęła w drzwiach,
trzymając dwie pompki do materaców. Kostka i Mańka zabrały się do pracy.
- To ja pomogę chłopakom – powiedziała
Urszula.
- Zaczekaj – powstrzymała ją Kostka. –
Proszę cię, przynieś moje rzeczy, bo one są gdzie indziej niż wasze.
- Dobrze, tylko gdzie ty właściwie
spałaś?
- U mnie – odpowiedziała za nią Zofia. –
Wiesz, jak trafić.
- Wiem.
Urszula mieszkała z Zofią
w jednym pokoju w akademiku i odwiedzały się czasami w swych
domach rodzinnych. Do Dąbrówek jechało się przez Radymiczany, skąd pochodziła
Urszula.
- Muszę zejść do kuchni – oznajmiła
Zofia. – Jak się tu umościcie, to przyjdźcie na śniadanie.
- Trzeba ci w czymś pomóc? – zapytała
Mzinka. – Jestem chwilowo bezrobotna.
- Nie, będzie nas za dużo na dole.
Lepiej zostań tutaj i pomóż dziewczynom.
- Dobra, będziemy się zmieniać przy
pompkach, a tymczasem sobie podmucham.
Mzinka podniosła z podłogi jeden materac
i zaczęła szukać otworu. Zofia zniknęła na schodach. Gdy wszystkie
materace zostały napompowane, okazało się, że ledwo się mieszczą. Upchnięte na
wcisk w poprzek pomieszczenia, zajmowały prawie całą powierzchnię podłogi
od drzwi po przeciwległą ścianę z oknem i drzwiami balkonowymi. Na
domiar złego zmieściło się ich tylko pięć. Między materacami a boczną
ścianą został wąski, może półmetrowy pas wolnego miejsca, gdzie ustawione
zostały bagaże. Przejść już właściwie nie było jak. Zofia przyniosła z dołu
cztery koce.
- Powinniście się zmieścić, to macie do
przykrycia.
Z zewnątrz dobiegło ich głośne trąbienie
samochodu.
- Adam przyjechał! – wykrzyknęła Zofia i rzuciła
się na dół po schodach.
Reszta podążyła za nią. Rodzice Adama
właśnie wysiadali z auta. Równolegle do niego zaparkował drugi pojazd.
Wysiadła z niego drobna, szczupła blondynka w nieokreślonym wieku
i rzuciła się na szyję panny młodej.
- Ejże… – Mzinka trąciła Kostkę łokciem.
– Widzisz to, co ja?
- No właśnie widzę. Barańska! Co ona tu
robi?!
Oglądały właśnie swoją dawną
nauczycielkę chemii z podstawówki.
- Poznajcie się… – zaczęła Zofia.
- Nie trzeba – przerwała jej kobieta z uśmiechem.
– Ja jestem siostrą Adama – zwróciła się do grupki stojącej przed domem. – A to
Marzenka i Konstancja. Cześć, dziewczyny. Zosiu, wiesz, że Konstancja była
moją najlepszą uczennicą?
- Jest pani siostrą Adama? – powtórzyła
Mzinka ze zbaraniałą miną.
Obie z Kostką wytrzeszczyły ze
zdumieniem oczy. Między rodzeństwem musiała być spora różnica wieku.
- Widzicie, jaki świat jest mały?
- A gdzie Adaś? – Zofia rozejrzała się
nerwowo.
Z tyłu samochodu przyszłych teściów
dojrzała dwie sylwetki i szybko podbiegła do drzwi. – Tu się schowaliście!
Wielki, zwalisty pan młody zaczął
niezdarnie gramolić się z samochodu. Z drugiej strony równie
niezgrabnie wysiadł szczupły brunecik z wąsikiem.
- Ten to kto? – zapytała nieufnie Mańka.
- Przyjaciel Adama – odpowiedziała
Urszula. – Świadek. I drużba weselny.
Goście powoli zaczęli wchodzić do domu,
wprowadzeni przez rodziców Zofii. Z twarzy tej ostatniej znikł gdzieś
nagle uśmiech, a w jego miejsce pojawił się cień nadający dziewczynie
zasępiony wyraz twarzy.
- Zośka – szepnęła Mzinka. – Coś się
stało?
- Jest napity. Obaj przyjechali już
dziabnięci. Boże, dopiero dziewiąta… Dziewczyny… – popatrzyła rozpaczliwym
wzrokiem na koleżanki. – W co ja…
- … się wpakowałam, chcesz powiedzieć?
- Zośka, jeszcze masz szansę na odwrót…
- Nie. Zresztą, nie przesadzajcie. Nic
takiego się nie stało. On tak na odwagę – spróbowała obrócić sprawę w żart,
ale tak naprawdę chciało jej się płakać.
- Wróblowie przyjechali! – krzyknęła z góry
Baśka, siostra Zofii, wychylając się przez poręcz balkonu. – Wyjdź do nich.
Dziewczyna zawróciła bez słowa w kierunku
furtki. Mzinka i Kostka popatrzyły za nią z troską.
- Moi drodzy, kto chce skorzystać z łazienki
na piętrze, to bardzo proszę teraz. Niedługo Zosia będzie musiała się czesać i ubierać.
- To może my pójdziemy najpierw, co,
chłopaki? – zaproponował Mateusz.
- Jestem za – powiedział Szczupak.
- Ja też. Nie będziemy siedzieć godzinami,
jak one.
- To chodźmy.
Spokojnie zdążyli skorzystać z łazienki
tylko Szczupak i Mateusz. Rodzina panny młodej korzystała z drugiej w suterenach.
Przewidywane nadejście fryzjerki spowodowało wtargnięcie Zofii w momencie, gdy
Jaś kończył mycie.
- Wyłaź – powiedziała nerwowo. – Muszę
się wykąpać, za pół godziny będę się czesać.
Zaczęła napuszczać wody do wanny
stojącej po lewej stronie od wejścia.
- Ale ja strasznie zarośnięty jestem!
Atmosfera stała się nagle nerwowa.
W łazience upchnęły się ostatecznie cztery osoby. Zofia siedziała w wannie
schowana po same uszy w pianie, a pod przeciwległą ścianą myła się na
raty przy umywalce Kostka. W głębi pomieszczenia, pod oknem, przebierała
się i czesała Mańka. Obok niej, odwrócony tyłem do dziewcząt, golił się
jedną ręką Jaś, trzymając w drugiej małe lusterko.
- Nie podglądaj, cwaniaczku – roześmiała
się Kostka. – Niby to się odwrócił, a w lustereczko się gapi!
- Jak mam się, według ciebie, ogolić bez
lusterka?
- Nie wiem, nigdy się nie goliłam.
- Jezus drogi, co tu tak śmierdzi? –
Zofia nerwowo pokręciła nosem.
- Może dezodorant Kostki? – odgryzł się
Jaś i dostał w głowę mokrą gąbką.
- Auć! Zwariowałaś?
- Coś jakby spalenizna – dociekała nadal
Zofia.
- A – powiedziała Mańka – to pewnie ja.
Trochę sobie włosy przypiekłam lokówką.
- Trochę? Czuć zgliszczami. Zostało ci w ogóle
coś jeszcze na tej głowie?
- Spokojna twoja rozczochrana. Całkiem
sporo. Kurczę… z tej strony chyba faktycznie nadpaliłam końce.
- Rozczochrana! – przypomniała sobie
Zofia i uznała, że czas popaść w panikę. – Matko Boska, czesać się
muszę. Pośpieszcie się i wyłaźcie stąd!
Ktoś załomotał w drzwi.
- Czego tam? Panna młoda się moczy!
- Moczyłam się, jak byłam mała –
mruknęła Zofia. – W pieluchy, nie do wanny.
- To ja – odezwała się Barbara. – Chciałam
powiedzieć, że zabieram Ulę i Marzenkę na dół, nie musicie się tak bardzo
spieszyć.
- Musimy – odpowiedziała nerwowo jej
siostra. – Zaraz przychodzi fryzjerka.
Gdy najgorsze zamieszanie powoli się
uspokoiło, do ślubu pozostało niewiele czasu.
- Orkiestra przyjechała! – zdenerwowana
matka panny młodej zaczęła biegać po całym domu i zaganiać gości do
największego pokoju.
Barbara dokonywała ostatnich poprawek
przy stroju młodszej siostry. Blada na twarzy pod warstwą pudru Zofia z poważną
miną obracała się jak robot dookoła, otoczona wianuszkiem ciekawych koleżanek.
- Nie stójcie tak tutaj wszyscy,
zapraszamy do pokoju – zakomenderowała stanowczo matka. – Pora na
błogosławieństwo zaraz.
Posłusznie przeszli we wskazane miejsce.
Kostka rzuciła okiem przez okno. Wiatr nie ustawał, ołowiane chmury rozjaśniły
się nieco, ale nadal nie przepuszczały słońca. Wzdrygnęła się na myśl o tym,
że trzeba będzie wyjść na zewnątrz. Termometr wskazywał zaledwie dwa stopnie, a ona
miała na sobie cieniutką białą bluzeczkę przetykaną złotymi nićmi i kolorową
spódnicę z jedwabiu. Poprzedzająca wyjazd na wesele Zofii pogoda była
piękna i Kostka lekkomyślnie nie wzięła ze sobą niczego ciepłego na
wszelki wypadek. Miała tylko cienki prochowiec w kolorze błękitu,
podkreślający barwę jej oczu. Ubrania podróżne i robocze w żadnym
wypadku nie nadawały się na publiczne występy.
Drgnęła, gdy okolicę zalała nagle
wybuchła fala dźwięków. Dudnienie bębna rozlegało się chyba w całych
Dąbrówkach, a melodia saksofonu i klarnetu skojarzyła jej się z jakimś
jarmarcznym widowiskiem. Po raz pierwszy w życiu spotykała się z czymś
podobnym. W akompaniamencie ryku akordeonu i bębnienia orkiestra
wtarabaniła się w marszowym rytmie do domu i wkrótce zaczęło być ją
słychać na schodach, coraz bliżej. Kostce nie chciało się wierzyć w to, co
widzi i słyszy. Po stłoczonym w pokoju tłumie gości przeszedł szmer
podnieconych szeptów. Niektóre kobiety pochlipywały ukradkiem, dyskretnie
podnosząc do oczu chusteczki. Zofia stała wyprostowana i sztywna obok
Adama. Jej wąskie, zaciśnięte w tej chwili usta zdradzały zdenerwowanie.
Kostka rozejrzała się dyskretnie.
Wszyscy, z jej paczką przyjaciół włącznie, stali w skupieniu i oczekiwaniu,
przyoblekłszy twarze w powagę. Odniosła nagle wrażenie nierealności
obserwowanych wydarzeń, które w późniejszych latach miało jej jeszcze
wiele razy towarzyszyć. Wydało jej się, że to wszystko wokół to jakaś farsa
albo sen, z którego obudzi się we własnym łóżku. Odkąd usłyszała
orkiestrę, nieopanowanie chciało jej się śmiać, chociaż chwila była uroczysta i wszyscy
skupili się na nadaniu jej należytej powagi. Czuła się jak za szybą, jakby
oglądała z zewnątrz jakiś sztuczny, wyreżyserowany i niezbyt mądry
spektakl, z którego sami aktorzy będą się śmiać serdecznie po zakończeniu.
Zastanawiała się w duchu, jak to jest możliwe, żeby tylu ludzi brało na
serio ten cały cyrk, tę orkiestrę rzępolącą rzewnie pieśń „Serdeczna Matko”
nijak nie przystającą do okoliczności, te wszystkie machania przed oczami
klęczącej jak za karę młodej pary krucyfiksem przystrojonym w pęk
asparagusa i kokardę, te szlochy… Nie dowierzała temu, co widziała. Chyba
właśnie wtedy po raz pierwszy odczuła swoją inność. Była w zdecydowanej
mniejszości, nawet w gronie własnych przyjaciół, którzy bez trudu
utrzymywali powagę. W oczach dziewczyn dostrzegła nawet łzy wzruszenia.
- Dziwne – pomyślała. – Dałabym głowę,
że to oni wszyscy są stuknięci. Ale to ja jestem ta jedyna, oni są w większości.
Wszyscy zachowują się tak, jakby to, co się tu dzieje, uważali za
najnormalniejsze w świecie.
Nie umiała wytłumaczyć sobie tego
paradoksu.
Kiedy rodzice panny i pana młodego zakończyli
wygłaszanie przemów i błogosławieństw, była już najwyższa pora wychodzić
do kościoła.
- Zmarzniesz – powiedziała Mzinka,
obrzucając Kostkę sceptycznym spojrzeniem. – Chodźmy na górę, dam ci mój
sweter.
- Głupiaś, przecież się nie zmieszczę –
roześmiała się Kostka. – Jestem od ciebie dwa razy wyższa i trzy razy
grubsza.
Zmieścisz się – Mzinka energicznie
potrząsnęła rudą czupryną. – To ten sweter góralski, co mi go matka z Zakopca
przywiozła. Widziałaś, że mogę się nim cztery razy owinąć.
- I ma powyciągane dojki do kolan, już
wiem, który. Jest w takim szaro-nieokreślonym kolorze?
- Tak, ten. Wleziesz w niego jak nic.
- Będzie w sam raz do tego cyrku.
- Ty… – powiedziała Mzinka i urwała.
Przyjrzała się Kostce uważnie.
- Ty też odniosłaś takie wrażenie?
- Chwała Bogu! – westchnęła Kostka. –
Już myślałam, że to tylko ja…
- Nie, nie tylko ty.
- Marzena, co to w ogóle miało być?
- Nic, życie. Małe miasteczko, folklor,
tradycja ludowa… Polska po prostu.
- Jaka Polska? Jak dwadzieścia lat na
tym świecie żyję…
- Przypominam ci, że ja żyję o dwa
dni mniej, stara łupo – zachichotała Mzinka. – A wiem o życiu więcej
niż ty. Ubieraj się i chodź, wszyscy już wychodzą. Patrz i ucz się!
Tłum gości wyległ na zewnątrz i powoli
formował się w orszak. Na czele stanęła dudniąca bez przerwy orkiestra, za
którą mieli podążać państwo młodzi. Wściekły wicher targał welonem Zofii,
rozwiewał fryzury, szarpał kwiaty. Kostka, zaopatrzona w sweter z owczej
wełny i zamotana w szczelnie zapięty płaszcz, zastanawiała się, jak panna
młoda, odziana w samą cieniusieńką suknię z obnażonymi plecami i dekoltem,
przeżyje tę eskapadę. Urszula podbiegła do jej rodziców, przez chwilę
konferowała z matką i starszą siostrą dziewczyny. Na koniec zbliżyła
się do młodych, dzierżąc w dłoni jakąś szmatkę. Była to cienka jak
mgiełka, biała apaszka, którą zarzuciła przyjaciółce na ramiona. Wróciła zła.
- Próbowałam ich wszystkich przekonać,
że młodzi powinni pojechać samochodem. Zośka przecież zamarznie na tym
wygwizdowie. Ale gdzie tam, nie ma mowy! Rodzina się uparła i mają
drałować piechotą. Byłam w tym kościele, to cholernie daleko stąd.
- Przecież chodzi o to, żeby cała wieś
widziała i słyszała, że panna Łozówna wychodzi za mąż i żeby już nie
było żadnych wątpliwości – żachnęła się Mańka.
Mzinka i Kostka pokiwały potakująco
głowami.
- Pół biedy Adam, on ma garnitur.
- Ja też mam garnitur – powiedział
Szczupak – i do tego płaszcz. A mimo to zimno mi jak cholera.
- Mam w dupie małe miasteczka – odezwała
się nagle Kostka z mocą. – Mam w dupie małe miasteczka. Mam w dupie
małe miasteczka!
- Cicho, nie drzyj się tak, odbiło ci?
Roześmiała się.
- To nie ja, to Bursa.
- Co to jest Bursa?
- Kto, nie co. Poeta taki. Do szkoły nie
chodziliście?
- Z poezji ostatnio czytałam zbiór zadań
z rachunku prawdopodobieństwa – stwierdziła smętnie Mzinka.
- A ja ze statystyki – westchnęła
Urszula.
- Nie rozczulajcie się tak nad sobą –
powiedział Jaś. – Ja mam na najbliższy czwartek przeczytać „Braci Karamazow”
w oryginale. A jeszcze nawet nie zacząłem.
Kiedyś rzeczywiście tak było, że młodzi wraz z całym orszakiem przez wieś do kościoła szli :-) Ale miało to jakiś swój urok, a dziś co najwyżej korowód samochodów trąbiąc przejedzie i tyle... Szkoda że te dawne tradycje zamierają.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy szkoda. Na wiejskim weselu mojej przyjaciółki jacyś idioci zabarykadowali drogę i domagali się wódki. Byłam bliska zadzwonienia po policję (albo wtedy jeszcze chyba milicję), ale mnie uświadomiono, że to tradycja taka. Kompletnie poroniona, moim zdaniem. Niechby mi kto na moim weselu z taką tradycją wypadł, to by popamiętał :-)
UsuńDzięki za słowo idioci, bo sam uczestniczyłem w kilku takich barykadach :-) :-) Toś mnie podsumowała :-) :-) Ponoć ta tradycja ma przynieść szczęście młodej parze :-) :-) Choć prawda jest taka że często okoliczne pijaczki wykorzystują okazję do darmowej wódki.
UsuńJakos do tej pory za idiotę Cię nie miałam, to i teraz ominę :-) Mnie denerwują takie rzeczy, jako bezsensowne i szkodliwe (bo np. można spóźnić się na ślub).
UsuńAleż ja jestem idiotą, tylko dobrze się kamufluję :-) Na szczęście sporej części tych tradycji już nie ma, a w miastach to już całkiem się w to nie bawią.
OdpowiedzUsuńCzasem jeszcze się bawią, chociaż rzeczywiście już coraz mnie widać takich zabaw. Kiedyś się też wkurzyłam, bo sąsiad z piętra się żenił i sąsiadki z drugiej klatki urządziły taki korek, że nie mogłam przejść do sklepu, a młodzi stali jak durnie.
UsuńTrzeba było wziąć pały i rozgonić towarzystwo :-) :-)
UsuńA skąd ja miałam wziąć pałę?
UsuńNie masz bejsbola schowanego w szafie na wypadek wizyty nieproszonych gości? :-)
UsuńNo jakoś nie mam. Nawet nie wiem, gdzie to się kupuje...
UsuńO matko, do tego trzeba mieć zdrowie, tylko od czytania o tym ścisku, kolejce do łazienki, kolejnych przyjezdnych dostałam zadyszki! wolę jednak kameralne i spokojne uroczystości, a gdy zdarzy się ktoś panikujący, to masakra!
OdpowiedzUsuńA ludzie mają do tego zdrowie i to jeszcze się lubują w takich atrakcjach :-)
Usuńmożna się ogolić bez lusterka, tak na macanego, aczkolwiek ciut dłużej to trwa...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
A tu o pośpiech chodziło :-)
Usuńw pośpiechu to tylko się króliki p... króliczą, do tego bez ślubu, taki gatunek grzeszny...
Usuńi nikt się golić nie musi :)
Wszystkie te śluby potrzebne jak zęby w tyłku... Potem tylko problemy z tego są.
UsuńDynamiczny, swoisty i pełen emocji jest ten opis ślubowania. Dialogi dodają humoru, świetnie!
UsuńZasyłam serdeczności
Zobaczymy, co będzie dalej :-)
UsuńPrzekroczyłam limit komentarzy i pewnie pod nowym postem wywaliło mnie do spamu!
OdpowiedzUsuńO matko! To są jakieś limity?!
Usuń