Weszłam do kuchni i głęboko się zastanowiłam, po
czym schyliłam się do zamrażarki, wyjęłam cztery okazałe filety z dorsza,
z filetami w ręku schyliłam się ponownie i z szafki pod
oknem wydobyłam dużą, metalową tacę z widoczkami Warszawy. Po babci.
Umieściłam na niej ryby i zastygłam w zamyśleniu. Tacę należało
umieścić w takim miejscu, żeby filety spokojnie się rozmroziły, nie
zostawszy pożarte przez koty. Zwłaszcza że nie zamierzałam przy nich warować.
Stół i blaty szafek naturalną koleją rzeczy odpadały. Podobnie wierzch
lodówki i wszystkie szafki wiszące. Wraz z zawieszonym pod sufitem
reliktem z lat pięćdziesiątych – kaloryferem – oraz karniszem stanowiły
ulubiony ciąg komunikacyjny Niuńka. Umieszczona dość wysoko suszarka do naczyń
dawała pewne nadzieje, które jednak niweczyła jej nikła szerokość. Zresztą,
dopiero co została obładowana świeżo umytymi naczyniami. Pozostawała jedna,
jedyna szafka zawieszona nad zlewozmywakiem. Co prawda i ją Niuniuś
osiągał z łatwością jednym wdzięcznym skokiem z karnisza, ale na jej
środku sprytnie ustawiłam zaporę z pudeł po sokoparowniku i czajniku
bezprzewodowym. Konstrukcja sięgała sufitu i zajmowała całą szerokość
szafki. Nie było jak jej ominąć. Z lewej strony szafka była dla Niuńka
niedostępna, odkąd okupowana przez niego półka, po której się tam dostawał,
runęła pewnego dnia wraz z balastem.
Wspięłam się na palce i z wysiłkiem
wepchnęłam tacę na tak przygotowane miejsce. Spokojna o ryby udałam się do
sklepu. Po drodze minęłam idącą z koleżankami wówczas jeszcze Nieletnią.
- Pamiętaj, kup ziemniaki – przypomniała mi. –
W tym domu nigdy nie ma ziemniaków!
- Będę pamiętać – obiecałam.
Miała rację, w domu jak zwykle nie było
ziemniaków. Nigdy nie pamiętałam o tym, że trzeba je kupić, bo od
dzieciństwa ich nie lubiłam. Wszyscy dookoła śmiertelnie się temu dziwili, ale
jeśli o mnie chodzi, to mogli się dziwić do upojenia. Ziemniaków po prostu
nie lubiłam i nie miało to nic wspólnego z żadnymi dietami. Tych
ostatnich zresztą w ogóle nie uznaję. Nieletnia jednak rąbała antypatyczne
warzywo jak stonka i w związku z tym nabyłam go całe dwa
kilogramy. Dla siebie wzięłam dwie puszki piwa – mnie też coś się od życia
należy!
Po powrocie do domu włożyłam piwo do lodówki
i żwawo wzięłam się za robienie obiadu. Obrałam i postawiłam na gazie
ziemniaki, rozstawiłam talerze ze składnikami na panierkę. Z zamrażarki
wydobyłam marchewkę z groszkiem i nastawiłam w rondelku, żeby
się gotowały. W końcu sięgnęłam po tacę z rybami. Przez głowę
przemknęła mi myśl, żeby może wejść na taboret albo przynieść z pokoju
drabinkę, ale szybko ją odrzuciłam. Obie czynności wymagały ode mnie zbyt wiele
fatygi. Wspiąwszy się na palce, wyciągnęłam rękę i końcami palców
dotknęłam tacy wepchniętej na szafkę nad zlewem. W tej niewygodnej pozycji
mozolnie zaczęłam przyciągać ją ku sobie. Jeszcze jeden ruch i mogłam ją
lepiej uchwycić.
- Jassssssssna dupaaa!!! – ciszę niedzielnego
popołudnia rozdarł straszliwy ryk, któremu w sukurs przyszedł dźwięk
blaszanej tacy z impetem walącej o kant zlewozmywaka. Ten jednorazowy
okrzyk całkowicie wyczerpał moje fizyczne możliwości. Duchowe skończyły mi się
o kilkanaście sekund wcześniej.
- Kurwa mać – dodałam cichutko, zgięta w pół,
oparta o zlew i niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Po włosach
strumieniami ściekała mi woda z ryb, a szczątki filetów zwieszały mi
się dekoracyjnie z czoła, dekoltu bluzki i brzegu szafki. Jeden
malutki kawałeczek wpadł mi nawet do biustonosza. Śmierdząca ciecz zalała
również podłogę w miejscu, gdzie stałam, opryskała szafki dookoła
i doszczętnie przemoczyła mi ubranie. Refleksja na temat ilości wody, jaką
zawierają w sobie mrożone filety z dorsza, przyszła mi sama
z siebie.
- Mamo! – z pokoju dobiegł głos Nieletniej. – Co
tam znowu wykombinowałaś? Brzmiało dobrze!
- Nic, dziecinko – wycedziłam przez zęby, wciąż
zwisając głową w dół. Bardzo się starałam, żeby wyszło wiarygodnie. – Nie
idź tu.
- Idę – oświadczyła wesoło Nieletnia. – Chyba
wykręciłaś coś atrakcyjnego, muszę to zobaczyć!
W przedpokoju zaszurały pantofle.
- Ach...! – równocześnie z okrzykiem posłyszałam
niekontrolowany wybuch śmiechu. – Matka – wystękał młodociany potwór –
wiedziałam, że na ciebie można liczyć!
Nieletnia przykucnęła i oparła się plecami
o lodówkę. Śmiała się tak, że z oczu pociekły jej łzy.
- Bachorze – powiedziałam grobowo. – Won mi stąd. Mam
myśli samobójcze!
- Przyniosę ci szmatę do podłogi – powiedziała
Nieletnia i skierowała kroki do łazienki. Usłyszałam dźwięk telefonu.
Melodyjka z kreskówki „Inspector Gadget” jednoznacznie wskazywała na to,
że dzwoni Braciszek. W akcie desperacji wytarłam twarz i włosy
ścierką kuchenną. Stanęłam na szmacie do podłogi, ciśniętą mi litościwie pod
nogi przez Nieletnią i sięgnęłam po komórkę wibrującą tuż za mną, na
pralce.
- W samą porę się urwał – żachnęłam się pod nosem
i wcisnęłam guziczek z zieloną słuchawką. – Czego tam? – burknęłam
zachęcająco.
- Eloooo, siostrzyczka – powiedział kpiącym tonem
Braciszek. – Słyszę, że masz przedni nastrój.
- Wyśmienity – odpowiedziałam złym głosem. – Właśnie
ociekam wodą i szczątkami mrożonego dorsza.
- O! – Braciszek ucieszył się wyraźnie. –
Eksperymentujesz z nowymi zapachami... To co tym razem? Soir de
Makrelle...? Czar Centrali Rybnej...?
- Będę musiała cię zamordować – powiedziałam zimno.
Do dzisiaj nie lubię niedziel.
A wystarczylo wlozyc tace do piekarnika, no chyba ze Twoje koty juz nauczyly sie go otwierac.
OdpowiedzUsuńNie nauczyły się - to ja nie wpadłam na to...
UsuńAle lodówka by się zaśmierdziała?
UsuńTak się czyta w niedzielny poranek 🤣 Jaka lodówka 🤣
UsuńDlaczego lodówka?
UsuńAha, już wiem.
UsuńJa schowam czasem coś do lodówki tak od czapy i później znajduję tam szklankę, torbę mąki, chleb albo sztućce wyjęte ze zmywarki..
😅😅😅😅😅 Szkoda że nikt tego nie nagrał, bo filmik momentalnie podbił by internety 😉😅 Człowiek rozumu uczy sie popełniając błędy 😉
OdpowiedzUsuńOj, tak! Ale to se ne vrati, niestety :-)
UsuńZawsze możesz to powtórzyć 😉 Kiedyś był taki program "Śmiechu warte" gdzie ludzie wysyłali podobne wybryki. A wystarczyło by skorzystać ze stołka. Pewność siebie faktycznie może prowadzić do zguby 😉
UsuńTeraz to już nie mam po co, Niuniusia już nie ma :-(, a Fanta niezainteresowana. No i "Śmiechu warte" już dawno nie ma.
UsuńZa to w Tobie ewidentnie do dziś to wspomnienie siedzi 😉
UsuńSiedzi, bo to jeden z fajniejszych kawałków w moim życiu :-)) No i to wszystko stało się przez Niuńka, a to był mój najukochańszy kot we wszechświecie.
UsuńTo akurat rozumiem, bo sam jestem zwierzolubem i podchodzę z sentymentem do tych zwierząt które odchodzą 😞
UsuńPrzed nim odeszły Kinia i Agunia - dwie persice, a po nim jeszcze Micia. Wszystkie kochałam, za każdym tęsknię, ale Niuniuś był taki najmojszy...
UsuńZwierzęta powinny żyć tyle czasu ile my, tak było by najsprawiedliwiej...
UsuńCholera wie, co jest sprawiedliwością na tym świecie...
UsuńO ile na tym świecie w ogóle jakakolwiek sprawiedliwość istnieje...
UsuńNie istnieje.
UsuńNiedziel kiedyś nie lubiłam, ale mi przeszło:-)
OdpowiedzUsuńPotęgowałaś napięcie znakomicie i zaskoczenie było pełne!
Nie śmieję się z Ciebie, ale z sytuacji, oczywiście...
Za ziemniakami tez nie przepadam, chyba że frytki!
Myślę, że nielubienie niedziel przejdzie mi na emeryturze :-)
UsuńŚmiac możesz się i z sytuacji, i ze mnie (z tą rybą na głowie), niech Ci idzie na zdrowie!
a kot nie wysprzątał podłogi ze szczątków?
OdpowiedzUsuńOczywiście, że wysprzątał. Był z wszystkich moich kotów najzagorzalszym wielbicielem ryb w każdej formie. Próbował nawet łowić w akwarium.
Usuńpamiętam - nawet to napisałem.
UsuńO, widzisz. Dobrą masz pamięć. Czyli jesteś... pamiętliwy?
UsuńWspółczuję :))))) Ja po paru podobnych numerach nauczyłam się nie spieszyć. Co prawda zdarza mi się jakich numer zrobić, ale na szczęście rzadko.
UsuńNie śpieszyło mi się specjalnie. To wysokość dała popalić.
UsuńBo kto to widział dorsza w niedzielę pichcić? Nie wystarczył grysik?
OdpowiedzUsuńMnie by wystarczył, ale miałam do wyżywienia Nieletnią :-)
Usuńw niedziele to ma być rosół i na pewno nie z dorsza, ale jak się nie chodzi do kościoła to się tego nie wie :p :)
UsuńNo, nie wiem :-) I do kościoła też nie chodzę, wszystko się zgadza.
UsuńE, tam rosół, dorsz to jest dorsz, a jeszcze latający dorsz to już cymes prawdziwy.
Usuńchodzący i do tego kwitnący dorsz to wiem.... zamykamy takiego w szafce /ale pancernie zabezpieczonej przed kotem/, potem o nim zapominamy, a po paru tygodniach sam o sobie przypomni capiąc na całą chałupę...
Usuń@Jaskółka - istnieją latające ryby, ale nie słyszałam, żeby były to dorsze. Te były raczej spadające :-)
Usuń@PKanalia - nie tylko capiąc. Tam już nowa cywilizacja jeździłaby na skuterach i miała własny hymn.
Usuńkiedyś moja Mama(RIP) włożyła kilka zmrożonych kotletów do zlewozmywaka pełnego wody /krótkofalówki jeszcze w domu wtedy nie było/ i wyszła na chwilę z kuchni... gdy wróciła zobaczyła, że jednego brakuje... rozgląda się i widzi naszą ukochaną kocicę Księżniczkę Gandzię(RIP) grzecznie pałaszującą swoje chrupki, czy coś tam z miski... niestety Najmądrzejsza Kota Świata nie dopracowała planu, zdradził ją mokry ślad prowadzący ze zlewu do jej michy... ale już było za późno na odzyskanie buchniętego łupu...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
U mnie było tak, że wyjmowałam niegdyś części kurczaka z rosołu. Siedzący na szafce obok Niuniek (RIP) patrzył zawzięcie przez okno i ani drgnął. Dałam sie podejść. Odwróciłam tylko na sekundę, a w tym czasie zniknęło z talerza jedno udko. Niuniuś też zniknął. Podjęłam czynności śledcze. Okazałao się, że w przedpokoju, za rogiem, czekała na niego jeszcze dwukocicowa (RIP) spóła. Nakryłam złoczyńców żerujących zgodnie na udku. Nie udało mi się na nich pogniewać, choćbym chciała...
Usuńgniewać się na koty???... nie wiem, nie rozumiem, nie czuję o co chodzi...
UsuńI czytając takie rzeczy, jestem szczęśliwa, że moja Beza nie łazi po meblach. Strach pomyśleć, co było by, gdyby łaziła,bo sprytem dorównuje Waszym kotom.
Usuń@PKanalia - no właśnie, nie da rady.
Usuń@Cóż, mała niedogodność w byciu psem :-)
Usuńkiedyś, jeszcze w Wawie prowadziliśmy taki chwilowy tymczasowy dom zastępczy dla psiaków i trafiła nam się taka aparatka rasy druciak - czyli wyżlica /gabaryty Bezy/, która co prawda po szafkach nie śmigała, ale na stół w kuchni to już z lekkością motyla, nie wspomnę już o parapecie, na którym stała micha dla kota, w tym czasie był, a raczej była tylko jedna kocica akurat, strasznie mała /jest u nas do tej pory/, ale ona te wszystkie psiaki ustawiała do pionu, ale nie zawsze wszystkiego dopilnowała...
UsuńCóż, jeden kot nie zawsze może być w kilku miejscach naraz. Może trzeba było jej zapewnić pomoc?
UsuńCzasami są takie dni, że wszystko okoniem staje. U mnie czasami tylko ulubiony talerz, który sam się tłucze. Natomiast u Ciebie był spektakularny komediodramat ku uciesze Twoich najbliższych. Pozazdrościłabym kota, moje stworzenie jada tylko pieczonego pstrąga, każda inna ryba w dowolnych konfiguracjach mogłaby zestarzeć się wraz ze mną.
OdpowiedzUsuńCzy skrapia najpierw cytryną?
Usuń"Do dzisiaj nie lubię niedziel."
OdpowiedzUsuńTo pisałaś w sobotę, to może od teraz polubisz :)
Nie ma takiej opcji. Niedziele być może polubię na emeryturze, ale i tego nie wiadomo, trauma za duża.
UsuńTo chyba dawno było, skoro w niedzielę poszłaś do sklepu po ziemniaki 😉 Ech, gdzie te czasy!
OdpowiedzUsuńNo, dawno, dawno. Nieletnia nie była jeszcze Letnia, a Niuniuś żył i miał się dobrze.
Usuńkto gotuje, smaży, piecze ryby w domu ?? domu z kotami ??
OdpowiedzUsuńJa. Po pierwsze, Niuniuś uwielbiał i głównie robiłam to dla niego. Natomiast od czasu do czasu chciała wciąć rybkę moja córka.
Usuńaha
Usuńryby smażymy na tarasie, gdybym nie miała tarasu, to zapewne na balkonie, a gdybym nie miała balkonu, to w piwnicy...
Usuństrasznie śmierdzi.
Nie mam ani tarasu, ani balkonu. Wiem, że śmierdzi, mój nos tego doświadczył :-)
UsuńAha, a w blokowej piwnicy to ja niczego nie ugotuję.
UsuńTy byłaś w spamie i ja jestem w spamie...
OdpowiedzUsuńO, jak miło :-))))
UsuńJuż Cię wyciągam.
senkju
UsuńW zacnej kompanii zawsze raźniej, jak mawiał Jan Onufry Zagłoba :-)
UsuńDlatego rybę należy przyrządzać i jeść w piątki. :) Przygoda z gatunku ,,śmiech dla widza, smutek dla uczestnika".
OdpowiedzUsuń:-0 Ale dużo informacji o osobach z Opola, kogo lubisz, kogo nie itp. Kabarety to dno. Jeszcze większe niż spora część nowej muzyki.
Więcej
nie będzie już opowiadania o tym bohaterze, ciekawe tylko jak skończyły się jego losy naprawdę, bo chyba zamknąłem je znakiem zapytania z lekka.
Ja wiem. W sumie wydaje mi się, że coś/ktoś musiał swym palcem/macką/czymkolwiek innym macnąć pierwiastki, aby się mnożyły, dzieliły itp. A reszta to ewolucja i podobne sprawy.
Pozdrawiam!
https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com/
W ogóle nie jadam ryby, bez względu na dzień tygodnia :-)
UsuńAha. To ja się przekonałem do ryb, jednak tylko z piekarnika. Inne są dla mnie nadal nie do zaakceptowania. Ale nawet z piekarnika jem ze średnią chęcią. Od razu kojarzy mi się Beksiński, który podobno na łososia mówił różowy paskud. :D
UsuńJa po prostu nie akceptuję mordowania zwierząt.
UsuńZnając Twoje narzekania na wieczne niewyspanie, niedziela powinna być najukochańszym dniem. Ja uwielbiam ryby, ziemniaki. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNiedziela jest podła, bo - zwłaszcza po południu - człowiek już myśli o poniedziałku i pracy. Moja mama jest na emeryturze, a do tej pory nie cierpi niedziel.
UsuńPo tej przygodzie zaczęłaś gardzić mięsem, czy należysz do subkultury uważającej, że ryba to nie mięso, tylko coś pomiędzy żelkami a jogurtem?
OdpowiedzUsuńZwariowałaś?! Oczywiście, że mięso. I tak samo bestialsko zamordowane zwierzę jak inne.
UsuńUfff to dobrze, tzn nie dlatego że są zabijane, ale trochę dziwi u ludzi ten brak logiki.
UsuńA jako ciekawostkę podam, że pierworodny brata imieniem Stefan rasy Brytyjczyk, kijem przez szmatę nie ruszyłby takiego dorsza, nawet gdyby mu włożyć do jednego z kilku tysięcy legowisk. Mięsa, wędliny, nawet mokrej karmy nie lubi. Tylko sucha i to jeden rodzaj. ALE! zostaw na wierzchu czekoladę to będzie żarł do porzygu, nawet cukierki czekoladowe potrafi odwijać a przecież cierpi na brak kciuków.
Wiem coś o tym, mam Brytolkę. Niebieską :-)
UsuńUwielbiam czytać Twoje historyjki.
OdpowiedzUsuńZabij mnie, ale uśmiałam się do łez :)
Dlaczego miałabym Cię zabijać? Ja też lubię moje historyjki i śmiać się też lubię :-))
UsuńA mój zjadał wszystko, co spadało ze stołu, raz nawet papryczkę, chociaż mu nie smakowała. Rybką też nie pogardziłby, więc nie mogła upaść. Natomiast nie tknął niczego, co leżało wyżej podłogi. Wystarczyło otworzyć okno lub uchyić balkon, już go nie było, nie lubił siedzieć w domu.
UsuńPozdrawiam serdecznie
Ech, kotowie! To prawdziwi jaśniepaństwo!
Usuń.No weź.... jedno rybne wydarzenie i już od razu, że do dziś nie lubię niedziel 🤣
OdpowiedzUsuńDopóki nie przejdę na emeryturę, nie polubię niedziel za cholerę. A potem też nie wiem, moja mama nie polubiła.
Usuń