15 czerwca 2024

121. Wspomnienie

Weszłam do kuchni i głęboko się zastanowiłam, po czym schyliłam się do zamrażarki, wyjęłam cztery okazałe filety z dorsza, z filetami w ręku schyliłam się ponownie i z szafki pod oknem wydobyłam dużą, metalową tacę z widoczkami Warszawy. Po babci. Umieściłam na niej ryby i zastygłam w zamyśleniu. Tacę należało umieścić w takim miejscu, żeby filety spokojnie się rozmroziły, nie zostawszy pożarte przez koty. Zwłaszcza że nie zamierzałam przy nich warować. Stół i blaty szafek naturalną koleją rzeczy odpadały. Podobnie wierzch lodówki i wszystkie szafki wiszące. Wraz z zawieszonym pod sufitem reliktem z lat pięćdziesiątych – kaloryferem – oraz karniszem stanowiły ulubiony ciąg komunikacyjny Niuńka. Umieszczona dość wysoko suszarka do naczyń dawała pewne nadzieje, które jednak niweczyła jej nikła szerokość. Zresztą, dopiero co została obładowana świeżo umytymi naczyniami. Pozostawała jedna, jedyna szafka zawieszona nad zlewozmywakiem. Co prawda i ją Niuniuś osiągał z łatwością jednym wdzięcznym skokiem z karnisza, ale na jej środku sprytnie ustawiłam zaporę z pudeł po sokoparowniku i czajniku bezprzewodowym. Konstrukcja sięgała sufitu i zajmowała całą szerokość szafki. Nie było jak jej ominąć. Z lewej strony szafka była dla Niuńka niedostępna, odkąd okupowana przez niego półka, po której się tam dostawał, runęła pewnego dnia wraz z balastem.

Wspięłam się na palce i z wysiłkiem wepchnęłam tacę na tak przygotowane miejsce. Spokojna o ryby udałam się do sklepu. Po drodze minęłam idącą z koleżankami wówczas jeszcze Nieletnią.

- Pamiętaj, kup ziemniaki – przypomniała mi. – W tym domu nigdy nie ma ziemniaków!

- Będę pamiętać – obiecałam.

Miała rację, w domu jak zwykle nie było ziemniaków. Nigdy nie pamiętałam o tym, że trzeba je kupić, bo od dzieciństwa ich nie lubiłam. Wszyscy dookoła śmiertelnie się temu dziwili, ale jeśli o mnie chodzi, to mogli się dziwić do upojenia. Ziemniaków po prostu nie lubiłam i nie miało to nic wspólnego z żadnymi dietami. Tych ostatnich zresztą w ogóle nie uznaję. Nieletnia jednak rąbała antypatyczne warzywo jak stonka i w związku z tym nabyłam go całe dwa kilogramy. Dla siebie wzięłam dwie puszki piwa – mnie też coś się od życia należy!

Po powrocie do domu włożyłam piwo do lodówki i żwawo wzięłam się za robienie obiadu. Obrałam i postawiłam na gazie ziemniaki, rozstawiłam talerze ze składnikami na panierkę. Z zamrażarki wydobyłam marchewkę z groszkiem i nastawiłam w rondelku, żeby się gotowały. W końcu sięgnęłam po tacę z rybami. Przez głowę przemknęła mi myśl, żeby może wejść na taboret albo przynieść z pokoju drabinkę, ale szybko ją odrzuciłam. Obie czynności wymagały ode mnie zbyt wiele fatygi. Wspiąwszy się na palce, wyciągnęłam rękę i końcami palców dotknęłam tacy wepchniętej na szafkę nad zlewem. W tej niewygodnej pozycji mozolnie zaczęłam przyciągać ją ku sobie. Jeszcze jeden ruch i mogłam ją lepiej uchwycić.

- Jassssssssna dupaaa!!! – ciszę niedzielnego popołudnia rozdarł straszliwy ryk, któremu w sukurs przyszedł dźwięk blaszanej tacy z impetem walącej o kant zlewozmywaka. Ten jednorazowy okrzyk całkowicie wyczerpał moje fizyczne możliwości. Duchowe skończyły mi się o kilkanaście sekund wcześniej.

- Kurwa mać – dodałam cichutko, zgięta w pół, oparta o zlew i niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Po włosach strumieniami ściekała mi woda z ryb, a szczątki filetów zwieszały mi się dekoracyjnie z czoła, dekoltu bluzki i brzegu szafki. Jeden malutki kawałeczek wpadł mi nawet do biustonosza. Śmierdząca ciecz zalała również podłogę w miejscu, gdzie stałam, opryskała szafki dookoła i doszczętnie przemoczyła mi ubranie. Refleksja na temat ilości wody, jaką zawierają w sobie mrożone filety z dorsza, przyszła mi sama z siebie.

- Mamo! – z pokoju dobiegł głos Nieletniej. – Co tam znowu wykombinowałaś? Brzmiało dobrze!

- Nic, dziecinko – wycedziłam przez zęby, wciąż zwisając głową w dół. Bardzo się starałam, żeby wyszło wiarygodnie. – Nie idź tu.

- Idę – oświadczyła wesoło Nieletnia. – Chyba wykręciłaś coś atrakcyjnego, muszę to zobaczyć!

W przedpokoju zaszurały pantofle.

- Ach...! – równocześnie z okrzykiem posłyszałam niekontrolowany wybuch śmiechu. – Matka – wystękał młodociany potwór – wiedziałam, że na ciebie można liczyć!

Nieletnia przykucnęła i oparła się plecami o lodówkę. Śmiała się tak, że z oczu pociekły jej łzy.

- Bachorze – powiedziałam grobowo. – Won mi stąd. Mam myśli samobójcze!

- Przyniosę ci szmatę do podłogi – powiedziała Nieletnia i skierowała kroki do łazienki. Usłyszałam dźwięk telefonu. Melodyjka z kreskówki „Inspector Gadget” jednoznacznie wskazywała na to, że dzwoni Braciszek. W akcie desperacji wytarłam twarz i włosy ścierką kuchenną. Stanęłam na szmacie do podłogi, ciśniętą mi litościwie pod nogi przez Nieletnią i sięgnęłam po komórkę wibrującą tuż za mną, na pralce.

- W samą porę się urwał – żachnęłam się pod nosem i wcisnęłam guziczek z zieloną słuchawką. – Czego tam? – burknęłam zachęcająco.

- Eloooo, siostrzyczka – powiedział kpiącym tonem Braciszek. – Słyszę, że masz przedni nastrój.

- Wyśmienity – odpowiedziałam złym głosem. – Właśnie ociekam wodą i szczątkami mrożonego dorsza.

- O! – Braciszek ucieszył się wyraźnie. – Eksperymentujesz z nowymi zapachami... To co tym razem? Soir de Makrelle...? Czar Centrali Rybnej...?

- Będę musiała cię zamordować – powiedziałam zimno.

Do dzisiaj nie lubię niedziel.


74 komentarze:

  1. A wystarczylo wlozyc tace do piekarnika, no chyba ze Twoje koty juz nauczyly sie go otwierac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie nauczyły się - to ja nie wpadłam na to...

      Usuń
    2. Ale lodówka by się zaśmierdziała?

      Usuń
    3. Tak się czyta w niedzielny poranek 🤣 Jaka lodówka 🤣

      Usuń
    4. Aha, już wiem.
      Ja schowam czasem coś do lodówki tak od czapy i później znajduję tam szklankę, torbę mąki, chleb albo sztućce wyjęte ze zmywarki..

      Usuń
  2. 😅😅😅😅😅 Szkoda że nikt tego nie nagrał, bo filmik momentalnie podbił by internety 😉😅 Człowiek rozumu uczy sie popełniając błędy 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, tak! Ale to se ne vrati, niestety :-)

      Usuń
    2. Zawsze możesz to powtórzyć 😉 Kiedyś był taki program "Śmiechu warte" gdzie ludzie wysyłali podobne wybryki. A wystarczyło by skorzystać ze stołka. Pewność siebie faktycznie może prowadzić do zguby 😉

      Usuń
    3. Teraz to już nie mam po co, Niuniusia już nie ma :-(, a Fanta niezainteresowana. No i "Śmiechu warte" już dawno nie ma.

      Usuń
    4. Za to w Tobie ewidentnie do dziś to wspomnienie siedzi 😉

      Usuń
    5. Siedzi, bo to jeden z fajniejszych kawałków w moim życiu :-)) No i to wszystko stało się przez Niuńka, a to był mój najukochańszy kot we wszechświecie.

      Usuń
    6. To akurat rozumiem, bo sam jestem zwierzolubem i podchodzę z sentymentem do tych zwierząt które odchodzą 😞

      Usuń
    7. Przed nim odeszły Kinia i Agunia - dwie persice, a po nim jeszcze Micia. Wszystkie kochałam, za każdym tęsknię, ale Niuniuś był taki najmojszy...

      Usuń
    8. Zwierzęta powinny żyć tyle czasu ile my, tak było by najsprawiedliwiej...

      Usuń
    9. Cholera wie, co jest sprawiedliwością na tym świecie...

      Usuń
    10. O ile na tym świecie w ogóle jakakolwiek sprawiedliwość istnieje...

      Usuń
  3. Niedziel kiedyś nie lubiłam, ale mi przeszło:-)
    Potęgowałaś napięcie znakomicie i zaskoczenie było pełne!
    Nie śmieję się z Ciebie, ale z sytuacji, oczywiście...
    Za ziemniakami tez nie przepadam, chyba że frytki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że nielubienie niedziel przejdzie mi na emeryturze :-)
      Śmiac możesz się i z sytuacji, i ze mnie (z tą rybą na głowie), niech Ci idzie na zdrowie!

      Usuń
  4. a kot nie wysprzątał podłogi ze szczątków?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że wysprzątał. Był z wszystkich moich kotów najzagorzalszym wielbicielem ryb w każdej formie. Próbował nawet łowić w akwarium.

      Usuń
    2. pamiętam - nawet to napisałem.

      Usuń
    3. O, widzisz. Dobrą masz pamięć. Czyli jesteś... pamiętliwy?

      Usuń
    4. Współczuję :))))) Ja po paru podobnych numerach nauczyłam się nie spieszyć. Co prawda zdarza mi się jakich numer zrobić, ale na szczęście rzadko.

      Usuń
    5. Nie śpieszyło mi się specjalnie. To wysokość dała popalić.

      Usuń
  5. Bo kto to widział dorsza w niedzielę pichcić? Nie wystarczył grysik?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie by wystarczył, ale miałam do wyżywienia Nieletnią :-)

      Usuń
    2. w niedziele to ma być rosół i na pewno nie z dorsza, ale jak się nie chodzi do kościoła to się tego nie wie :p :)

      Usuń
    3. No, nie wiem :-) I do kościoła też nie chodzę, wszystko się zgadza.

      Usuń
    4. E, tam rosół, dorsz to jest dorsz, a jeszcze latający dorsz to już cymes prawdziwy.

      Usuń
    5. chodzący i do tego kwitnący dorsz to wiem.... zamykamy takiego w szafce /ale pancernie zabezpieczonej przed kotem/, potem o nim zapominamy, a po paru tygodniach sam o sobie przypomni capiąc na całą chałupę...

      Usuń
    6. @Jaskółka - istnieją latające ryby, ale nie słyszałam, żeby były to dorsze. Te były raczej spadające :-)

      Usuń
    7. @PKanalia - nie tylko capiąc. Tam już nowa cywilizacja jeździłaby na skuterach i miała własny hymn.

      Usuń
  6. kiedyś moja Mama(RIP) włożyła kilka zmrożonych kotletów do zlewozmywaka pełnego wody /krótkofalówki jeszcze w domu wtedy nie było/ i wyszła na chwilę z kuchni... gdy wróciła zobaczyła, że jednego brakuje... rozgląda się i widzi naszą ukochaną kocicę Księżniczkę Gandzię(RIP) grzecznie pałaszującą swoje chrupki, czy coś tam z miski... niestety Najmądrzejsza Kota Świata nie dopracowała planu, zdradził ją mokry ślad prowadzący ze zlewu do jej michy... ale już było za późno na odzyskanie buchniętego łupu...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie było tak, że wyjmowałam niegdyś części kurczaka z rosołu. Siedzący na szafce obok Niuniek (RIP) patrzył zawzięcie przez okno i ani drgnął. Dałam sie podejść. Odwróciłam tylko na sekundę, a w tym czasie zniknęło z talerza jedno udko. Niuniuś też zniknął. Podjęłam czynności śledcze. Okazałao się, że w przedpokoju, za rogiem, czekała na niego jeszcze dwukocicowa (RIP) spóła. Nakryłam złoczyńców żerujących zgodnie na udku. Nie udało mi się na nich pogniewać, choćbym chciała...

      Usuń
    2. gniewać się na koty???... nie wiem, nie rozumiem, nie czuję o co chodzi...

      Usuń
    3. I czytając takie rzeczy, jestem szczęśliwa, że moja Beza nie łazi po meblach. Strach pomyśleć, co było by, gdyby łaziła,bo sprytem dorównuje Waszym kotom.

      Usuń
    4. @PKanalia - no właśnie, nie da rady.

      Usuń
    5. @Cóż, mała niedogodność w byciu psem :-)

      Usuń
    6. kiedyś, jeszcze w Wawie prowadziliśmy taki chwilowy tymczasowy dom zastępczy dla psiaków i trafiła nam się taka aparatka rasy druciak - czyli wyżlica /gabaryty Bezy/, która co prawda po szafkach nie śmigała, ale na stół w kuchni to już z lekkością motyla, nie wspomnę już o parapecie, na którym stała micha dla kota, w tym czasie był, a raczej była tylko jedna kocica akurat, strasznie mała /jest u nas do tej pory/, ale ona te wszystkie psiaki ustawiała do pionu, ale nie zawsze wszystkiego dopilnowała...

      Usuń
    7. Cóż, jeden kot nie zawsze może być w kilku miejscach naraz. Może trzeba było jej zapewnić pomoc?

      Usuń
  7. Czasami są takie dni, że wszystko okoniem staje. U mnie czasami tylko ulubiony talerz, który sam się tłucze. Natomiast u Ciebie był spektakularny komediodramat ku uciesze Twoich najbliższych. Pozazdrościłabym kota, moje stworzenie jada tylko pieczonego pstrąga, każda inna ryba w dowolnych konfiguracjach mogłaby zestarzeć się wraz ze mną.

    OdpowiedzUsuń
  8. "Do dzisiaj nie lubię niedziel."
    To pisałaś w sobotę, to może od teraz polubisz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma takiej opcji. Niedziele być może polubię na emeryturze, ale i tego nie wiadomo, trauma za duża.

      Usuń
  9. To chyba dawno było, skoro w niedzielę poszłaś do sklepu po ziemniaki 😉 Ech, gdzie te czasy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, dawno, dawno. Nieletnia nie była jeszcze Letnia, a Niuniuś żył i miał się dobrze.

      Usuń
  10. kto gotuje, smaży, piecze ryby w domu ?? domu z kotami ??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja. Po pierwsze, Niuniuś uwielbiał i głównie robiłam to dla niego. Natomiast od czasu do czasu chciała wciąć rybkę moja córka.

      Usuń
    2. ryby smażymy na tarasie, gdybym nie miała tarasu, to zapewne na balkonie, a gdybym nie miała balkonu, to w piwnicy...
      strasznie śmierdzi.

      Usuń
    3. Nie mam ani tarasu, ani balkonu. Wiem, że śmierdzi, mój nos tego doświadczył :-)

      Usuń
    4. Aha, a w blokowej piwnicy to ja niczego nie ugotuję.

      Usuń
  11. Ty byłaś w spamie i ja jestem w spamie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, jak miło :-))))
      Już Cię wyciągam.

      Usuń
    2. W zacnej kompanii zawsze raźniej, jak mawiał Jan Onufry Zagłoba :-)

      Usuń
  12. Dlatego rybę należy przyrządzać i jeść w piątki. :) Przygoda z gatunku ,,śmiech dla widza, smutek dla uczestnika".

    :-0 Ale dużo informacji o osobach z Opola, kogo lubisz, kogo nie itp. Kabarety to dno. Jeszcze większe niż spora część nowej muzyki.

    Więcej
    nie będzie już opowiadania o tym bohaterze, ciekawe tylko jak skończyły się jego losy naprawdę, bo chyba zamknąłem je znakiem zapytania z lekka.

    Ja wiem. W sumie wydaje mi się, że coś/ktoś musiał swym palcem/macką/czymkolwiek innym macnąć pierwiastki, aby się mnożyły, dzieliły itp. A reszta to ewolucja i podobne sprawy.

    Pozdrawiam!
    https://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogóle nie jadam ryby, bez względu na dzień tygodnia :-)

      Usuń
    2. Aha. To ja się przekonałem do ryb, jednak tylko z piekarnika. Inne są dla mnie nadal nie do zaakceptowania. Ale nawet z piekarnika jem ze średnią chęcią. Od razu kojarzy mi się Beksiński, który podobno na łososia mówił różowy paskud. :D

      Usuń
    3. Ja po prostu nie akceptuję mordowania zwierząt.

      Usuń
  13. Znając Twoje narzekania na wieczne niewyspanie, niedziela powinna być najukochańszym dniem. Ja uwielbiam ryby, ziemniaki. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedziela jest podła, bo - zwłaszcza po południu - człowiek już myśli o poniedziałku i pracy. Moja mama jest na emeryturze, a do tej pory nie cierpi niedziel.

      Usuń
  14. Po tej przygodzie zaczęłaś gardzić mięsem, czy należysz do subkultury uważającej, że ryba to nie mięso, tylko coś pomiędzy żelkami a jogurtem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwariowałaś?! Oczywiście, że mięso. I tak samo bestialsko zamordowane zwierzę jak inne.

      Usuń
    2. Ufff to dobrze, tzn nie dlatego że są zabijane, ale trochę dziwi u ludzi ten brak logiki.
      A jako ciekawostkę podam, że pierworodny brata imieniem Stefan rasy Brytyjczyk, kijem przez szmatę nie ruszyłby takiego dorsza, nawet gdyby mu włożyć do jednego z kilku tysięcy legowisk. Mięsa, wędliny, nawet mokrej karmy nie lubi. Tylko sucha i to jeden rodzaj. ALE! zostaw na wierzchu czekoladę to będzie żarł do porzygu, nawet cukierki czekoladowe potrafi odwijać a przecież cierpi na brak kciuków.

      Usuń
    3. Wiem coś o tym, mam Brytolkę. Niebieską :-)

      Usuń
  15. Uwielbiam czytać Twoje historyjki.
    Zabij mnie, ale uśmiałam się do łez :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego miałabym Cię zabijać? Ja też lubię moje historyjki i śmiać się też lubię :-))

      Usuń
    2. A mój zjadał wszystko, co spadało ze stołu, raz nawet papryczkę, chociaż mu nie smakowała. Rybką też nie pogardziłby, więc nie mogła upaść. Natomiast nie tknął niczego, co leżało wyżej podłogi. Wystarczyło otworzyć okno lub uchyić balkon, już go nie było, nie lubił siedzieć w domu.
      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
    3. Ech, kotowie! To prawdziwi jaśniepaństwo!

      Usuń
  16. .No weź.... jedno rybne wydarzenie i już od razu, że do dziś nie lubię niedziel 🤣

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopóki nie przejdę na emeryturę, nie polubię niedziel za cholerę. A potem też nie wiem, moja mama nie polubiła.

      Usuń