21 marca 2024

107. Architektura dekonstrukcji

Człowiek bywa zakręcony jak ruski termos. Zdarzają się w życiu sytuacje, o których wnukom będę opowiadać (o ile będę je miała, na czym specjalnie mi nie zależy). Póki co, dobrze się bawię, gdy o nich (sytuacjach, nie wnukach) myślę.

Ewidentną wpadziochę zaliczyłam w wieku 25 lat. Nigdy wcześniej nie byłam na wsi, dlatego z wielkim zainteresowaniem wypytałam Gbura, który pochodził z gospodary po horyzont, czy świnie mają naprawdę takie ryjki jak na obrazkach. Gbura zatchnęło, gdy to usłyszał i zadziałał błyskawicznie: przygotował grunt i zaprosił mnie na uroczyste oględziny. Cała wieś wiedziała, że w niedzielę przyjedzie jedna taka przygłupia miastowa, co magistra ma, a świni w życiu nie widziała. Sprawę ryjków zbadałam empirycznie, wykonałam nawet stosowne fotografie i z niekłamaną przyjemnością spadłam z konia gratis aż ziemia jęknęła.

- Piłaś kiedyś mleko prosto od krowy? – zapytał Gbur. – Mama właśnie poszła doić. Napijesz się?

- No jasne! – wykrzyknęłam entuzjastycznie. Na wszelki nabiał jestem pazerna do sześcianu, a za prawdziwe mleko oddałabym się byle komu. Już po chwili dostałam kubek, na który rzuciłam się zachłannie.

- Pyyyyszne! – oblizałam się z rozkoszą. – Ale po co grzałeś? Ja lubię zimne.

W pokoju zapadła gwałtowna cisza, którą następnie rozdarła salwa śmiechu. Nie pamiętam, kto pierwszy się uspokoił i wyjaśnił mi, jak zrobiłam z siebie głupa. Od tamtego czasu minęło kilkanaście lat, ale Gbur do końca życia otwierał mi drzwi z pytaniem: „ale po co grzałeś?” na ustach.

Kolejny raz wygłupiłam się na wczasach w Rymanowie Zdroju. Szłyśmy sobie spacerem. Kulka z Wybrakowaną pogrążyły się w rozmowie, tabun naszych dzieci kłębił się wokół nas w dowolnych i zmiennych konfiguracjach, a ja zamykałam grupę, wlokąc się pogrążona w zamyśleniu. Nałogowo kontemplowałam uroki bliższej i dalszej przyrody. W pewnym momencie coś w krajobrazie mi nie zagrało.

- Stójcie! – gestem przywołałam do siebie dziewczyny. – Popatrzcie na to.

- No, co? – zapytała Kulka obojętnie i wzruszyła ramionami.

- No to, popatrz na to! – zniecierpliwiłam się.

- Widzę przecież. No i cóż takiego?

- Jak to: co?! – zdenerwowałam się. Ślepa, czy jaka? Przed nami rozpościerało się coś na kształt zagonu jakiegoś beznadziejnie nieatrakcyjnego zielska z rzadkimi, drobnymi, zupełnie niedekoracyjnymi białymi kwiatkami. Ni w pięć, ni w dziewięć.

- Nie razi Cię to dziwne coś? Po jaką cholerę ktoś posadził koło domu tak dużo takich potwornie brzydkich kwiatków? – zapytałam zniesmaczona osobliwym gustem właściciela ogródka. – Nie było ładniejszych?

- Panie święty, zmiłuj się... – jęknęła Kulka i razem z Wybrakowaną zaczęły szatańsko chichotać. – Przecież to ziemniaki!

Tom się dowiedziała.

Następnie mój przyjaciel TiP zaprosił mnie kiedyś do swojej pracy, aby mi ją ze szczegółami pokazać. Wielogodzinny w niej pobyt był dla mnie w całości fascynujący, ale nie byłabym sobą, gdybym nie zaliczyła jakiejś wpadziochy. Zeszliśmy mianowicie do studia nagrań książki mówionej. Zawsze znajdzie się tam jakaś interesująca postać, bo książki nagrywają przede wszystkim aktorzy. No i się nie zawiodłam. Patrzyłam przez szybę, jak w sąsiednim pomieszczeniu czyta powieść Jacek Rozenek. W pewnym momencie pomylił się, przerwał czytanie, napił się wody ze szklanki i za pomocą rozmaitych przycisków porozmawiał z panem z reżyserki. W tym czasie uzewnętrzniłam swoje doznania.

- Nie lubię tego typa – powiedziałam, odwracając się w kierunku TiP-a. – Ma paskudną gębę.

Wspomniany typ przelotnie obrzucił nas uważnym wzrokiem zza szyby, a może tylko mi się wydawało... Pan z reżyserki odwrócił się do mnie z rozbawioną miną.

- Na drugi raz – powiedział wyraźnie ucieszony – gdy trzymam palec na tym guziczku, proszę nic nie mówić, bo tam słychać.

Buraczkowa na twarzy wypadłam ze studia i z prędkością światła znalazłam się w gabinecie TiPa kilka pięter wyżej. Zdaje się, że pobiłam rekord trasy.



Kiedy indziej dokonałam manewru stulecia. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że należę do gatunku ludzi, którym zawsze jest gorąco. Najczęściej paraduję więc po mieszkaniu w samej bieliźnie, co zdarza mi się także w zimie. Pewnego wczesnojesiennego dnia wpadłam do domu zziajana i głodna. Rozebrałam się, jak zwykle, do rosołu. Zrobiłam sobie kanapkę, wzięłam kawę i usiadłam przy biurku. Niespiesznie włączyłam komputer. Pochyliłam się nad klawiaturą... i kątem oka zarejestrowałam coś dziwnego, czego do tej pory normalnie nie było w moim polu widzenia. Wyprostowałam się i spojrzałam w okno. Zrozumiawszy, co widzę, zamarłam. Tak jakoś zapomniało mi się, że gdzieś pod koniec lata zaczął się remont elewacji sąsiedniego bloku. Niedaleko moich okien wyrosły rusztowania. Na poziomie mojego piętra stało właśnie czterech facetów. Oparci niefrasobliwie o barierkę, z kanapkami w rękach, jedli drugie śniadanie i gapili się w moje okno...

A jakie Wy zaliczyliście wpadki?


86 komentarzy:

  1. Nie przypominam sobie zadnych wpadek, ale ja nie jestem spontaniczna, raczej nudna i asekurancka. Poza tym bywalam czesto na wsi, wiec mialam jako taka orientacje we wsiowych zagadnieniach, a byla to jeszcze wtedy wies z kosami, sieczkarnia recznie nakrecana, cepami, pieczeniem chleba w domu, robieniem masla w maselnicy i lodowka pod podloga w kuchni, wspieranej liscmi chrzanu. W tej kwestii zatem nikt mnie nie mogl zagiac. :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Przypuszczam, że na pewno miałam równie spektakularne wtopy, ale moja pamięć dobra jest, lecz krótka. Uleciało....
    Twoje są wspaniałe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popadłam w zadumę nad zagadnieniem: "Czy wtopa może być wspaniała?".

      Usuń
    2. A, dziękuję serdecznie. Nie wiem, czy to komplement, czy obelga, ale biorę za dobrą monetę :-))))

      Usuń
  3. Historia z mlekiem najlepsza!
    Wtopy miewa każdy, ale weź tu sobie przypomnij na zawołanie!
    A, mam! szef mojej mamy nazywał się Bigoś, a ja myślałam, że to pracownicy tak go przezywają i gdy kiedyś dzwoniłam do mamy do pracy, nie pamiętam w jakim celu, to poprosiłam o połączenie z panem Bigosem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dawno temu koleżanka przyprowadziła do mnie po raz pierwszy swojego nowego chłopaka. W trakcie wizyty rozmowa zeszła na na temat różnych dziwnych, a raczej śmiesznych nazwisk. Razem z koleżanką rzucałyśmy jakieś głupawe przykłady, śmiejąc się przy tym do rozpuku, a mnie to już w ogóle ogarnęła jakaś głupawka, zaśmiewałam się najgłośniej ze wszystkich. W którymś momencie chłopak tej mojej koleżanki rzucił niedbale:
    - albo na przykład takie nazwisko "Golas"...
    Ja oczywiście śmiałam się najżwawiej, prawie rżałam jak koń, na co ten chłopak rzucił:
    - ja mam tak na nazwisko.
    Kurtyna :(
    Było mi tak głupio, że to uczucie wpadki pamiętam do dziś, choć minęło prawie sto lat :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak dobrze, że nie od Ciebie to wyszło :-))

      Usuń
  5. Swoją pierwszą pracę miałam w Szpitalu Górniczym. Zapytałam pacjenta, z czym przychodzi. Odpowiedział, że jest po zawale. Zdziwiłam się, po co mi przysyłają pacjentów kardiologicznych? Potem się okazało, że chodziło o zawał wyrobiska, przysypało go. Terapia należała mu się jak psu zupa :(
    Raz, z niepewności, nieśmiałości i spinki podałam rękę teściowej, jak do pocałowania :)
    Razem z koleżanką, jak zawsze, pobiegłyśmy do Niemena z kwiatami, ale tym razem trafiłyśmy na Bema Pamięci Żałobny Rapsod, ale , że utwór był długi i nieoczywisty ;) weszłyśmy na scenę w jego połowie. Ale siara. Stałyśmy tam, bo co innego mogłyśmy zrobić, na tyle długo, że dziennikarz zrobił nam zdjęcie, które potem dostałam. Tyle dobrego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie znałyście "Rapsodu" ze szkoły...?!

      Usuń
    2. Byłyśmy w podstawówce, nie pamiętam w której klasie.

      Usuń
    3. A. To jeszcze nie ten poziom. Usprawiedliwione :-)))

      Usuń
  6. Pisałam to kiedyś u siebie na blogu, dawno, dawno temu były takie zabawy blogowe aby opisać swoje wpadki. Ktoś kogoś typował i człowiek się wywiązywał
    Opisałam jedną z moich wpadek.
    To były lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku. Ja młoda i piękna wynajęłam niewielkie mieszkanie na obrzeżach miasta, blisko cmentarza komunalnego. W mieszkaniu tym, przede mną, mieszkała pewna Iwona. Dziewczyna mafii wołomińskiej czy jakiejś innej, w każdym bądź razie z okolic Wawy. Moje miasto leży przy trasie Warszawa- Gdańsk i kiedy panowie mafiozi jechali w interesach z jednego miasta do drugiego to mieli na trasie porozrzucane swoje punkty, nazwijmy je postojowymi. Mieli swoje panienki, które pomagały im w rozładowaniu np.:napięcia seksualnego i każdego innego.
    Nie wiedziałam, że mieszkała w danym lokalu przede mną laska od mafijnych panów. Z pewnością bym tego mieszkania nie wynajęła. Sąsiedzi z czasem mnie uświadomili.
    Siedząc kiedyś w nocy w chacie, późno już było, z oglądania telewizji wyrwało mnie dziarskie pukanie do drzwi. Pukanie jakby ktoś do swojego pukał.
    - Kto tam?
    - Otwierać, policja!
    - Jaka policja? - Zerkam przez judasza.... ciemno... serce mi wali...
    - Otwórz .... to ja... Ivan
    - Jaki Ivan? Nie znam.
    - Ty to nie Iwona?
    - Iwona tu od ponad pół roku nie mieszka.
    -Aaaaa... nie wiedziałem.- Chwila wahania, po czym Ivan, próbuje dalej.- A ty nie mogłabyś?
    - Wiesz co Ivan? Spier***aj leszczu, bo ci policję wezwę.
    Poszedł sobię...
    Przeżycie było z tych niesamowitych.. oko w oko z mafia przez judasza, ale po jakimś czasie , jak to w życiu bywa zblakło trochę.
    Pewnego jesiennego wieczora poszłam odwiedzić koleżankę. Gadu , gadu... jeszcze gadu, gadu i zrobiła się prawie 22:00. Ciemno, mokro... a ja muszę koło cmentarza komunalnego przejść. W sumie niedaleko do siebie miałyśmy ale ten cmentarz i niezbyt dobrze oświetlone chodniki. Obiecałam, że jak dojdę do domu to dryndnę komórką ( dam strzałkę) , że doszłam i jestem bezpieczna.
    Wlazłam do chałupy, odwiesiłam kurtkę... herbatka, dobry film, w końcu sobota- wolne... o północy weszłam pod kołdrę i błogo zachrapałam. Wtem wybudza mnie walenie do drzwi. Nie podnosząc się krzyczę:
    - Ivan! Spieprzaj i to już... bo ci gnoju policję wezwę! Bèdziesz mi tu opinię w bloku smrodzie jeden podrywał!
    -Ale my policja jesteśmy. Ma pani pozdrowienia od koleżanki X. Nie mogła się doczekać telefonu od pani.
    Matko Bosko Częstochowsko... zerwałam się, rozbudziłam. W judasza zerkam. Na korytarzu światło zapalone, mundurowi jak się patrzy.
    Uchyliłam drzwi..
    -Jeny przepraszam. Już do niej dzwonię.
    Komórka w kieszeni kurtki mi siadła. Kumpela nie doczekała się strzałki, Telefon milczał. Poczęła nękać policję, aby pojechali i sprawdzili czy ze mną wszystko w porządku. Na początku nie chcieli tego zrobić, bo sobota... oni tylko dwa radiowozy.. Dużo intrewencji, chłopaki pod zamkiem się bili, dyskoteki... w końcu ulegli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To przepiękne! :-)))

      Usuń
    2. Takich wpadek (?) to ja mam więcej. Teraz przy kawie o tym myślę i ...
      Byliśmy , oczywiście ja i mój obecny małżonek, jakieś dwa lata po ślubie. Jeździliśmy po Polsce niebieskim, starym, ale podrasowanym fordem ( ściągniętym za marny grosz, sciągniętym z myślą o moim ojcu).
      Siostra z małym synkiem przeprowadziła się akurat do Bydgoszczy i w domu u mamy pozostało sporo jej popakowanych, nie przewiezionych jeszcze pudeł.
      Mama wpadła na pomysł, abyśmy wygospodarowali trochę czasu i siostrze część tych pudeł przewieźli. Ok, czemu nie. Załadowaliśmy samochód i... komu w drogę, temu ...
      Do Bydgoszczy od nas jest jakieś 2 godziny jazdy. Po drodze zrobiliśmy postój na Mac Drivie tzn. zabraliśmy jedzenie do samochodu. Jedziemy, podjadamy... trochę rozleniwieni... trochę rozmiziani...z macdonaldowym jadłem prawie, że na desce rozdzielczej... pan mąż zażyczył sobie frytkę do buzi, pochylam się więc nad torbą z zapasami próbując ową frytkę znaleźć i wydłubać... pan mąż przełyka, no to druga fryteczka...
      - Tutaj, za tą górką, często stoi policja. - Bełkocze z pełnymi ustami. Obeznany był przecież z jazdą po tej trasie. Nie raz ją pokonywał.. Polska - Niemcy, Niemcy- Polska. Dodam, że mąż Niemiec, prawie wcale nie gadający po polsku. - Muszę zwolnić.-Orzekł.
      Ja pochylona nadal na bambetlami, skupiona na poszukiwaniu jadła, przytaknęłam tylko "Zwolnij", ale czy to mój prywatny kierowca zrobił(?). Wiem, że kopyto mniewa ciężkie i nie zawsze pod danym względem dotrzymuje słowa.
      Wjeżdzamy na górkę ... wyrasta przed nami pan z namierzającym pistoletem w dłoni i pokazuje, że mamy zjechać.
      - Oooooo ...kullllllwa! - przeklął mój heros.
      Policjant podchodzi, prosi o wyciągnięcie dokumentów, wysiąście z auta i podejście do jego, nazwijmy to, stanowiska.
      - ... ale.... ale... ja tyle nie jechałem...- zapiera się eM nie wiedząc jeszcze jaki zarzut, czy też odczyt licznika przedstawi mu policja, jednocześnie zbierając dokumenty i szykując się do kontroli.- ... nie jechałem tyle... przecież wiesz...- zwraca się do mnie.
      Zbieram się z małżonkiem, wszak w Polsce robiłam za jego osobistą tłumaczkę, idziemy...
      Policjant pokazuje nam odczyt z pistoletu... 90 km/h a można tylko 70.
      - Nie wierzę wam!- unosi sie eM.- gdzie tu są numery rejestracyjne mojego auta? To może być odczyt z poprzedniego samochodu!- nakręca się eM.
      - Co on mówi?- Pyta policjant.
      - Mówi, że go oszukujecie.- Tłumaczę.
      - To będzie państwa kosztować 200 zł. Ta jazda znaczy się.
      - Nie jechałem tyle...!- Biadoli eM wyciągając dokumenty.- Przecież głupi nie jestem, znam to miejsce, wiem, że często tu stoicie.
      - Co on mówi?
      - Mówi, że z ludzi idiotów robicie, bo ten punkt wszyscy znają, wiedzą, że lubicie sobie tutaj postać... macie więc radar z ustawioną jedną prędkością i jeleni szukacie.
      Spojrzeli na eMa, eM na mnie....

      Usuń
    3. -No co? Ja tylko za tłumacza robię.
      eM podał im papiery... odwrócił się ... odszedł z wqurwem ..
      wsiadł do auta i deptał gaz...
      -Wie pan co? - zwróciłam się do policjanta- czy moglibyśmy tę procedurę trochę przyspieszyć. Mąż depcze gaz, nosi go, ciśnienia spuścić nie może, jeszcze przyciśnie i odjedzie i będziecie babę do Bydgoszczy wieźć... chyba mnie tu nie zostawicie, co? Od razu jednak zaznaczam, że dwóch stów nie dam. Nie mam. Patrz pan jakim autem zdezelowanym jedziemy. Chyba, że dacie mandat kredytowy.
      - Nie. W jego przypadku to nie przejdzie. On jest obcokrajowcem musi zapłacić gotówką.
      - Nie dam 200 stówek, to jest kupa forsy. -
      Zaznaczam, że to było jakieś 18 lat temu, To i pieniądz inny.
      -Dobrze 50 zł. Godność męża poproszę?
      O kurna! Pan nie wpadł na pomysł, aby z dokumentów spisać... ok...
      - Grzegorz Brzęczyszczygiewicz.
      - Jak? Grzzzzzz...egorzzzzzzz... Brzeeeeeeeee...brzeeeee...
      Jak? Mogłaby pani jeszcze raz?
      Co tam .... raz się żyje..
      a mąż ma dwa imiona... nie ma co żałować....
      - Grzegorz Konstantynowicz Brzęczyszczygiewicz.
      -Grzzzzzegorzzzzz Konstanty..
      Kantasry.....
      - Wie pan co? Ja sobie ten mandat sama wypiszę.
      Pan podał mi bloczek... wypisałam...
      - Mogłaby mi to pani do tego notesika przepisać? Musimy tutaj też to mieć.
      - Proszę bardzo.- Co będę ludziom żałować adresu.
      Pożegnaliśmy się.... wsiadłam do eMa...
      - Stanowczo za miła dla nich byłaś - zakończyło się na jednozdaniowej reprymendzie.

      Sorry za tak długą wersję.

      Usuń
    4. Nie dam 2 stówek*... powinno być.

      Usuń
    5. Wersje im dłuższe, tym lepsze. Najbardziej podobało mi się samodzielne wypisanie mandatu :-))

      Usuń
    6. Sytuacja wyglądała na groźną.:) Pan mąż coraz mocniej przydeptywał gaz, wył niemiłosiernie przywołując samicę do gniazda... trzeba się było streszczać. :)

      Usuń
    7. Wyobraziłam sobie tego wyjącego męża... 🤣

      Usuń
  7. Dotąd się dziwię, że tak postąpiłem, ale to był jakiś chwilowy impuls.
    Rok chyba 1980, wtedy miałem sporo wyjazdów służbowych do Anglii i przywoziłem z nich trochę dewiz. Wszystkie wymieniałem na złotówki w Pewexie. Oczywiście wiedziałem, że kurs czarnorynkowy jest wyższy, ale nie chciałem się pakować w żadne komplikacje.
    Więc stoję w Pewexie w kolejce, w dłoni trzymam zwitek funciaków.
    Podchodzi do mnie jakiś facet i prosi - Czy mógłby mi pan sprzedać te waluty? Potrzebuję ich na zakup lekarstw dla dzieci?
    Spojrzałem na niego - wyglądał tak jakoś prostacko, naiwnie, ale i uczciwie, w oczach smutek i prośba.
    Wyszedłem z kolejki.
    - Proszę pana, proszę pana!!! - to wołała kasjerka - sprzedaż walut to poważne wykroczenie, proszę tu tego nie robić!
    - Ale przecież ja robię to jawnie, to na zakup lekarstw dla dzieci - odpowiedziałem i kontynuowałem.
    Wyszedłem ze sklepu i już po kilku krokach podszedł do mnie milicjant z cywilnym ubraniu, pokazał legitymację - proszę ze mną. Próbowałem coś mu wyjaśniać, ale twardo poprosił o dowód osobisty. Na dodatek dołączył do nas jego kolega.
    Ciekawe, że chyba następnego dnia, do naszego mieszkania zadzwonił facet któremu sprzedałem waluty.
    Skąd miał mój adres?
    Jasne się stało, że to była pułapka zastawiona milicję na naiwnych.
    Facet coś tam wyjaśniał, dziękował, przepraszał. Ofiarował współpracę żeby złagodzić konsekwencje, ale tym razem już nie miałem złudzeń - wrzasnąłem na niego żeby się wynosił.
    Finał - zostałem wezwany chyba do Ministerstwa Sprawiedliwości i dali mi raczej wysoki mandat. Najbardziej przygnębiło mnie, że pan który ze mną rozmawiał wyglądał bardzo sympatycznie i kulturalnie, ale wyraźnie czuł do mnie pogardę i obrzydzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, to wpadka klasyczna. Dobrze, że nie poszedłeś siedzieć :-))

      Usuń
  8. Wtopy ? Zdarzały się a jakże. Jednak pamięć czyni różne cuda,aby choć we własnych oczach nie uchodzić za fajtłapę czy niewydarzoną ofermę. Jedną jednak zapamiętałam, bo nawet z perspektywy czasu trochę grozą bije.
    Po kilkunastu latach bycia tylko pasażerem z dnia na dzień musiałam usiąść za kierownicę, mój dotychczasowy kierowca odszedł w siną dal, a z kolei prowadzony przeze mnie biznes wymagał jeżdżenia tu i tam. To było dosyć traumatyczne doświadczenie bo nawet nie wiedziałam wówczas jak zatankować paliwo. W końcu jednak ogarnęłam się trochę i wymyśliłam, że pojadę odwiedzić koleżankę mieszkającą na jakimś zadupiu. Przy czym ważne: niebo było gwiazdziste. W mieście wiadomo,latarnie świecą jest jasno, po za miastem zrobiło się trochę dziwnie, uznałam że mgła musi być, bo tak zle widzę ,samochody mijające mnie trąbiły, ale nie brałam tego trąbienia absolutnie do siebie. Dojechałam do wioski i zatrzymałam się w celu przypomnienia, jak dalej i w tym momencie przy samochodzie pojawiła się staruszka i kijem,albo laską walnęła w maskę, otworzyłam drzwi i usłyszałam: pani jedzie bez świateł !

    OdpowiedzUsuń
  9. nigdy mi się nie zdarzają wpadki...
    żart, LOL...
    niedawno przypomniała mi się taka akcja z małolackich czasów:
    otóż moja Mama(RIP) kiedyś eksperymentowała z robieniem pizzy w prodiżu i świetnie jej to wychodziło... ale któregoś dnia wracam do domu wieczorem, a tu się okazuje, że przyjechała do nas pewna ciotka, która miała zanocować... okay, cześć ciociu, buzi, dupci, pawia, bąka, ale teraz to ja chcę coś zjeść... idę do kuchni, a Mama pyta, czy chcę pizzy... no pewnie... tak siedzę, wdupcam tą pizze i coś mi tu jest nie keke... wreszcie na koniec mówię: "Mama, coś ci ta pizza dzisiaj za bardzo nie wyszła"... zapadła ciężka cisza, aż muchy stanęły w powietrzu, Mama patrzy na ciotkę, ciotka na nią, a ja już wiem, o co chodzi...
    nigdy się z tą ciotką za bardzo nie lubiliśmy, ale od tamtego wieczoru stało się to oczywistsze od oczywiścieja...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ładna wpadka, powiedziałabym, że klasyk :-)

      Usuń
    2. a z tymi ziemniakami z Twojej opowieści, to ponoć właśnie historycznie było tak, że gdy Białasy ściągnęły je do Eury, to nikt najpierw nie wiedział, o co się rozchodzi, kwiatki i owoce do dupy co najwyżej, ale do jedzenia to już tak nie za bardzo...

      Usuń
    3. O widzisz. Znaczy, nie taka ostatnia jestem :-)

      Usuń
  10. Znajomy opowiadał jak to pannę-Warszawiankę- na wieś przywiózł a ta na widok indyków stwierdziła że to pawie... 😂😂😂 Ja mam rodzinę na wsi, więc ciepłe mleko piłem prosto od krowy😂 Ciesz się że nie dostałaś mleka od byka 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się w ogóle cieszę, że żywa z tej wsi wyjechałam :-)

      Usuń
    2. Dla mieszczucha to przygoda życia. Kiedyś to nawet gnojowicą szło pooddychać 😅

      Usuń
    3. A żebyś wiedział, że przygoda życia! Do dzisiaj ją wspominam. Chyba nigdy później już na wsi nie byłam, pomijając przejazdy przez wsie.

      Usuń
    4. Swoją drogą jakim cudem mając 25 lat nie wiedziałaś jaki ryj ma świnia? 😅

      Usuń
    5. Wiedziałam z ilustracji w książkach, ale chodziło mi o to, czy on naprawdę jest taki :-))

      Usuń
    6. Taki, to znaczy jaki? 😂 Naprawdę jesteś typowym mieszczuchem 😉 Sam nawet na świni siedziałem za małego, więc nie wypada mi się naśmiewać 😅

      Usuń
    7. No taki jak na zdjęciu albo obrazku!

      Usuń
    8. A w sklepach nie można było dostać świńskiego ryja na kapuśniak? 😅

      Usuń
    9. Nie wiem, nigdy nie kupowałam takich rzeczy, ani tym bardziej nie gotowałam.

      Usuń
  11. Bardzo ciekawe wspomnienia! Mnie osobiście zdarzyło się pomylić lekarzy. Zamiast do laryngologa trafiłem do ginekologa. Było trochę wyjaśniania...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniec świata! :-)))

      Usuń
    2. skoro o ginekologu mowa:
      przychodzi pani do ginekologa... drzwi od gabinetu są uchylone, więc pani to odczytuje jako sygnał "można", więc wchodzi, ściąga majty i mości się na samolocie... przychodzi jakiś koleś w zielonym kitlu, patrzy, maca, penetruje, woła drugiego, ten też patrzy, maca, penetruje i cisza, nic się nie dzieje... pani więc pyta: "no, i co?"... to koleś odpowiada: "nie wiem, my tu tylko zaraz będziemy malować, więc lepiej niech pani idzie do domu"...
      ...
      dla wyjaśnienia: zawsze jest tak, gdy remontuje się jakiś oddzial szpitalny, czy przychodnię, to gdy ekipa remontowa tam wkracza, to najpierw szabruje te zielone ciuchy medyczne, żeby swoich służbowych nie brudzić przy robocie...
      ...
      wanna more?... bo mam taki kawał, że się wszyscy rozsmarują po suficie... o pomyłkach właśnie, gdy ptyś wchodzi do doca nie z tą specjalnością...

      Usuń
    3. Nie wiem, o co chodzi z tą umorzoną wanną, ale dawaj kawał.

      Usuń
    4. mówisz - masz /wersja zwięzła, bez baroku literackiego/...
      wchodzi gość do okulisty i zaczyna się rozbierać... robi to do spodu, w końcu wypina zadek w kierunku doktorka:
      - i co teraz?...
      - ależ ja nie jestem proktologiem piętro wyżej, tylko okulistą...
      - tak ma właśnie być, pytanie, co pan widzisz?...
      - hm... szczerze?... brudną, wręcz obsraną dupę z wiszącymi jakimiś tajemniczymi fafoclami...
      - no właśnie... co jeden taki urwę, to mi łzy w oczach stają...

      Usuń
    5. No i mnie wcale nie rozmazało po suficie!

      Usuń
    6. przyznanie się do tego możesz doliczyć do listy wtop, LOL...

      Usuń
    7. p.s. luz... wiem, że udawałaś :)
      bo jak można śmiać się publicznie, panie dzieju, z kawału o obsranej dupie, do tego jeszcze u okulisty... to by była dopiero wtopa... tak w ogóle, to ile masz dioptrii w plecy?... bo ja tylko 0,5 na plu... no właśnie nie pamiętam, w którą stronę, może na minus... ważne, że wciąż czytam książki bez okularów... ale na wszelkij pożarnyj słuczaj pisz posty taką czcionka, jak piszesz...
      no, to dogadane :* :)

      Usuń
    8. Dogadane!
      Klnę się na honor, nie rozmazało...!

      Usuń
  12. Nie pamiętam tak na zawołanie, bo nie wspominam żadnych wtop nigdy, ale było ich sporo, bo często najpierw mówię, potem myślę. Niestety.
    Chociaż analizuję sytuację zawsze w szczegółach, ale bywają takie momenty, że nie ma na to czasu i wtedy jak coś palnę, to każdy zamiera na kilka sekund.
    Ale czegoś mnie to nauczyło – odwagi, nieprzejmowania się opinią innych i pewnej dynamiczności w kontaktach. Nie zamieram wstydem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widać, jesteśmy spontaniczne :-)

      Usuń
    2. Mam podobnie. Zawsze najpierw mówię, potem myślę.... Mam tak od małego. Ileż to razy wpędzałam babcię w kłopot, gdy ona w latach kryzysu starała się coś zdobyć, a ja po prostu pytałam : przecież mamy to jeszcze w lodówce...
      Pozdrawiam zieleniącymi się drzewami

      Usuń
    3. Jednym słowem, pełen luz!

      Usuń
    4. Przypomniało mi się coś z dzieciństwa. Miałam może z 5 lat kiedy nagminnie słyszałam, że tata mówi o wujku "chachmęt", ale nie wiedziałam co to znaczy. Wiele razy ich pytałam, ale jak grochem o ścianę. No i kiedyś zobaczyliśmy się z wujkiem i wypaliłam, że tata tak na niego mówi.
      Tata idiotycznie się tłumaczył, a ja potem dostałam lanie, nie rozumieją dlaczego. Zapamiętałam to wydarzenie, bo wiązało się z niesprawiedliwością. Wystarczyło powiedzieć, że to bardzo brzydko i nie należy powtarzać, byłam kumatym dzieckiem.

      Usuń
    5. No fakt, to było krzywdzące.
      Mój eksmąż w dzieciństwie pochwalił się gościom: "A rodzice mi dali chujnanogę!".

      Usuń
    6. I jeszcze kiedyś, gdy spodziewali się gości z Baranowa Sandomierskiego, teściowa zerknęła przez okno i powiedziała "O, Baranów przyjechał". Po czym synuś narobił jej siary, pytając przy gościach: "Mamo, a dlaczego powiedziałaś, że barany przyjechały?" KURTYNA.

      Usuń
    7. Mam wrażenie, że za większość wtop z dziećmi, winni są sobie sami rodzice.

      Usuń
    8. Dorosłemu ciężko przez 24h na dobę kontrolować swoje myślenie i słowa pod kątem "co z tego może zrobić dziecko". A że gówniarz nie umiał jeszcze mówić i pochwalił się chujnanogą, to już doprawdy niczyja wina (poza gówniarzem).

      Usuń
    9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    10. @FrauBe, nie rozumiem wątku z chulajnogą. Co w tym złego, że powiedział gościom, że ją dostał?

      Usuń
    11. @FrauBe, już wiem, bo mąż mi PRECZYTAŁ. Czyli mam wtopę! Super :D

      Usuń
    12. Mi nie chodzi o przejęzyczenia, FrauB. Mi chodzi o lanie za nierozumienie. Widzi ojca, który się śmieje, ciszy się używając pewnych słów, a potem samo ich używa i dostaje za to tęgie lanie.

      Usuń
    13. Ale u nas nikt nikogo nie leje. A chujnanoga była wyłącznie przejęzyczeniem, a raczej nieumiejętnym wypowiedzeniem słowa, które akurat tak fajnie wyszło.

      Usuń
  13. Frau, moje drugie imię, to Wtopa.
    Klasyki:
    1. W publicznym miejscu niezbyt entuzjastycznie mówię o kimś kto stoi ...za mną.
    2. Nie rozłączyłam połączenia telefonicznego i telefon nadal słyszał, jak ciągnę łacha z rozmówcy co po drugiej stornie słuchawki.
    3. Kiedy wszyscy kierowcy mrugają bez opamiętania a ja myślę o zmianie okularów na mocniejsze, to znaczy jadę po drodze krajowej BEZ świateł. ALBO w ciemnych słonecznych okularach i wtedy myślę sobie, że chuje gminne oszczędzają na żarówkach...
    ... i sporo scenicznych...wpadek śmiesznych ale i wstydliwych, jak każdy. i nauczycielskich od groma!! że mnie mają w szkole za szaloną artystkę (ale sympatyczną :-)) bo pośmiać się można. a w teatrze, gdy się denerwuję, to nikt mnie nie traktuje poważnie, choć szefem jestem i wyją ze śmiechu (gdy ja ich opierdalam) po kątach.
    [może dlatego, że byli świadkami niejednej mojej Wtopy] Gdy widzą, że nie chcę rozmawiać z roszczeniowym petentem i robię przysiady, udaję, że mnie nie ma, kłamię, że mnie nie ma, jestę szalenie zajęta, chowam sie za barem w kuchni. Na czworakach przepełzam do swojego gabinetu, myśląc błagalnie, żeby się tylko petent nie odwrócił i nie zobaczył tej żenującej sceny...a on się odwraca ofkorss a ja na poczekaniu coś absurdalnego wymyślam...bo kłamać umiem, oj umiem. ale i tak jest absurdalnie, ja u monty pajtona.
    Jak sobie coś jeszcze przypomnę to dopiszę. ale wiesz nie fszytkomogę. i nie chce sobie psuć wizerunku ;-D


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdrowo się uśmiałam, wyobrażając sobie te sceny :-)))

      Usuń
  14. Całe życie byłam poniżana przez innych, więc sama siebie nie będę, wspominając popełnione gafy. Niemniej jednak pozdrawiam serdecznie, wdzięczną będąc, że mogę wreszcie wpisać komentarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iwonko, to nie moja zasługa, pewnie Blogger się poprawił.

      Usuń
  15. Firma w której pracowałem fundowała nam obiady w pobliskiej restauracji (my mieliśmy zapłacić symboliczne 2 euro i podpisać się na liście konsumentów). Któregoś dnia zapomniałem wziąć długopisu, a przy książce, w której zapisywałem swoją konsumpcję też nie było niczego do pisania, więc zrobiłem kilka kroków w głąb sali konsumpcyjnej w poszukiwaniu kogoś z załogi, by pożyczyć długopis. Nagle widzę kobietę, która stojąc 10 metrów ode mnie gapi się na mnie machając pękiem kluczy, do których był przypięty długopis. Podszedłem, wziąłem pęk, powiedziałem grzecznie "thanks", zrobiłem tych kilkanaście kroków do książki, wpisałem się, wróciłem do kobiety, która stała niczym skamieniały Bazyliszek po ujrzeniu swojego odbicia, w tej samej pozycji, w jakiej ją zostawiłem, wręczyłem jej pęk i powiedziałem z uśmiechem "thank you very much", wychodząc następnie z restauracji. Ponieważ do swojego zakładu miałem jakieś 5 minut spaceru, była to wystarczająca ilość czasu, bym ułożył hipotezę, iż skamieniała sylwetka miłej nieznajomej mogła wskazywać na to, że wspomniana pani nie machała kluczami z długopisem do mnie, a do kogoś, kto stał za mną i to dla tej właśnie osoby mógł być przeznaczony pęk kluczy. Muszę przyznać z lekką jedynie skruchą, że zawsze wybucham gromkim śmiechem, gdy próbuję sobie wyobrazić, jakie myśli chodziły jej po głowie, podczas mojej drogi do książki wpisów i z powrotem z jej kluczami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A po co skrucha? Śmiejmy się, bo śmiech to zdrowie :-)

      Usuń
  16. Interesujące to wszystko:):):) Tak interesujące, że ja w ogóle nie potrafię przypomnieć sobie, bym kiedykolwiek miała jakąś wtopę. Nie dlatego, że ich nie miałam, ale wszystkie moje potknięcia bledną, przy wyżej opisanych. To, co wydawało mi się wtopą, wychodzi na normalne małe zacinki :):):)

    OdpowiedzUsuń
  17. Urocza jesteś nawet wtedy, gdy opisujesz wtopy i wpadziochy. Love.

    OdpowiedzUsuń
  18. Niewątpliwie miałam niejedna wtopę, ale jakoś tak w tej chwili nie mogę sobie przypomnieć 🤣 Lepiej poczytać Wasze!
    Za to pamiętam, jak mała córka widząc z okna samochodu krowy na polu zapytała z zainteresowaniem:
    - To sztuczne, tak?
    Krowy mogły być tylko fioletowe przecież!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój mąż kiedyś szedł w ogrodzie u teściów od drzewa do drzewa i podnosił Dzieciątko przy każdym. Gdy zapytałam, co robił, dowiedziałam się, że pokazywał dziecku, że owoce nie rosną w skrzynkach w hipermarketach.

      Usuń
  19. Wnuk pyta kelnera, co to jest ikra. To jajeczka ryb. Czy mogę poprosić o jedno jajeczko...
    Zasyłam serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  20. Ciepłe mleko wygrywa :) chociaż trudno Ci się dziwić, że nie wiedziałaś.

    OdpowiedzUsuń
  21. Z tym mlekiem to nie wiedziałaś, że to prosto od krowy jest ciepłe? Bo nie do końca zrozumiałam (przepraszam). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie tak. Nie wiedziałam i nie spodziewałam się 😁

      Usuń
  22. Jako że moja gęba mało kiedy ze mną współpracuje mam takie przypały często... Najpierw powiem potem się zastanawiam co powiedziałam ....

    OdpowiedzUsuń