Tak, nie da się ukryć, tęsknię za
Wami. Wyć wciąż się chce i dół nic a nic się nie spłyca, mimo to przez łzy i
pochlipując, piszę, bo chcę do Was. Dało się to na pewno zauważyć, bo powoli
wracam do wizytowania Waszych blogów, aczkolwiek jestem jeszcze bardzo krucha i
chwiejna. Za cokolwiek chciałabym się zabrać, opadają mi ręce i zastygam w
apatii. W kwestii poszukiwania siebie w sobie jeszcze nie doszłam z sobą
do porozumienia. Lęgnie się we mnie za sprawą jednej/jednego spośród Was pewien
pomysł i chyba wcielę go w życie.
Jak łatwo się domyśleć, w związku
ze stanem ducha nie dzieje się u mnie nic ciekawego. Nudy.
Pozbyłam się starego legowiska,
oczekuję na nowe, śpiąc na podłodze.
Drzwi i lusterko w samochodzie
wymienione na nowe.
Brakuje mi prawej ręki, ponieważ
mam ostry stan zapalny stawu barkowo-obojczykowego. Ale i tak jestem oburęczna.
Dzisiaj zaliczyłam w to miejsce zastrzyk.
Wczoraj kolega rozśmieszył mnie
na całe dziesięć minut, opowiadając dowcip:
Przychodzi mucha do restauracji.
- Poproszę porcję gówna.
- Z cebulą czy bez? – pyta kelner.
- Bez, bo by mi z gęby jechało.
Dziękuję wszystkim, którzy do mnie piszą i dzwonią. To jest naprawdę cudne.