21 listopada 2025

203. Mąż, uczniowie i sąsiedzi

O tym, że interesuje mnie onomastyka (nazewnictwo), mieliście już możliwość przekonać się w notce na temat nazw miejscowości. Dzisiaj będzie z innej beczki.

Czy zastanawialiście się kiedyś nad nazwiskami znaczącymi? Nawet nie przypuszczałam, że jest ich tak dużo. Przepuściłam przez głowę wszystkich przyjaciół, koleżanki, kolegów, znajomych, znajomych znajomych, własnego eksmęża (ja noszę swoje własne nazwisko, córka też moje), dawnych i aktualnych uczniów, osób publicznych i na stanowiskach, sąsiadów, studentów z maminej i wujkowej uczelni, współpracowników, znanych mi blogerów, krewnych-i-znajomych Królika i wszystkich świętych, selekcjonując ich nazwiska, czyli odrzucając te nieznaczące. Podzieliłam je sobie na grupki według własnych kryteriów. Napracowałam się przy tym okrutnie i długo mi zeszło, ale z ilości zebranego materiału jestem dumna. Może odnajdziecie tu siebie? Kto wie?

Najśmieszniej było przy zrostach (zrost to jest wyraz utworzony przez sklejenie ze sobą dwóch, tak jak Wielkanoc): Bezdziecka, Białowąs, Boligłowa, Dajworek, Kwasigroch, Małodobry, Małolepszy, Mącidym, Męczywór, Nowosiadły, Ojczenasz, Ostropolski, Palkij, Pędzimąż, Skoczylas, Starybrat, Stuligrosz, Szumilas, Wiercigroch, Wilczopolski, Solibieda.

Następna grupa to nazwy zawodów, pozycji społecznej, pełnionych funkcji: Bednarz, Blacharczyk, Doktor, Fornal, Gonciarz, Hajduk, Karczmarz, Kmiotek, Kołodziej, Kowal, Kramarz, Krawiec, Krawczyk, Król, Kucharczyk, Kuśnierz, Panek, Pieczychlebek, Rybak, Rymarz, Skrzypek, Tokarz, Wojewoda, Woźny, Żak.

Krawiec
Dość oryginalnie brzmią nazwiska, które oznaczają rozmaite czynności wyrażone czasownikami w różnych formach: Czekaj, Drapała, Dyszy, Gruchała, Kuś, Pisz, Porosło, Ruszała, Ruchała, Sycz, Szura, Wlazło.

Całe mnóstwo nazwisk to nazwy zwierząt: Baran, Bąk, Bober, Czajka, Czapla, Czarniak, Drozd, Dudek, Dzik, Dziobak, Gąska, Gołąb, Gołąbek, Jaskółka, Jastrząb, Jastrząbek, Kaczor, Karp, Kocur, Kogut, Kokoszka, Konik, Koń, Kot, Kos, Kozioł, Kraska, Kret, Kruczek, Kruk, Kura, Lelek, Lew, Lis, Miś, Mrówka, Mszyca, Mucha, Myszka, Pająk, Rak, Rumak, Rybka, Ryś, Sikora, Sobol, Sosnówka, Sowa, Sroka, Szczupak, Szczur, Szczurek, Warchoł, Wilczek, Wilk, Wróbel, Zając, Zięba, Żuczek, Żuk.

Żuczek

Pokrewne są nazwiska „roślinne”: Dąbek, Fijołek, Fikus, Kąkol, Lipa, Łoza, Pokrzywa, Szyszka, Śliwa, Trawka.

Trawka

Niezwykle apetyczne są nazwiska związane z kulinariami (mniam!), w tym naczynami i przyrządami: Budyń, Chmiel, Grzybek, Jajo, Jarosz, Kapusta, Kasza, Kawa, Kiełbasa, Kisiel, Kiszka, Kubek, Lizak, Maślanka, Mleczko, Orzech, Owoc, Pietrucha, Pietruszka, Pokrywa, Pokrywka, Rydzyk, Rzepka, Słonina, Soja, Spyra, Surówka, Szczypior, Szczypta, Szpyrka, Tarka, Tatar, Tłuczek, Tokaj, Warzocha, Ziemniak, Żurek.

Ziemniak
Są też nazwiska określające pewne cechy: Biały, Chytry, Czarny, Duży, Gamoń, Górny, Gruby, Lekki, Lichota, Mały, Nabożny, Nędza, Nieuważny, Posłuszny, Rączy, Stęchły, Suchy, Szalony, Szczerbaty, Śląski, Śpioch, Twardy, Ważny, Zawada, Zimny.

Szalony

Mamy również ładny zestawik nazwiskowych części ciała: Cyc, Fiut, Główka, Gnat, Kędzior, Kłak, Kostka, Noga, Paluch, Pępek, Pięta, Pupa, Pupka, Rączka, Skóra, Wąs, Wąsik, Żyła, Żyłka.

Pupka

Nazwiska będące nazwami narodowości: Czech, Litwin, Niemiec, Polak, Rusin, Węgier.

Śmieszna sprawa z dniami tygodnia – zabrakło jeszcze trzech: Czwartek, Niedziela, Piątek, Środa.

Czasem dzieje się tak, że dana osoba przedstawia się dwoma imionami. Jedno z nich jest jednak nazwiskiem: Adam, Anzelm, Bartosz, Filip, Jacek, Janeczek, Janusz, Lech, Pawełek, Szczepanek, Urban, Zygmunt.

I takie fajne różne przedmioty: Ampuła, Armata, Bal, Barłóg, Blok, Bochenek, Broda, Bucior, Cygan, Czapka, Cząstka, Domino, Dymek, Góra, Góral, Grzebyk, Grzywka, Gwóźdź, Kępa, Kieca, Kloc, Kłoda, Koniec, Kozak, Krok, Kula, Kwiecień, Łata, Łopatka, Mendel, Motowidło, Motyka, Lepianka, Pałka, Pas, Pielucha, Piórko, Pokrywa, Pudło, Pudełko, Szydło, Szydełko, Ożóg, Rożek, Róg, Świątek, Świder,  Tuleja, Węgiel, Zegar.

Zegar

Na koniec Mieszanka Wedlowska nazwisk o pozostałych, różnych znaczeniach: Błąd, Chmura, Dziadzio, Guzek, Mazur, Piekło, Suszek, Szatan, Szopa, Świat, Świst, Ułomek, Wzorek, Zabawa, Zapadka, Zawora, Ziomek.

Szatan

17 listopada 2025

202. Wesolutkie AGD

Kiedyś świat był prosty. Miałam czajnik, nalewałam wody, stawiałam na gazie. Woda się zagotowała, kawa gotowa. Koniec. A dzisiaj? Kupiłam czajnik elektryczny i dostałam do niego książkę grubszą niż „Władca Pierścieni”. Dowiedziałam się, że przed pierwszym użyciem muszę czajnik umyć, ale nie zanurzając go w wodzie. Nie wolno gotować mniej niż pół szklanki, ale też nie wolno gotować pełnego. Nie wolno dotykać, kiedy gorący. Nie wolno używać do niczego innego niż gotowanie wody, co trochę podcięło mi skrzydła, bo akurat miałam ambitny plan ugotować w nim jambalayę.

Pralka to już nie urządzenie, ale centrum dowodzenia NASA. Kiedyś były gałki: „pranie”, „płukanie”, „wirowanie”, „temperatura”. Teraz programów jest tyle, że mam wrażenie, że pralka wie o moich ubraniach więcej niż ja. Mam m.in. tryby: „bawełna bardzo brudna”, „bawełna lekko brudna”, „syntetyki średnio obrażone”, „wełna melancholijna” i „program eko, który pierze trzy dni, żeby oszczędzić dwie krople wody”.

Prawdziwym mistrzem instrukcji jest odkurzacz, ten, co sam jeździ. Zanim odpaliłam, aplikacja w telefonie kazała mi zarejestrować urządzenie, połączyć je z Wi-Fi, narysować mapę mieszkania i jeszcze nadać mu imię. Bo przecież jak inaczej odkurzacz ma wiedzieć, że jest Włodzimierzem? Dopiero wtedy zaczął jeździć. Do czasu, aż wciągnął skarpetkę Dzieciątka i doznał kryzysu egzystencjalnego, sygnalizując w aplikacji: „Error 34 – obiekt niepożądany w mechanizmie obrotowym”. Matko. Kiedyś człowiek po prostu się schylał, wyciągał skarpetkę z rury i koniec.

No i oczywiście wisienka na torcie – smartfon. Tu instrukcji już w ogóle chyba nikt nie czyta, bo i tak nikt tego nie zrozumie. Zresztą wszystko „jest intuicyjne”. Tak. Dopóki nie okazało się, że włączyłam latarkę, która świeci od tygodnia, a bateria znikła szybciej niż moje postanowienia noworoczne.

Mikrofalówka to już absolutna klasyka. Kupiłam ją, bo myślałam: „Co może być trudnego we włożeniu jedzenia, naciśnięciu guzika i wyjęciu gorącego?”. Ale nie. Instrukcja powiedziała mi, że nie wolno wkładać metalowych przedmiotów (kto by się spodziewał!), że niektóre talerze są „półmikrofalowe”, a jedzenie trzeba przykrywać specjalną przykrywką, bo inaczej zginę w Armagedonie. A i tak kończy się tym, że moja zupa jest gorąca jak lawa na brzegach talerza, a w środku zimna jak serce urzędnika skarbowego.


Ekspres do kawy wymaga wejścia na poziom filozoficzny. Dawniej parzyło się kawę „zalewajkę”. Teraz ekspres każe mi wybierać spośród kilkunastu rodzajów napojów, o których nigdy nie słyszałam. „Czy chcesz lungo, ristretto, flat white, macchiato czy latte artystyczne w kształcie łabędzia?” A ja po prostu chciałam pół kubka zwykłej kawy, którą mogłabym dopełnić mlekiem. W dodatku ekspres codziennie przypomina, że „Czas na odkamienianie”, więc musiałam kupić specjalny płyn droższy niż sam ekspres. I po co mi to było?

Nie wiem, jak Wam, ale mnie instrukcje obsługi tylko dodają pracy. Bo zamiast zrobić kawę, grzać obiad czy poczytać blogi, tracę pół życia na studiowanie, jak do tego w ogóle dojść. No ale w sumie mamy XXI wiek – epokę, w której do używania sprzętu AGD trzeba mieć co najmniej dyplom z inżynierii kosmicznej. A dawniej człowiek po prostu robił kawę, pranie i podgrzewał jedzenie w garnku. Dziś najpierw kurs on-line, potem instalacja aplikacji, a na końcu i tak trzeba zadzwonić do sąsiada, żeby pokazał, jak to włączyć.


Jestem nieco przerażona, bo w planie mam zakup air frayera i SodaStream.

13 listopada 2025

201. Przyszybczenie

Jotka poruszyła niegdyś temat „pożeraczy czasu”. Ja sama dowiedziałam się ciekawej rzeczy o kolejnym, tym razem naturalnym „pożeraczu”, a może „przyśpieszaczu”. Podobno Ziemia z jakiegoś tajemniczego powodu obraca się nieco szybciej. Co za tym idzie, kurczy się doba. Dobra wiadomość jest taka, że (jeszcze) nieodczuwalnie. Ostatnia z najkrótszych dób miała miejsce 5 sierpnia 2025 r. i była krótsza od „standardowej” o 1,25 milisekundy. Oprócz tej daty, krótsze doby wystąpiły 9 lipca 2025 r. (1,23 milisekundy) i 22 lipca 2025 r. (1,36 milisekundy).

Rekord w historii pomiarów padł 5 lipca 2024 r. – różnica wyniosła 1,66 milisekundy. Naukowcy nie zbadali jeszcze dokładnie tego zjawiska, a różni badacze podają różne hipotezy na temat jego przyczyn. W każdym razie zegary atomowe się nie mylą. No i to by wyjaśniało, dlaczego ciągle brakuje mi/nam czasu 😄.

Co ciekawe, teoria względności Alberta Einsteina połączyła czas i przestrzeń w jedno – czasoprzestrzeń. W rezultacie w zależności od tego, w jakiej części czasoprzestrzeni się znajdujemy, czas płynie szybciej lub wolniej.

Aha, no to już wiem, że moja czasoprzestrzeń zawodowa jest zupełnie niekompatybilna z domową. W tej pierwszej czas płynie bardzo wolno 🤬, a w drugiej zdecydowanie za szybko 😡.

Ponoć astronauci na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej starzeją się nieco wolniej niż my. A że wraz ze wzrostem grawitacji czas upływa wolniej, to można zaryzykować twierdzenie, że głowa starzeje się szybciej niż nogi 😅. Nic, tylko wystrzelić się w kosmos! 🚀

Z moich doświadczeń wynika, że czas jest dziwnie elastyczny. Mogę spędzić dwie godziny na czytaniu blogów i odczuwam to jako 5 minut. Za to dwudziestominutowe oczekiwanie w kolejce do lekarza wlecze się przez całą wieczność.

Czas jest wszędzie: w zegarkach, w telefonach, w kalendarzach, ale gdy naprawdę go potrzebuję, to nie ma go nigdzie! Może właśnie ten paradoks sprawia, że życie staje się absurdem: mam narzędzia do tego, żeby nad nim panować, a tymczasem to on panuje nade mną. Im bardziej próbuję „zarządzać czasem”, tym szybciej on ucieka (widocznie nie lubi, żeby nim rozporządzać wedle własnego widzimisię). Najgorzej ma moja Psiapsi: ona zawsze „nie ma czasu”. „Cóż, ja mam dwa, to jeden ci pożyczę” – odpowiadam zazwyczaj, jako ta najlepsiejsza przyjaciółka. Tak naprawdę nie mam wpływu na jej organizację dnia.

Wychodzi z tego wszystkiego, że presja upływu czasu ⌚ definiuje rytm naszej egzystencji na amen ⏰. Chyba żeby nie 😉



09 listopada 2025

200. Niech to szlag!

Mówimy, że ktoś przeklina albo posługuje się wulgarnym językiem. Przekleństwa i wulgaryzmy są ze sobą utożsamiane, a niesłusznie. Jaka to różnica? – można zapytać. Ano, taka:

Na zachętę przykład: mówiąc „kurwa mać”, używam tylko wulgarnego języka, ale gdy złorzeczę „niech go szlag trafi!”, to już jest przekleństwo. Czaicie bazę?

Otóż wulgaryzm jest słowem lub wyrażeniem nieprzyzwoitym, obraźliwym albo nieakceptowalnym społecznie. Koniec, kropka.

Przekleństwo natomiast ma charakter religijny, magiczny, służy wyrażeniu życzenia komuś nieszczęścia (z rzadka szczęścia).

Tak więc, o ile słowo powszechnie widywane na murach w różnorodnych wariantach ortograficznych (od „chuj” po „hój”) jest wulgaryzmem, o tyle moje ulubione żydowskie powiedzenie: „Obyś rósł jak rzodkiewka – głową w dół!” jest przekleństwem, chociaż nie zawiera wulgaryzmów.

Stąd:

- gdy mówimy „dupa”, „debil”, „gnida”, „srać”, „jebać”, „skurwysyn”, „rzygać”, „lizać się”, to stosujemy wulgaryzmy,

- gdy mówimy „niech cię diabli!”, „niech cię piorun strzeli”, „niech to szlag trafi”, „oby się twoje słowa w gówno obróciły”, ,,niech zdycha w męczarniach”, „do licha!”, „sto lat!”, „na zdrowie!”, to przeklinamy. Tak, te dwa ostatnie to też przekleństwa 😁.

Czy mieliście tego świadomość?

Znacie jakieś oryginalne wulgaryzmy albo przekleństwa?


04 listopada 2025

199. Niecodziennik – cz. 6 pt. „Wesoły weekendzik”

1. Jak zwykle przed grobingiem, zaopatrzyłam się w znicze. Chcąc uchronić je przed kotami, musiałam znaleźć na nie miejsce. W moim ciasnym mieszkaniu to jest wielkie przedsięwzięcie logistyczne, ponieważ nie mam już ani centymetra wolnej kubatury i nic nigdzie się nie mieści. Wszystkie szafy i szafki wypchane są do granic możliwości. Długo zaglądałam wszędzie po kolei – bez rezultatu. Bliska płaczu usiadłam i wyobraziłam sobie, że jestem Pomysłowym Dobromirem.

Długo myślałam bezskutecznie, w końcu synapsy mi się zderzyły i zaiskrzyło, piłeczka podskoczyła na głowie. Bingo! Pusto było… w piekarniku. No więc z radością wtryniłam tam znicze. Kilka dni później z kuchni dobiegł mnie straszliwy ryk:

- Jezus, Maria!!!

Poderwało mnie z krzesła i pobiegłam za głosem. Na środku kuchni stało Dzieciątko.

- Co to jest?! Dlaczego to tu jest?! Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?! Chciałam odgrzać pizzę!

- Nooo… chyba ci mówiłam… Chyba.

Dziecię wymownie popukało się w czoło, a ja przystąpiłam do akcji ratowniczej pod kryptonimem „Dymiący piekarnik”. I wiecie co? Znicze są jednak bardzo odporne na wysoką temperaturę. Nawet plastikowi nic się nie stało.

2. Weekend pod patronatem Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego sprawił, że do dzisiaj mam oczy na szypułkach.
Mianowicie 1 listopada zmarła ciotka, na raka trzustki, a jakże. Jednocześnie na Facebooku pojawiła się klepsydra – zmarła mama mojej byłej „przyjaciółki” (kiedyś o niej - tej „przyjaciółce” - pisałam TUTAJ). Szkoda. To całe lata znajomości i wspomnień, od podstawówki. Bardzo mnie lubiła i z wzajemnością. Jeszcze dobrze nie ochłonęłam po tej rewelacji, jak na Facebooku wyskoczyła mi przed oczy kolejna klepsydra. Wcześniej zmarł mąż tej samej „przyjaciółki”. W pierwszej chwili myślałam, że to jakiś niesmaczny żart halloweenowy. Ale nie był. Prawie się popłakałam, bo to druga osoba z jej otoczenia, którą lubiłam. Był dobrym człowiekiem i miał fajne poczucie humoru. Jednak… W obliczu śmierci współczuję nieboszczykom, natomiast w tym wypadku nie jestem w stanie wykrzesać nawet odrobiny współczucia dla tej, która została. Na pewno cierpi, to oczywiste, ale to, co kiedyś we mnie pękło, pękło nieodwracalnie.

30 października 2025

198. Pomyślę o tym jutro

Coraz częściej się zdarza, że aby podjąć jakieś działanie, potrzebuję silnej motywacji. W przeciwnym razie odkładam je na później. Przewodniczy mi myśl: "A jakie to ma znaczenie, czy ja to zrobię teraz, czy nie i czy w ogóle? Co to zmieni w moim życiu?".

Nie da się ukryć. Jestem prokrastynatorką i dojutrką. Uprzedzam – to nie jest wada, to styl życia, filozofia, wręcz sztuka. Nie każdy potrafi tak pięknie przesuwać obowiązki w czasie jak ja, to jest rzemiosło, do którego potrzeba specjalnego zmysłu i kreatywności.

Uwaga! Nie jestem leniem, tylko mistrzynią ceremonii odwlekania. Mam talent do rytuałów: kawa, porządkowanie biurka, wyczesywanie kotów, układanie książek na półkach, przeglądanie zaprzyjaźnionych blogów. Owszem, gdzieś tam z tyłu głowy nieśmiało kwili poczucie winy, ale nie jest na tyle motywujące, żebym miała wykonać zadanie natychmiast, dzisiaj.

Najczęściej odkładam na jutro sprzątanie. Potem odkładam jeszcze raz i kolejny... Tak, jestem w tym dobra!

Rozgrzewka przed wykonaniem dowolnego zadania trwa co najmniej 15 minut. Robię kawę, sprawdzam telefon, oglądam kilka śmiesznych memów, piję kawę z namaszczeniem i dostojnie. Tak mniej więcej wygląda moje przygotowanie mentalne.

Następna faza trwa od 45 do 120 minut. Sprzątam biurko, przesuwam dokumenty ze środka na lewą stronę. Część kładę na komodzie. Aha, robię listę zakupów, jest to sprawa niecierpiąca zwłoki (ani tym bardziej zwłok). Czuję, że jestem bliska wykonania właściwego zadania, ale bajzel na komodzie woła o posortowanie pierdół do art journala… No i koniecznie jeszcze jedna kawa!

W ramach rozgrzewki przeglądam materiały i notatki, scrollując w międzyczasie Facebook. Do głowy przychodzi mi myśl Scarlett O’Hary: „Pomyślę o tym jutro”. Zapisuję wszystko na żółtych karteczkach, którymi oklejam podstawę monitora. To są sprawy do załatwienia „jutro”. Czuję ulgę, bo to oddala sprawę. Dziś mogę się wyluzować. Robię pranie, odkładając jego powieszenie na jutro. Jeżeli, nie daj Boże, poczuję coś na kształt wyrzutów sumienia (Dzieciątko twierdzi, że go nie mam), szybko wymyślam dla siebie nagrodę za wykonanie zadania i uspokojona idę spać. Pomyślę o tym jutro.

A tekst na blog? Postanawiam napisać go na już. Zaczynam od kawy, potem telefonuję do Psiapsi (150 minut), w końcu zapisuję ręcznie wszystkie pomysły (jakieś 17 stron) – i idę zorganizować biurko, żeby można było przysunąć klawiaturę bliżej siebie. Tak mniej więcej około godziny 21.00 post na blog jest prawie gotowy… Prawie. Dokończę go jutro, bo jeszcze potrzeba mu świeżości. Jutrzejszej.

Prokrastynacja przestaje być zabawna w chwili, kiedy minął ważny termin, gdy muszę słono zapłacić za rezultat, gdy stres eskaluje... W końcu trzeba podjąć działanie, odkładane np. przez dwa lata. Cóż, nawet taka mistrzyni jak ja czasem musi zrobić pierwszy krok do wykonania zadania.

Właściwie to prokrastynacja nie jest wrogiem, tylko częścią ludzkiej (w tym mojej) natury. Hej, prokrastynatorzy wszystkich krajów, łączmy się!

Kto z Was jest mistrzem, który mi dorówna?

25 października 2025

197. Wodne serce miasta

Nie wiem, jak to jest w innych miastach, ale Rzeszów położony jest tak, że oplata go sieć cieków wodnych, które w ciągu wieków kształtowały krajobraz, gospodarkę i życie mieszkańców. Tworzą one mozaikę dolin, jarów i terenów zielonych w mieście. Są zielonymi "żyłami" dającymi cień, przestrzeń rekreacyjną i przewietrzają miasto.

Ciekawi mnie, czy liczba takich rzek, rzeczułek i potoków miejskich jest porównywalna do innych. Czy mniejsza? A może większa? Pewnie to wiecie, to napiszcie.

1. Najważniejszą rzeką Rzeszowa i największą rzeką regionu jest Wisłok, główny dopływ Sanu, a potem Wisły. Jest majestatycznym sercem miasta dzielącym je na dwie części. Od stuleci stanowi o jego rozwoju. Rzeszowski Zalew na Wisłoku pełni funkcje rekreacyjne i przeciwpowodziowe. Po obu jego brzegach mieszczą się tereny wypoczynkowe i ścieżki rowerowe.

2. W pobliżu Wisłoka znajduje się Jezioro Żwirownia, które pełni rolę oficjalnego kąpieliska miasta, z piaszczystą plażą, wypożyczalnią sprzętu pływającego i punktami gastronomicznymi.

3. Mikośka to rzeka o dwóch twarzach, bo właściwie istnieją dwie Mikośki, które łączą się w jedną rzekę. Jest dopływem Wisłoka przepływającym przez północno-zachodnią część Rzeszowa. Dolina Mikośki pełni funkcję naturalnego korytarza ekologicznego.

4. Przyrwa to potok z charakterem. Płynie przez północne części Rzeszowa i uchodzi do Wisłoka od zachodu. Od dawna nawadniała łąki i tereny rolnicze, była ważna dla zasilania młynów i pól uprawnych. Współcześnie zaskakuje ciszą pośród ruchliwych osiedli.

Przyrwa

5. Młynówka to świadek dawnych rzemiosł. Nosi nieprzypadkową nazwę, ponieważ dawniej odprowadzała wodę z Wisłoka do miejskich młynów, zapewniając im napęd i tym samym ułatwiając życie mieszkańcom Rzeszowa. Miała duże znaczenie gospodarcze.

Młynówka

6. Czekaj to potok ukryty między osiedlami, który płynie w północnej części miasta. Jego nazwa pokrywa się z nazwą dzielnicy, przez którą przepływa.

7. Hermanówka płynie przez zachodnią część miasta, przypominając o tym, że osiedla Rzeszowa wyrastały wokół naturalnych cieków wodnych. Dla Rzeszowian jest elementem tożsamości miejsca.

8. Krzypopa to wodny mikroskopijny świat, przykład tego, jak sieć wodna Rzeszowa jest gęsta i złożona. Nosi nazwę kryjącą w sobie lokalne i historyczne tradycje.

9. Paryja to gwarowe słowo oznaczające błoto lub podmokły teren. Jest to zatem potok z folklorem w nazwie. Okolice Paryi były dawniej mokradłami i łąkami. W rejonie Paryi znajdują się też ślady osadnictwa sięgające wczesnego neolitu.

10. Rudka jest znana z rudego charakteru. Jej woda przybierała dawniej brunatny odcień z powodu podłoża bogatego w związki żelaza. Jej okolice były dawniej podmokłe i używane jako łąki. To "moja" rzeczka, bo przepływa obok mojego miejsca zamieszkania, tuż za Lidlem i wpada do Wisłoka.

11. Lubcza jest rzeką stanowiącą zieloną enklawę. Płynie z południa i spokojnie meandruje przez tereny peryferyjne, bardziej naturalne.

12. Strug to jeden z największych dopływów Wisłoka. Ma duże znaczenie przyrodnicze, tworzy naturalne siedliska i wprowadza do pejzażu miejskiego pewną dzikość. W jego okolicy można spotkać rzadkie gatunki zwierząt i roślin. Jest spokojnym towarzyszem wschodnich dzielnic, płynie m.in. w rejonie osiedli Drabinianka i Słocina.

Strug

13. Matysówka z górskim rodowodem płynie przez południowo-wschodnie dzielnice miasta. Zaczyna się w lasach i pagórkach i płynie przez południową część miasta, zasilając Wisłok. Bywa rwąca, zwłaszcza po obfitych opadach.

14. "Dopływ z Zalesia" nie ma konkretnej nazwy. Płynie przez dzielnicę Zalesie i zasila swoimi wodami Wisłok.

15. Wisłoczysko to rzeka zwana Starym Wisłokiem. Składają się na nią liczne potoki, które łączą się w jedno i wpadają do lewobrzeżnego Wisłoka.

Wisłoczysko

Rzeszowskie cieki wodne opowiadają poniekąd historię miasta. Decydowały niegdyś, gdzie zakładać młyny, wyznaczały granice dzielnic, tworzyły - i tworzą - naturalne korytarze przyrodnicze. Lubię do nich zaglądać i szukać w nich ich bogatego życia. Najbardziej zaś kocham rechot żab, który nieraz odprowadza mnie do pracy.


21 października 2025

196. Weźmisz czarno kure...

Zabobon to specyficzny wykwit ciemnoty sparowanej z prymitywizmem. Definicja słownikowa głosi, że za zabobon uważa się ogół wierzeń i praktyk opartych na przekonaniu o istnieniu mocy nadprzyrodzonych, które mogą sprowadzić na kogoś nieszczęście lub ustrzec go przed nim. Cechą zabobonu jest bezpodstawność, opieranie się na irracjonalnym przekonaniu, które nie ma logicznego ani naukowego uzasadnienia.

W myśl tej definicji największym zabobonem są religie, jednak nie będę tu o nich pisać, bo to za duży i zbyt skomplikowany temat. Chciałabym raczej wymienić się z Wami znanymi Wam przesądami. Wyliczę tylko najpopularniejsze gusła, którym hołduje zastanawiająco duży procent naszego społeczeństwa.

Od biedy można by podzielić je na trzy grupy tematyczne:

1. przynoszenie szczęścia,

2. przynoszenie pecha,

3. zabobony religijne.

Ad 1.

- trzymanie kciuków ma przynieść powodzenie temu, za kogo je trzymamy,

- wieszanie w przedpokoju portretu Żyda, aby być bogatym,

- ślub można wziąć tylko w miesiącu, w którego nazwie znajduje się litera "r", bo wtedy małżeństwo będzie udane i szczęśliwie,

- panna młoda powinna mieć na sobie coś pożyczonego, wtedy będzie szczęśliwą żoną,

- należy przez cały rok nosić w portfelu łuskę karpia wigilijnego, co zapewni bogactwo,

- chwytanie się za guzik na widok kominiarza przynosi szczęście,

- robienie gestu rogów palcami ma przynieść szczęście lub chronić przed nieszczęściem,

- skrzyżowanie palców środkowego i wskazującego w czasie wygłaszania kłamstwa chroni przed odpowiedzialnością za grzech,

- znalezienie czterolistnej koniczyny zwiastuje szczęście i powodzenie,

- wrzucenie monety do fontanny zapewnia powrót do tego miejsca,

- odpukiwanie w niemalowane drewno chroni przed nieszczęściem lub niepowodzeniem,

- zwieszenie nad drzwiami lub na drzwiach podkowy ma przynieść szczęście i jednocześnie chronić przed złymi mocami, zawiścią i negatywną energią,

- odpukiwanie w niemalowane drewno ma chronić przed konkretnym, złym wydarzeniem,

- wieszanie lusterka nad wejściem, żeby ewentualne złe intencje gościa obróciły się przeciwko niemu samemu.

Ad 2.

- trzynaście to liczba zwiastująca nieszczęście,

- trzynasty dzień miesiąca musi być pechowy, a już na pewno trzynasty wypadający w piątek i jeszcze, co nie daj Boże, w maju,

- w maju nie bierze się ślubu, bo to wróży nieszczęśliwe małżeństwo,

- nie wita się przez próg, bo to oznacza rychłą niezgodę między witającymi się,

- "złe oko", które może spowodować szkody dosłownie wszędzie,

- czerwona wstążeczka na łóżeczku lub wózku dziecka, żeby nie dosięgło go "złe oko",

- jeżeli zmarły zostanie pogrzebany po upływie niedzieli, wróży to śmierć kogoś innego z rodziny,

- paniczny strach przed czarnym kotem, który przetnie drogę pieszemu albo jadącemu samochodem, bo zwiastuje nieszczęście,

- przejście pod drabiną wróży nieszczęście,

- rozbicie lusterka oznacza siedem lat nieszczęścia lub inwariantnie - tyle lat staropanieństwa/starokawalerstwa, na ile części rozbiło się lustro,

- dawanie na prezent chusteczek do nosa zapowiada obdarowanemu płacz i smutek,

- rzucanie uroków, czyli spowodowanie jakiegoś zła dotyczącego innej osoby,

- rozsypanie soli wróży kłótnię.

Ad 3.

- jeżeli w czasie mszy skrzypią ławki, to znaczy, że w kościele obecne są dusze czyśćcowe,

- zjedzenie poświęconych w Palmową Niedzielę bazi chroni przed chorobami górnych dróg oddechowych, zapewnia zdrowie gardła i całego aparatu mowy,

- woda święcona się nie psuje,

- picie wody święconej umacnia wiarę i pozyskuje duchowe błogosławieństwo,

- medaliki z wizerunkami świętych chronią przed złem,

- diabła można wypędzić wodą święconą,

- odmówienie określonej liczby danej modlitwy i przepisanie jej oraz pozostawienie w kościołach określonej jej liczby ma zapewnić przychylność Boga i wysłuchanie próśb,

- poświęcona sól, sól egzorcyzmowana, święcony olej używane mają zapewnić uzdrowienia, ochronę domu i rodziny przed złymi mocami,

- poświęcenie kredy w święto Trzech Króli i napisanie nią na drzwiach C+M+B+rok ma zapewnić domowi i jego mieszkańcom błogosławieństwo Boga,

- wino z kąpieli figury Matki Boskiej (tzw. "kąpiółki") w winie w Gidlach uzdrawia,

- egzorcyzmy jako wypędzanie diabła.

Oprócz tego funkcjonują jeszcze zabobony, które trudno mi przypisać do konkretnej grupy, na przykład:

- upadek sztućca na podłogę oznacza, że ktoś głodny przyjdzie,

- wróżenie z kart, fusów itp.,

- stawianie Tarota,

- chiromancja,

- horoskopy,

- geomancja (wahadełka, szklana kula),

- satanizm jako czczenie szatana (rodzaj religii).

To tyle, co przyszło mi na pamięć. Czy znacie jeszcze inne przykłady? Wiem, że szczególnie w kręgach ludowych pokutują rozmaite gusła, ale ja mam do czynienia z ludowością tylko w literaturze.

18 października 2025

195. Niecodziennik – cz. 5 pt. „Bomba atomowa”

1. W czasie wędrówek po parkach miejskich spotykam zadziwiające rzeczy. W jednym z nich znalazłyśmy z moją Psiapsi spodnie męskie bez właściciela. Leżały sobie jak gdyby nigdy nic na ławce i wyglądały zupełnie przyzwoicie. Innym razem znalazłyśmy z Dzieciątkiem na parkowej ławce parę dziecięcych bucików. Jednak o prawdziwy szok przyprawiły nas… cztery damskie torebki na jednej ławce. Oczywiście bez właścicielek.

2. Zdarzyło się, że zdążający chodnikiem z naprzeciwka jegomość zakrzyknął z pretensją w głosie, ewidentnie do mnie: „I co, kurwo?! Zadowolona jesteś z siebie?!” Chyba mam coś w sobie, bo kilka dni temu, gdy szłam do pracy, mijająca mnie kobieta warknęła do mnie z nienawiścią: „Dziwka!”. Czy ja czegoś nie wiem? Może powinnam zatrudnić się w burdelu?

3. Będąc w Action, zobaczyłam to:

Komentarza nie będzie, bo słów mi brakuje.

4. Moja mama właśnie zrzuciła mi na łeb bombę atomową. Od trzech miesięcy ukrywała, że ma raka. Stan bardzo poważny. Powiedzieć, że w głowie wybuchła mi petarda, to nic nie powiedzieć. Czerep mam pełen gruzu. Do serca podpełza mroczny, lodowaty strach. Czuję rozpacz, jakiej nie czułam od czterech lat, tj. od niespodziewanej choroby i śmierci taty.

15 października 2025

194. Czacha dymi

Czy zauważyliście, że czaszka stała się dziś jednym z najbardziej rozpoznawalnych motywów dekoracyjnych? Nie rozumiem tego. Ani to ładne, ani konotacje z tym związane nie są fajne... Na nagrobkach - rozumiem. Na transformatorach (wraz ze skrzyżowanymi piszczelami) jako ostrzeżenie przed śmiertelnym zagrożeniem - rozumiem. Ale nie rozumiem dzisiejszych czaszkobrewerii.

Niby czaszka była niegdyś symbolem śmierci i przemijania, a dziś mamy rok 2025, nie epokę średniowiecza i dance macabre, ale co się właściwie tak naprawdę zmieniło? Nic. Czaszka pozostaje przede wszystkim czymś obrzydliwym, bo trupim.

Zapewne jej transformacja z oznaki grozy i ohydy w element estetyczny wynika z jakichś trendów społecznych i może artystycznych, ale dla mnie to wciąż pozostaje niezrozumiałe i trudne do zaakceptowania. Tak, wiem, co kto lubi i w ogóle de gustibus...

Czaszka jako symbol przemijania i śmierci od zawsze występowała w kontekście filozoficznym i religijnym. Na przykład w epoce baroku, w malarstwie i rzeźbie pojawiał się wątek „vanitas” – przypomnienia o nieuchronności śmierci (Vanitas vanitatum et omnia vanitas - jeśli pamiętacie ze szkoły - znaczy Marność nad marnościami i wszystko marność i pochodzi z biblijnej Księgi Koheleta).

Adriaen von Utrecht - Vanitas

Współcześnie motyw ten jakby przeszedł proces dekontekstualizacji, został oderwany od strachu i obrzydzenia, traktuje się go raczej jako wyraz indywidualizmu i nonkonformizmu.

Wiadomo, że wpływ kultury masowej i subkultur jest w tej materii istotny. Rock, metal, punk czy gotyk uczyniły czaszkę symbolem buntu, niezależności i wyłamywania się z norm społecznych. W tym kontekście czaszka jest manifestacją stylu życia i postawy wobec świata.

Jako atrakcyjny leitmotiv czaszka stała się atrakcyjna wizualnie. Pojawia się we wszelkich projektach graficznych, biżuterii, ubraniach, tatuażach, dziecięcych piórnikach i skarbonkach, plecakach, kubkach, dekoracjach ceramicznych, samochodach, butach, meblach czy nawet jako dekoracja wnętrz. Dodatkowo współczesne interpretacje często łączą ją z kolorami, wzorami czy elementami florystycznymi. Jako mocny znak, świetnie sprawdza się w memach i ilustracjach. Łączy się je z różami, innymi kwiatami, zegarami, figurami geometrycznymi, napisami, innymi motywami zdobniczymi. Tkaniny w czaszki, czekoladki w kształcie czaszek, naklejki z czaszkami, czaszki na obramowaniach luster, ozdobny papier ryżowy z czaszkami, dekoracyjne neony z wizerunkiem czaszki, czaszki ze sztucznego tworzywa pakowane w zestawy - wszystkie chwyty dozwolone Pokrywa się je kwiatami czy wzorami geometrycznymi, co sprawia, że stają się one dekoracją zarówno mroczną, jak i "stylową". Z tym, że to nie dla mnie.


Czy popularność czaszki wiąże się z naszym współczesnym podejściem do śmierci? Zamiast przerażać albo obrzydzać, ma służyć kulturze popularnej?! Jakoś tego nie czuję.

Co o tym sądzicie? Mnie się to bardzo nie podoba.

11 października 2025

193. Wisienka na torcie, czyli Frau Be

Przyjaciel zainspirował mnie do tego wpisu, mówiąc:

- Wiesz, gdzie znajduje się największy zegar w Europie?

Nie wiedziałam.

- W Rzeszowie! Właśnie mówią o tym w telewizji.

A ja, durna pinda, codziennie go mijam w drodze do pracy i nie wiem, co mijam!

* Największy zegar w Europie znajduje się w Rzeszowie na ścianie budynku Resovia Office, gdzie znajdują się biura i placówki handlowo-usługowe. Ma 10 m średnicy, jest o 3 m większy od londyńskiego Big Bena i o 1,3 m od jednego z największych zegarów w Europie znajdującego się w Zurichu.

Największy zegar w Europie
* W czasie V Międzynarodowych Targów Żywności uczestnicy i goście mogli częstować się najwyższym tortem w kształcie piramidy, który miał 1,7 m wysokości, ważył prawie tonę i trafił do Księgi Rekordów Guinnessa. Wykonali go właściciele znanej cukierni "Rak & Orłowski".

* Pochodzący z Rzeszowa Krystian Herba to trialowiec, czyli sportowiec (albo szaleniec!) parający się trialem rowerowym - pokonywaniem na rowerze tras z przeszkodami. Ma na koncie 6 rekordów Guinnessa! Jednym z jego największych wyczynów był wjazd na rowerze na wieżowiec Willis Tower w Chicago. W czasie 3 godzin pokonał 169 pięter, czyli 3461 schodów. Innym razem, skacząc na rowerze, pokonał 4090 stopni w najwyższym budynku w Unii Europejskiej - warszawskim Varso Tower. Zajęło mu to 2 godziny i 10 minut. Poprzedni rekord wynosił 3581 schodów i został ustanowiony w Berlinie.

Krystian Herba na tle Willis Tower

* Mamy też rekord Guinnessa w (kretyńskiej) konkurencji palenia gumy na motocyklu. Ustanowił go niejaki Maciej Bielicki, paląc gumy na dystansie 4479,47 m.

* Rzeszów ma na koncie także rekord Guinnessa w (moim zdaniem idiotycznej konkurencji) podbijaniu piłki siatkowej równocześnie przez 372 osoby.

* Miasto zostało jakiś czas temu liderem Europy w liczbie studentów w stosunku do liczby mieszkańców (drugie miejsce zajęło hiszpańskie Santiago de Compostela).

* Na rzeszowskich bulwarach nad Wisłokiem (czyli tuż pod moim nosem) padł rekord Polski w jednoczesnym robieniu pompek. W ciągu minuty pompki robiło 126 osób.

* Rzeszów ma najwięcej kilometrów ścieżek rowerowych spośród wszystkich miast wojewódzkich w Polsce w przeliczeniu na 10 000 mieszkańców.

* Mamy również od kilkunastu lat najwyższy przyrost naturalny (bo u nas tylko po bożemu!) w Polsce.

* Jest i dobra wiadomość - od kilku lat nieprzerwanie w Rzeszowie jest najmniej zgonów spośród wszystkich miast wojewódzkich w Polsce (a  najwięcej ludzi umiera w Łodzi).

* Oczywiście mamy najniższy wskaźnik rozwodów spośród wszystkich miast wojewódzkich w Polsce (a nie mówiłam, że u nas tylko po bożemu?!).

* W czerwcu tego roku padł rekord Polski na najdłuższą kremówkę ("papieską", a jakże, bo po bożemu ma być!). Miała 105,10 m, a wykonała ją wspomniana już cukiernia Rak & Orłowski. No i lud ją zżarł. Na szczęście nie lubię kremówek, zwłaszcza "papieskich".

* Niejaki Damian Kasprzyk z Rzeszowskiego Klubu Morsów "Sopelek" ustanowił w tym roku rekord Guinnesa, spędzając w lodzie 5 godzin, 1 minutę i 33 sekundy.

* Najwyższym budynkiem w Polsce (i trzecim najwyższym) jest rzeszowski 41-piętrowy budynek Olszynki Park mierzący 220,67 m.

Olszynki Park
* Rzeszów jest drugim (po Poznaniu) najbezpieczniejszym miastem w Polsce.

* Znajduje się u nas drugi co do wysokości most (im. Tadeusza Mazowieckiego) mierzący 108,5 m - po wrocławskim Moście Rędzińskim.

* W Rzeszowie znajduje się jedyne w Polsce Muzeum Dobranocek PRL.

* W Rzeszowie mieszka najpiękniejsza, najmądrzejsza i najskromniejsza Frau Be.

Uff, ale się opisałam. No to teraz Wy. Dawajcie swoje "naj-" z miejsc Waszego zamieszkania. Pochwalcie się, bo kto bogatemu zabroni? Nuże, do klawiatur!

P. S. Wiadomość z ostatniej chwili: