Tej nocy odszedł - odpłynął do niebieskiej Amazonki - Edek, moja najstarsza i najdostojniejsza ryba.
Płyń, Eduardo tam, gdzie twoja ojczyzna, będę tęsknić!
Tej nocy odszedł - odpłynął do niebieskiej Amazonki - Edek, moja najstarsza i najdostojniejsza ryba.
Płyń, Eduardo tam, gdzie twoja ojczyzna, będę tęsknić!
„Nie sraczkuj się tak! Oj, ty taka sraczkowata jesteś
jak moja mama nieboszczka” – mawiała do mnie siostra babci, a moja
ukochana cioteczka. Oznaczało to, że jestem narwana, gorączkuję się jak
prababcia. W każdej rodzinie funkcjonują charakterystyczne dla niej
powiedzonka. U nas „sraczkować się” i „być sraczkowatym” do
takich powiedzeń należą.
Dziadek, który nie pozwolił dać mnie „na zmarnowanie”,
czyli do żłobka i przedszkola, wymyślał dla mnie najlepsze dania. Kiedy grymasiłam,
że tego nie lubię, a tamtego nie będę jadła, zwykł mawiać z czułością:
„nie jedz, zdechnij!”. Dzisiaj dziadkowe „nie jedz, zdechnij!”
stosujemy przy każdej okazji, gdy ktoś wspomni, że czegoś nie lubi, za
czymś nie przepada albo że się odchudza. Wrosło w koloryt mojej
rodzinki na zawsze.
Z czasów przedwojennych pochodzi nasze „albo do sali,
albo do sraki”. Znaczy tyle, co „zdecyduj się, albo w prawo,
albo w lewo”. Wiąże się z tym historia pewnej zabawy tanecznej. W miejscu,
gdzie się odbywała, pojawił się lokalny dygnitarz i widząc stojące
przed budynkiem grupki młodzieży, zakrzyknął: „Albo do sali, albo do sraki!”.
Nasiąkaliśmy tymi słowami przez lata, aż utrwaliły się na wieki.
Głównie męska (ale nie tylko) część rodziny komentuje
dużą pupę stwierdzeniem „dupa jak Horodenka”. Horodenka to miasto na Ukrainie,
które dawno temu było wsią o ogromnych rozmiarach. Leżała niedaleko
miejsca zamieszkania dziadków. Wykorzystujemy ją, wzorem dziadka, do tego prostego
porównania.
![]() |
Kosiarka |
![]() |
Makohon |
Również tato, a wcześniej dziadek, upowszechnili w rodzinie
powiedzenie „kręcić się jak gówno w plumce” i o ile jego
znaczenie jest zrozumiałe (kręcić się po pomieszczeniu albo nie móc
się zdecydować), o tyle znaczenia słowa „plumka” do dziś nie znamy.
Ulubionym powiedzeniem mamy jest „do widzenia, rozumku!”, co jest oczywiste w pewnych (wcale nie rzadkich) sytuacjach.
Z kolei frazę „cekom i cekom” zawdzięczamy byłemu
mężowi mojej przyjaciółki. Pochodził on ze wsi i gdy się zezłościł
albo zdenerwował, włączała mu się gwara. I tak pewnego razu, gdy
któraś z córek zbyt długo zajmowała łazienkę, a on w przedpokoju
przebierał nogami, zaczął warczeć pod drzwiami: „No cekom i cekom. I cekom,
i cekom!”. Rozśmieszyło nas to strasznie, a potem się udzieliło
na dobre.
Bardzo jestem ciekawa oryginalnych powiedzonek będących częścią kolorytu rodzinnego w Waszych domach. Piszcie!
Lubicie wspominać dzieciństwo? Ja bardzo. Najbardziej.
Rosłam sobie otoczona puchową kołderką miłości rodziców, babć, dziadków,
cioteczek i wujaszków. Nie chodziłam do przedszkola, zawsze ktoś
organizował mi czas lub organizowałam go sobie sama. Wieczorami, przed
zaśnięciem… No właśnie. Czy gdy byliście mali, mamy śpiewały Wam kołysanki?
Pamiętacie klasyki z dzieciństwa? W mojej pamięci pozostały i często
łapię się na tym, że nucę je podświadomie. W końcu kto
nie lubi sobie pośpiewać trochę przed snem? Albo w kuchni nad
garnkiem zupy?
Pierwszą kołysanką, jaką pamiętam z najodleglejszego
dzieciństwa, jest Aaa… kotki dwa. Zapewne jest to stara piosenka
ludowa, bo jej pochodzenie spowite jest nimbem niewiedzy.
Aaa, aaa,
były sobie kotki dwa,
aaa, kotki dwa,
szaro-bure, szaro-bure obydwa.
Ach, śpij, bo właśnie
księżyc ziewnął i za chwilę zaśnie,
a gdy rano przyjdzie świt,
księżycowi będzie wstyd,
że on zasnął, a nie ty.
Aaa, aaa,
były sobie kotki dwa,
aaa, kotki dwa,
szaro-bure, szaro-bure obydwa.
Uwielbiałam iskierkę-oszustkę, o której śpiewała mi mama:
Na Wojtusia z popielnika
iskiereczka mruga.
Chodź, opowiem ci bajeczkę,
bajka będzie długa.
Była sobie raz królewna,
pokochała grajka,
król wyprawił im wesele
i skończona bajka.
Była sobie Baba Jaga,
miała chatkę z ciasta,
a w tej chatce same dziwy,
cyt! Iskierka zgasła.
Patrzy Wojtuś, patrzy, duma,
łzą zaszły oczęta,
czemu żeś mnie oszukała?
Wojtuś zapamięta.
Już ci nigdy nie uwierzę,
iskiereczko mała.
Najpierw błyśniesz, potem zgaśniesz,
ot i bajka cała.
oraz mrożącą krew w żyłach historię o królewnie, królu i paziu:
Już księżyc zgasł,
naparły mgły,
sen zmorzył twą laleczkę,
więc oczka zmruż
i główkę złóż,
opowiem ci bajeczkę.
Był sobie król,
był sobie paź,
i była też królewna.
Żyli bez burz
w krainie róż,
to rzecz zupełnie pewna.
Kochał się król,
kochał się paź,
kochali się oboje,
i ona też
kochała ich,
kochali się we troje.
Lecz straszny los,
okrutna śmierć
w udziale im przypadła,
króla zjadł pies,
pazia zjadł kot,
królewnę myszka zjadła.
Lecz żeby ci
nie było żal,
dziecino ma kochana,
z cukru był król,
z piernika paź,
królewna z marcepana.
W późniejszym czasie poznałam kołysankę o gwiazdce z nieba:
W górze tyle gwiazd,
w dole tyle miast,
gwiazdy miastu dają znać,
że dzieci muszą spać.
Ach, śpij, kochanie!
Jeśli gwiazdkę z nieba chcesz – dostaniesz.
Czego pragniesz, daj mi znać,
ja ci wszystko mogę dać,
więc dlaczego nie chcesz spać?
Ach śpij, bo nocą,
kiedy gwiazdy się na niebie złocą,
wszystkie dzieci, nawet złe
pogrążone są we śnie,
a ty jedna tylko nie.
Ta Dorotka, ta malusia, ta malusia,
tańcowała dokolusia, dokolusia,
tańcowała ranną rosą, ranną rosą
i tupała nóżką bosą, nóżką bosą.
Ta Dorotka, ta malusia, ta malusia,
tańcowała dokolusia, dokolusia,
tańcowała i w południe, i w południe,
kiedy słonko grzało cudnie, grzało cudnie.
Ta Dorotka, ta malusia, ta malusia,
tańcowała dokolusia, dokolusia,
tańcowała i z wieczora, i z wieczora,
gdy szło słonko do jeziora, do jeziora.
Teraz śpi już w kolebusi, w kolebusi,
na różowej, na podusi, na podusi.
Chodzi senek koło płotka, koło płotka:
cicho bądź, bo śpi Dorotka, śpi Dorotka.
Dlaczego "tfu"? Śpieszę z wyjaśnieniem. Otóż przez wiele lat bardzo podobało mi się to imię, aż w końcu przyszło mi pracować z jedną taką. Wyjątkowy kałmuk! W końcu odeszła z pracy, do której nadawała się jak ja do baletu, ale wstręt do imienia pozostał.
Jakie macie fajne wspomnienia z dzieciństwa?
Czy Wy też macie w domu magiczną szufladę? Szufladę na wszystko.
Szufladę chaosu. Uniwersalny element wyposażenia naszych domów i mieszkań.
Prawdziwy fenomen.
Nie wiadomo jak to się dzieje, ale zawsze
znajdzie się miejsce, w którym lądują rzeczy, na które nie mamy
lepszego pomysłu. Gdzie indziej schować losowy kabel, baterię, spinacz i instrukcję
obsługi pralki? To taka szufladowa grawitacja, wszystko do niej
ciągnie.
Otwieranie takiej szuflady to nieraz podróż w czasie.
Odkrycia archeologiczne. Znajdziecie tam wizytówki ludzi, których nie pamiętacie,
klucze od... czegoś, telefon komórkowy z 2003 roku… Każda szuflada skrywa
swoje tajemnice. Można ją nazwać kryzysowym centrum zarządzania.
Zgubiłeś coś? Idź do szuflady na wszystko. To miejsce,
gdzie dzieje się magia – jeśli coś tam wrzuciłeś, istnieje spora szansa,
że to znajdziesz. Ewentualnie zgubisz coś innego w trakcie
poszukiwań.
Teoretycznie da się ją uporządkować, ale kto ma na to
czas i chęci? Każda próba kończy się tym, że wszystko wraca na swoje
miejsce, bo może jeszcze się przyda.
Szuflada na wszystko łączy nas wszystkich. Nie jest
idealna, ale czyż nie ma w sobie uroku?
Oto zawartość mojej szuflady chaosu.
Co my tu mamy?
- dwa albumy ze zdjęciami po babci,
- książeczki o małym fiaciku i o znakach drogowych z
dzieciństwa Misia Mamusi (dla niewtajemniczonych: mojego brata),
- dwa rulony ozdobnych papierów do pakowania,
- paszport,
- dwie pary okularów słonecznych,
- dwie kasety VHS, nie mam pojęcia z czym,
- indeks ze studiów,
- płyta DVD z pierwszej komunii Dzieciątka,
- silikonowe etui na telefon,
- pudełko ze starożytnymi kliszami fotograficznymi,
- pudełeczko ze starym telefonem,
- komplet płyt DVD z „Mistrzem i Małgorzatą” produkcji
rosyjskiej,
- saszetka na podpaski (czyste!!!),
- kołnierz weterynaryjny po Niuniusiu,
- koci fartuszek pooperacyjny,
- saszetka na bilon w koty,
- woreczek po opakowaniu lekarstw Fanty,
- klejący wałek bez szkieletu,
- smycz do kluczy,
- breloczki z Patem i Matem,
- mosiężne dzwonki na łańcuszku zapakowane w papierową
torebkę,
- waga do bagażu,
- i cholera wie, co jeszcze.
A jakie artefakty mieszczą Wasze szuflady na różności?
Onomastyka to taki ciekawy dział językoznawstwa, który
zajmuje się nazewnictwem, a konkretnie nazwami osobowymi,
geograficznymi i wytworów kultury. Najbardziej fascynuje mnie nazewnictwo
toponimiczne, czyli miejscowe (geograficzne). A że najbliższa ciału
koszula, to poszperałam trochę i wypisałam sobie przykłady polskich nazw
miejscowych. Niektóre z nich znam dobrze, a nawet jestem do nich
przyzwyczajona, podczas gdy przybysze z innych województw parskają
śmiechem albo robią wielkie oczy.
Inną kategorię stanowią nazwy „światowe”. Mamy więc w Polsce
Wenecję, Amerykę, Ameryczkę, Stany, Saharę, Paryż, Węgry, Betlejem, Palestynę,
Afrykę, Ateny, Moskwę, Koreę, Pragę, Kresy, Prusy, Kijów, Kanadę, Syberię,
Ukrainę, Czechy, Litwę, Rosję, Rzym, Japonię.
Kolejnym zaobserwowanym przeze mnie typem nazw są te
związane z kulinariami: Pierożki, Złe Mięso, Browarek, Boćwinka, Jajkowo,
Kluski, Truskawka, Grzybowo-Kapuśnik, Flakowizna, Zimna Wódka, Karkówka,
Twarogi Ruskie, Wińsko, Wódki, Owsianka, a nawet Pomyje i Nienachlany.
Zastanawiające dla mnie jest, co przyświecało twórcom takich
nazw jak Moszna, Chójki, Chójnik (pisownia tych dwóch ostatnich oryginalna),
Męcikał, Kurejwa, Biały Kał, Cyców, Zagacie, Burdele, Pupkowizna, Stolec,
Miesiączkowo, Gnojnica, Dolne Wymiary, Górne Wymiary, Szczanie, Pieścidła,
Całowanie, Nałogi, Przytulanka, Pupki, Ruchocice, Nowe Laski, Smyraki,
Ruja, Tumidaj, Zadki, Cipki.
Przyznam, że nader podobają mi się nazwy Koniec Świata
i Beznazwa. Zdumiewają natomiast zrosty i językowe łamańce:
Oszczywilk, Krzywokleszcz, Wytrzyszczka, Ryczywół, Dyszobaba, Zadobrze,
Tłustomosty, Kaczynos, Szczaworyż, Kurojady, Jęczydół, Zapluskowęsy,
Suchorączek, Swornegacie, Zgniłobłoty, Bączylas.
Znalazłam również przykład (oprócz wspomnianych już Chójków)
skandalicznej ortografii: Chotel Czerwony woła o pomstę do nieba!
- w Krakowie są to Poniedziałkowy Dół, Kupa, Krzywda,
Uśmiech, Czerwonego Kapturka, Jasia i Małgosi,
- w Łagiewnikach – Totus Tuus,
- we Wrocławiu – Na Ostatnim Groszu, Skwer Skaczącej Gwiazdy,
Psie Budy, Skwer Ludzi ze znakiem „P”,
- w Tyczynie – Mokra Strona,
- w Warszawie – Pamiętajcie o Ogrodach, Posag 7 Panien,
Cudne Manowce, Figiel, Kłopot, Kubusia Puchatka, Na Bateryjce,
- w Poznaniu Kurzanoga,
- w Krynicy Morskiej – Makowej Panienki, Królewny Śnieżki,
Teleexpressu,
- w Gdańsku – Żabi Kruk,
- w Bydgoszczy – Trawnik,
- w Katowicach – Dobrego Urobku,
- w miastach śląskich – Szczęść Boże,
- w Gliwicach – Darz Bór,
- w Rzeszowie – Podwisłocze,
- a we wsi Węgrzce – A1, C10. Te ostatnie są dość zaskakujące.
Znacie może jakieś śmieszne, oryginalne albo dziwne nazwy
toponimiczne? Może znajdują się gdzieś blisko Was?
Moi Drodzy, nadeszła
wiekopomna chwila, w której pragnę obwieścić dwie bardzo ważne rzeczy.
Po pierwsze, Oko podrzucił mi pomysł na oddzielny
blog, na którym będę publikowała zdjęcia kolejnych kart journalowych. Kto będzie
miał ochotę oglądać, będzie je miał podane na tacy. Radujcie się.
Po drugie (i BARDZO WAŻNE!!!), gdzieś w czeluściach
przestrzeni pozameblowych, do których nie umiem się dostać, utknął
mój notes z adresami. W związku z tym jestem goła i wesoła,
pozbawiona realnego kontaktu z Wami. BARDZO proszę, przesyłajcie swoje
adresy mailem albo Messengerem, bo JESTEM W ROZPACZY! Ratujcie!
„Nawet z pozoru najdziwaczniejsza, najskromniejsza pasja
jest czymś bardzo, ale to bardzo cennym”
S. King
CO TO JEST art
journaling?
Najzwięźlej rzecz
ujmując, jest to prowadzenie art journala. I wszystko jasne, prawda? 😀
CO TO JEST art
journal?
Definicja mówi, że
jest to artystyczny dziennik. I znów wszystko jasne 🤣
ART JOURNAL był
kiedyś bardzo ważną formą rękodzieła artystycznego, później poszedł w zapomnienie,
aby na koniec powrócić triumfalnie jako dziedzina cenionego dziś scrapbookingu.
CO TO JEST
scrapbooking?
To sztuka ręcznego
dekorowania, pierwotnie albumów ze zdjęciami, a później ozdabiania
pocztówek, zaproszeń, pamiętników i tym podobnych.
FORMA PRZEKAZU
Słowo nie jest w art
journalu formą najważniejszą, tutaj rządzi przede wszystkim obraz.
JAK TWORZY SIĘ art journal?
Dowolnie. Nie ma
określonych reguł czy przepisów. Bierzemy (lub własnoręcznie wykonujemy)
bazę, którą może być specjalny album, stara książka, dowolny notes i…
ozdabiamy.
TECHNIKI OZDABIANIA
Wszelkie. Można posługiwać się
farbami, mgiełkami, tuszami, papierami ozdobnymi, naklejkami, własnymi
rysunkami, wycinkami z czasopism, flamastrami, markerami akrylowymi lub pastelowymi,
pastelami olejnymi albo suchymi, resztkami tkanin, koronkami, wstążkami,
guziczkami, gazetami, zadrukowanymi kartkami, stemplami, szablonami, wydrukami
komputerowymi, półperełkami, brush penami, cienkopisami, kredkami, pocztówkami,
brokatami, klejami, metkami, znaczkami pocztowymi, paragonami sklepowymi… Karty art journala ozdabia się według własnego pomysłu,
dowolnymi technikami, z dowolnych materiałów i dowolnymi treściami. Często
dodawane są złote myśli, sentencje, aforyzmy. Wybrałam styl… no, pasujący
do mnie. Sami zobaczycie. Co istotne, wbrew definicji nie musi
to być dziennik ani pamiętnik w sensie dosłownym. Mogą to być
kompozycje „z okazji” i „bez okazji”, które przyjdą nam do głowy
w danej chwili.
PO CO TO WSZYSTKO?
Po nic (w sensie
praktycznym). Dla jednych jest to świetna zabawa, dla innych sposób na artystyczne
wyżycie się lub wyrażenie siebie, dla jeszcze innych terapia. Jeżeli chodzi
o mnie, bawię się, wyżywam twórczo i robię to po prostu
DLA PRZYJEMNOŚCI. Ogromnej!
KONKRETY
Pokażę Wam moje
pierwsze dokonania, a Wy oglądajcie, komentujcie i wskazujcie karty,
które Wam się najbardziej podobają.
![]() |
1. |
![]() |
2. |
![]() |
3. |
![]() |
4. |
![]() |
5. |
![]() |
6. |
![]() |
7. |
![]() |
8. |
![]() |
9. |
![]() |
10. |
![]() |
11. |
![]() |
12. |
![]() |
13. |
![]() |
14. |
![]() |
15. |
![]() |
16. |
![]() |
17. |
![]() |
18. |
![]() |
19. |
![]() |
20. |
![]() |
21. |
![]() |
22. |
![]() |
23. |
![]() |
24. |
![]() |
25. |
![]() |
26. |
![]() |
27. |
![]() |
28. |