03 lipca 2022

25. Rozdział I. 1989 - 6

 Rozdział I. 1986

6.

 

Wracali tą samą „kowbojką”, którą przyjechali. Zwarzone humory sprawiły, że nikomu nie chciało się odzywać. Pociąg był praktycznie pusty, rozpierzchli się więc w różne strony. Urszula z Mateuszem i Mańka z Jasiem zajęli osobny przedział, Kostka zaś z Mzinką i Szczupakiem podążyli w przeciwnym kierunku niż tamta czwórka. Rozłam w szeregach był bardzo wyraźny i wydawał się nieodwracalny. Faktycznie, tamtej nocy coś popękało na zawsze, pierwsze szczeliny zaczęły drążyć mur przyjaźni.

W czasie wesela bawili się zgodnie, dopóki pierwsza nie straciła humoru Kostka. Jako że była sama, często pojawiali się przy niej mężczyźni. Nie odmawiała nikomu, kto poprosił ją do tańca, bo bardzo lubiła się bawić. Szczególnie upodobał ją sobie Andrzej, przyjaciel i świadek Adama, który przyjechał wraz z nim. On też był sam. Rozochocone towarzystwo wobec oczywistego podrywu ze strony Andrzeja zaczęło naprzykrzać się Kostce.

- Podoba ci się?

- Sam pcha ci się w łapy, to nie bądź głupia i wykorzystaj to.

Dopóki nie stali się natarczywi, śmiała się jeszcze.

- Nie, nie podoba mi się.

- Nie ma jasnych włosów i niebieskich oczu!

- Za dużo pije.

- Jest bufonem – odpowiadała cierpliwie.

Potem jej się znudziło. Niewczesne zaloty coraz bardziej podpitego Andrzeja zaczęły ją denerwować, podobnie jak wciąż porywający ją do tańca podchmieleni wsiowi wujkowie, sąsiedzi i nie wiadomo, kto jeszcze. Żarty powtarzane bez umiaru przestały bawić, a w końcu rozdrażniły. Nie najlepiej bawili się też Urszula i Mateusz. Ta pierwsza radziła sobie jeszcze całkiem nieźle, ale jej chłopak już niekoniecznie. Coraz częściej zostawał przy stole sam, wyraźnie niezadowolony. Humor odbierały mu najwyraźniej jakieś tajemnicze pogawędki z Urszulą.

W chwili, gdy zła jak osa Kostka, opędziwszy się od kandydatów do tańca, bez ochoty do dalszej zabawy usiadła na swoim miejscu, zastała Mateusza sączącego w zadumie drinka, którego sam sobie przyrządził. Ani jego kwaśna mina, ani zły humor Kostki nie zachęcały do dialogu. Wściekła, naburmuszona, bez słowa nalała sobie kieliszek czystej wódki i chlapnęła go na jeden raz, bez popitki. Mateusz spojrzał na nią z zainteresowaniem.

- Masz rację – odezwał się ni w pięć, ni w dziewięć.

- Niby w czym?

- W tym – wskazał na pusty kieliszek. – Napijesz się ze mną?

Było w tym coś nieprawdopodobnego. Mateusz był zawsze tak bardzo powściągliwy w piciu. Miał wykonywać bardzo odpowiedzialny zawód, nie przejawiał zresztą przesadnego pociągu do alkoholu.

- Czemu nie? – uśmiechnęła się.

Miała do niego słabość.

- Może zrób coś przyjaznego do picia? Wódkę z colą.

- Proszę – podsunął jej szklankę.

- Mateusz…

- No?

- Co się dzieje?

- A dzieje się coś?

- Nie wygłupiaj się.

- Czyli zauważyłaś…

- Trudno nie zauważyć. Chyba nie jesteś zazdrosny o to, że Ulka tańczy z kimś innym? Przecież to wesele.

- Nie, coś ty. To nie o to chodzi. Byłoby zbyt prosto, a ja byłbym większym idiotą niż jestem…

- Ty? Idiotą?

Nie odpowiedział.

- Mateusz… Jeśli nie chcesz, to nie mów.

- Tobie mogę, przecież wiem.

- Wiem, że możesz, ale też nie musisz.

- A… co mi tam. Wiesz… Ulka jest straszną materialistką.

- Ale przecież chyba niczego jej nie brakuje? Jej rodzice mają mnóstwo forsy. Ty będziesz miał doskonały zawód… Czego jeszcze chcieć?

- No właśnie. Wydawałoby się, że niczego. Ale jej się marzy wyjazd do USA.

- Do USA? A cóż to za pomysł? Po co?

- Nie wiem. Ale tam… Tam jest jakiś Romek. Nie znam gościa, wyjechał jakiś czas temu i już się tam urządza. Właściwie jest już urządzony.

- Czekaj, czekaj… Słyszałam coś kiedyś o jakimś Romku… Wiem. Śmiały się z Mańką i z Zośką, że kurdupel. Widziałam go na zdjęciu, taki krępy, jakby kwadratowy, czarny, z kręconymi włosami i faktycznie krótki. Niewywrotny. Ale więcej… Nie, nie przypomnę sobie. Ja też go nie znam, nie wiem, co to za facet, coś mi się tylko obiło o uszy.

- Przez cały czas utrzymują ze sobą kontakt, często do niej dzwoni. Żebyś ty słyszała, jak szczebioczą…

- A ty słyszałeś?

- Niestety.

- Aż tak źle?

- Myślę, że tak.

- Nie wierzę.

- A ja myślę… – urwał znienacka i zatopił wzrok w szklance.

Przyglądał jej się uważnie, jakby znalazł w niej coś nadzwyczaj interesującego.

- Co?

- Nic – mruknął.

- Mateusz…

Podniósł głowę i popatrzył Kostce prosto w oczy.

- Zresztą, tobie mogę powiedzieć. I tak nie mam już wiele do stracenia. Myślę… – ponownie urwał.

- Podejrzewasz, że przyprawia ci rogi… – domyśliła się Kostka. – Ale to bzdura!

- Nie – wydało jej się, że błękit oczu Mateusza zszarzał i stracił blask. – Nie podejrzewam. Jestem tego po prostu pewien.

- Nie opowiadaj głupot! – Kostka prawie krzyknęła.

W zgiełku weseliska i tak nikt by jej nie usłyszał.

- Niby jak? Korespondencyjnie?

- Ech, Kosteczko – spojrzenie Mateusza zmiękło.

Utkwił w niej przejrzyste, błękitne oczy.

- Dobra z ciebie dziewczyna, ale naiwna… Przecież on wyjechał nie tak dawno.

- No i co?

- A to, że spotykali się wcześniej… – skrzywił się boleśnie. – Nie dam głowy, czy on tam tego gniazdka na dwie osoby nie wije…

- Ależ Mateusz!

- Tak, Kosteczko, tak. Ja tu jestem… tylko do dekoracji.

- To niemożliwe… – szepnęła, bardziej do siebie niż do Mateusza.

- Możliwe – uśmiechnął się smutno. – Powiem więcej, ona jest skłonna zostawić nie tylko mnie dla tego fagasa, ale także jego dla kogoś, kto zaproponuje lepsze warunki…

- Co ty mówisz? Mateusz, ja w to nie wierzę, ba, ty sam w to nie wierzysz, nie wierzysz nawet w to, co mówisz!

- Chciałbym, ale fakty mówią same za siebie.

Kostka zamilkła. Myślała o Urszuli. To prawda, czasem wydawała jej się chłodna, wyniosła, ale przecież tylko czasem. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby być aż do tego stopnia wyrachowana.

- Kosteczko?

- Jestem, jestem.

- Zatańczymy? Potrzebuję się przytulić do kogoś życzliwego.

Kostce ścisnęło się serce. Rozumiała Mateusza, sama zdążyła już poznać bezradność tej chwili, gdy grunt zaczyna usuwać się spod nóg. Ale nie współczucie było powodem bolesnego ukłucia. Posmutniała gwałtownie, gdy zadeklarował chęć przytulenia się do niej. Mateusz był ucieleśnieniem jej ideału mężczyzny. Męski, ale o delikatnej, chłopięcej urodzie, jasnowłosy i niebieskooki, kulturalny, wrażliwy, inteligentny, studiujący kierunek, który podziwiała… Jego zalety mogłaby wymieniać jednym tchem bez końca. Boże, jak on jej się podobał! Miał tylko jedną wadę: kochał Urszulę. Gorycz tej myśli uderzyła dziewczynę. Czyżby aż tak go jej zazdrościła? A może to nie zazdrość, może tylko żal, że skarb, który ona by szanowała, jest dla niej nieosiągalny, podczas gdy ktoś inny, kto mógł z niego czerpać do woli, lekceważył go?

- Chodź – Mateusz podał jej rękę.

Posłusznie wstała i wyszli na parkiet.

- No to się przytulaj – powiedziała, starając się nadać słowom żartobliwy ton.

Natychmiast skwapliwie wykorzystał zachętę. Chciałaby móc wtedy wyobrazić sobie, że przytula się naprawdę do niej, że nie myśli o Urszuli, ale na to nie mogła sobie pozwolić. Zbyt łatwo przyjemne myśli mogły przekształcić się w marzenie niemożliwe do zrealizowania. Dokładnie wiedziała, co zaprząta jego uwagę.

Dyskretnie rozejrzała się po sali i wychwyciła znaczące spojrzenia, półuśmieszki swojej paczki. Tylko wzrok Mzinki i Szczupaka wydał jej się szczery i życzliwy. W oczach Urszuli, Mańki i Jasia czaiła się jakby ironia, może nawet ledwo uchwytny fałsz. Zofia, pochłonięta własnym weselem, niczego nie zauważyła. Kostka po raz kolejny tej nocy doznała uczucia przykrości. Posmutniała jeszcze bardziej.

Zmęczeni, wracali do domu między trzecią a czwartą nad ranem. Jeszcze usiłowali żartować, ale senność, spotęgowana wypitym alkoholem, brała górę nad chęciami. Ledwo zdołali się przebrać i wejść na górę. Idąc z domu ludowego, nie odczuwali przenikliwego zimna, ale w pustym, betonowym pomieszczeniu dosłownie czuło się, jak lodowaty wiatr wciska się do wewnątrz wszystkimi szparami nieszczelnych futryn. Przymusowa ciasnota w pierwszej chwili wydała im się przydatna ze względu na temperaturę, co dodało im otuchy. Musieli zmieścić się w siedem osób na pięciu wąskich materacach i pod czterema kocami. Gdy jednak już leżeli, potwornie stłoczeni, każdy na boku z braku miejsca, optymizm sklęsł. Okazało się, że każdy ruch dowolnej osoby powoduje rozszczelnienie i tak już mizernego okrycia.

W najgorszej sytuacji znalazł się Szczupak, niemal przytulony do drzwi balkonowych. Każde poruszenie leżącej obok niego Mzinki powodowało, że naciągnięty do granic możliwości koc odsłaniał tę połowę jego ciała, która była najbardziej wystawiona na zimno. Kostka znalazła się między Mzinką a Jasiem, a z drugiego krańca, tuż przy drzwiach wejściowych, leżał Mateusz. Paradoksalnie, niedomykające się drzwi stały się jego błogosławieństwem, którego pozostała szóstka mu zazdrościła. Z dołu napływała namiastka ciepła.

Jakakolwiek próba odwrócenia się na drugi bok jednej osoby skutkowała koniecznością zrobienia tego na komendę, w jednym momencie przez wszystkich. Ciasnota, zimno i niewygoda sprawiały, że przysypiali i budzili się co chwilę, wiercąc się, przeszkadzając innym i odkrywając ich, pozbawiając resztek nikłego ciepła. Coraz częściej padały niewybredne uwagi pod adresem „współspaczy” i mieszały się z przekleństwami, pochrapywaniem oraz krótkimi warknięciami.

W tych warunkach nie było mowy o choćby krótkim, ale pokrzepiającym wypoczynku. Przerywany półsen, zdrętwiałe i obolałe ciało, zimno przenikające do szpiku kości czyniły ostatnie godziny nieznośną męczarnią. Przed ósmą nikt z nich już nie leżał. Smętne towarzystwo porozłaziło się nie wiadomo, gdzie. Urszula z Mateuszem gdzieś zniknęli, Mańka i Jaś kręcili się po ciasnym pomieszczeniu, przekładając coś w swoich bagażach. Kostka z Mzinką zeszły do łazienki, żeby się umyć. Szczupak konferował o czymś na parterze ze zdenerwowaną Zofią. W chwili, gdy Kostka wychodziła z łazienki, po schodach zbiegł Jaś. Nie odezwał się do niej ani jednym słowem. Zaczekała na Marzenę i wróciły razem na górę, gdzie zastały Mańkę siedzącą na materacach i zawiniętą w dwa koce. Zanim zdążyły coś powiedzieć, za ich plecami stanął Szczupak.

- Zośka ma problem – powiedział. – Dzisiaj jest niedziela, trzeba iść do kościoła.

- I to jest ten problem?

- Nie. Msza będzie o dziesiątej, a Adam zniknął.

- Jak to zniknął? Co to znaczy zniknął?

- Normalnie. Nigdzie go nie ma.

- Uciekł? To nie mógł przed ślubem?

- Nie wygłupiajcie się. Nie uciekł, ale cholera wie, gdzie się podział.

- Pewnie jeszcze śpi.

- Nie, nie ma go w łóżku.

- A był w ogóle?

- Był, spał z Zośką.

- No to wszystko jasne, noc poślubna go wykończyła!

- Ciekawe, gdzie ukryła zwłoki.

- Przestańcie się wygłupiać. Wstał, bardzo wcześnie wylazł z tego łóżka i gdzieś wyszedł.

- Iii… Wyszedł, to i wróci – rzuciła beztrosko Mzinka i przeciągnęła się. – Uuu… Zjadłabym coś.

- Ja też – powiedzieli w jednej chwili Kostka i Szczupak.

- O, jedzonko przyszło na zamówienie! – ucieszyła się Mzinka.

W drzwiach stanął właśnie Jaś z półmiskiem wędlin w jednej ręce i koszyczkiem chleba w drugiej. Nie odezwał się ani słowem. Postawił półmisek na materacu tuż przy swojej dziewczynie i wślizgnął się pod koc. Zaczęli jeść. Kostka nachyliła się i wyciągnęła rękę w kierunku koszyczka z chlebem.

- Czego tu? Spierdalaj, nie tobie przyniosłem.

Dziewczyna oniemiała. Mańka nie odezwała się ani słowem. Pochłonięta jedzeniem, nie podniosła nawet głowy. Mzinka ze Szczupakiem popatrzyli po sobie, zaskoczeni i wyszli. Kostce zachciało się płakać. Głupi incydent przelał czarę goryczy. Powoli odwróciła się bez słowa i zeszła po schodach do kuchni, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą się stało. Odniosła wrażenie, że głód ją nagle opuścił. Najchętniej wróciłaby już do domu. Miała dość tych wiejskich wesel, spartańskich warunków i tej wrogości, która nagle pojawiła się między dobrymi przyjaciółmi. A może to nie były prawdziwe przyjaźnie, jeśli potrafiło poróżnić ich trochę niewygód? Co się z tymi wszystkimi ludźmi stało? Mętlik w głowie nie pozwolił jej sformułować jednoznacznej odpowiedzi. Mimo wszystko wierzyła, że po powrocie do miasta stosunki między nimi wrócą do normy.

W kuchni zastała Szczupaka komponującego zestaw wędlin i ciastek.

- Dla mnie też weźmiesz, czy mam sobie skołować sama? – zapytała nieufnie.

- Proszę cię, co ty odstawiasz? Wezmę, oczywiście. Nie szukaj następnego talerza, wszystko się zmieści.

- Dzięki – pociągnęła nosem. – Przepraszam za to pytanie, ale już niczego nie jestem pewna. Cholera… do tego wszystkiego mam już katar.

- Nawet nie mów… Będzie cud, jeśli zapalenia płuc nie dostanę.

- Daj spokój, ty to rzeczywiście podżyłeś… Współczuję. A gdzie Marzena?

Bez słowa wskazał ruchem głowy na przylegający bezpośrednio do kuchni pokój.

- Szczupak, zrobisz dla mnie też herbatę?

- Zrobię, pewnie, że tak. Tylko będziesz musiała ją sama wziąć na górę, bo rąk mam za mało, wszystkiego nie dam rady zanieść.

- Jasne, spokojnie. Weź żarcie i jedną herbatę, a dwie mi zostaw, to doniosę. Zaraz będę – powiedziała i weszła do pokoju.

Za stołem siedziała Zofia z twarzą ukrytą w dłoniach i płakała. Ulokowana obok Mzinka usiłowała ja uspokoić.

- Zośka, nie przejmuj się tak duperelami. Przecież to nieistotne, co ludzie powiedzą. Daj spokój, dziewczyno…

Nie odpowiadała. Przez palce przeciekały jej cieniutkie strużki łez.

- Co się stało? Dlaczego ona płacze?

- Adam.

- Co Adam?

- Wymknął się z Andrzejem bladym świtem i znowu pili. Do spodu.

- Gdzie?!

- Zośka znalazła ich w garażu.

- No to trudno, to jeszcze nie tragedia. W końcu raz się jest na własnym weselu. Zosieńko, nie martw się, Pszczółko, przecież wytrzeźwieje.

Zofia w odpowiedzi zaszlochała rozpaczliwie.

- Chodzi o to – wyjaśniła Mzinka – że o dziesiątej jest msza za nowożeńców.

- Już to słyszałam. No i?...

- No i Adam jest nabombiony jak odrzutowiec.

- To też już wiem. I co z tego? – Kostka wzruszyła ramionami. – Nie on jeden, nie pierwszy, nie ostatni. Niech nie idzie, tylko się położy i prześpi.

- Wykluczone. Właśnie chodzi o to, że Zośka nie może się pokazać bez świeżo poślubionego małżonka. A małżonek spity jak wór, ledwo się na nogach trzyma i jak on w tym stanie do komunii pójdzie, i tak dalej w ten deseń.

- To niech nie idzie do komunii!

- Nie może.

- Bo niby co? – Kostka zaczęła tracić cierpliwość.

Całe to zamieszanie, w jej opinii o nic i przejmowanie się bzdurami zaczynało ją drażnić.

- Bo ludzie patrzą i co powiedzą – Mzinka wymownym wzrokiem wskazała na płaczącą Zośkę.

Poirytowana Kostka umilkła i, wzruszywszy ramionami, opuściła pomieszczenie. Przechodząc przez kuchnię, zabrała dwa kubki z herbatą pozostawione przez Szczupaka i poszła na górę.

- Śniadanie poszło! – krzyknęła przez ramię.

W drzwiach minęła się z wracającymi skądś Urszulą i Mateuszem. Koleżanka spojrzała na nią z wyraźną złością. Mateusz ze starannie wystudiowaną obojętnością prześlizgnął się po niej wzrokiem jak po przeźroczystej tafli szkła.

- Co znowu? – pomyślała z niechęcią.

Ta koszmarna noc, te fochy, ta wyjąca Zośka z jej dziwacznym środowiskiem, to wszystko zniechęciło ją ostatecznie. Czyżby teraz Ulka była zazdrosna o tamten taniec z przytulającym się Mateuszem? Zaczęła w duchu odliczać czas do odjazdu.

Tak jak przewidywała, strach przed miejscową opinią publiczną wziął górę nad zdrowym rozsądkiem. Tak Zofia, jak i jej najbliżsi uparli się za wszelką cenę postawić Adama na nogi i zaprowadzić do kościoła. Wszyscy musieli zobaczyć, jak świeżo upieczona mężatka dumnie zasiada z małżonkiem w pierwszej ławce. Niewyspane, zobojętniałe i odęte towarzystwo rozpierzchło się po niewielkiej świątyni. Kostka wdrapała się na chór i tam wtuliła się w kąt. Od czasu do czasu spoglądała z góry na zasiadających w pierwszych ławkach Zofię, Adama i ich rodziny. Z niechęcią patrzyła na udawaną sielankę i czerwoną twarz żonkosia. Nigdy nie interesowało jej, co powiedzą inni ludzie, zwłaszcza obcy, od których gadania nic nie zależało. Została wychowana w skrajnie innym środowisku niż jej koleżanka i to własne, pozbawione przesądów i hipokryzji, zdecydowanie najbardziej jej odpowiadało. „Okazanie”, jak nazwała w myślach uczestnictwo pijanego Adama we mszy, zostało zwieńczone jakim takim sukcesem i można było pakować manatki.

Zdziwiona Zofia nagabywała ich, aby zostali na jeszcze jedną noc – po obiedzie miały się odbyć poprawiny, nikt jednak nie kwapił się do pozostania. Koniec końców nie zdecydowali się nawet na doczekanie do obiadu. O trzynastej pięć odjeżdżała z Dąbrówek ich „kowbojka”. Tym razem drogę już znali, więc pomoc młodszego brata Zofii była im zbędna. Pożegnali się dość szybko i rozsypaną, bezładną grupą szli pomału w stronę przystanku kolejowego. Na zwykłym, rozwalającym się chodniku z powykrzywianych, starych płyt, spomiędzy których wystawały kępki wyrudziałej, zeszłorocznej trawy, nie było żywego ducha.

Poczekali kilkanaście minut, w czasie których nikomu nie chciało się odzywać. Urszula wyraźnie się o coś boczyła, z osowiałego Mateusza jakby zeszło powietrze. Z rzadka mówił coś do swojej dziewczyny przyciszonym głosem. Mańka i Jasiek byli wyraźnie w złych humorach, Kostka czuła się maksymalnie zdegustowana, a na twarzy Szczupaka malowało się zmęczenie. Tylko malutka Mzinka zdawała się nie tracić wigoru.

Wysłużony skład wtoczył się na prowizoryczny peron powoli i jakby z trudem. Kiedy przed trzema dniami wysiadali w tym samym miejscu, zeskakiwali z wysokich stopni. W odwrotną stronę było zdecydowanie trudniej. Najłatwiej było najwyższym. Wrzucali bagaże do środka przez otwarte drzwi wagonu, a gdy udało się postawić nogę na pierwszym stopniu, odbijali się od podłoża i podciągali na rękach. Mężczyźni – z jednej strony naburmuszony Jasiek, z drugiej Szczupak – pomagali wsiąść dziewczętom. Wysoka Mańka nie miała z tym najmniejszego problemu, Urszuli wystarczyła drobna pomoc. Stojąca przed Kostką malutka Mzinka bezradnie patrzyła na stopień wznoszący się przed nią na wysokości jej klatki piersiowej. Kilkukrotne próby zadarcia nogi i postawienia jej na schodku spełzły na niczym. W chwili, gdy Szczupak postanowił ją po prostu podnieść, wykonała potężny zamach prawą nogą i dosięgła celu. Odbiła się mocno od chodnika i spróbowała wwindować się na górę, jednak brakło jej sił w rękach, zachwiała się i poleciała do tyłu, potrącając asekurujących ją Szczupaka i Jaśka.

- Kurwa, Marzena! – wrzasnął ten ostatni.

W jego głosie zabrzmiała agresja.

- Kurwa to ty sobie mów do swojej dziewczyny, nie do mojej – warknął Szczupak.

- Masz coś do Mańki?

- A ty do Marzeny?

- Spokojnie – Mateusz stanął dla pewności między nimi.

- Nie, nie będę spokojny – po Szczupaku widać było zdenerwowanie. – To było chamstwo.

- Odpierdol się – rzucił Jaś i lekko wskoczył do wagonu.

Kostka, zagryzając wargi, obserwowała całe zajście w milczeniu. Mateusz i Szczupak wsiedli do pociągu jeden po drugim, zapominając o niej. Ledwo sobie poradziła. W środku zauważyła, jak Mzinka ukradkiem otarła zdradziecką łzę.


50 komentarzy:

  1. Znów niebieskie oczy i jasne włosy :-) Czemu mnie to nie dziwi... Ta obawa co ludzie powiedzą gdy nie zobaczą w kościele na wsiach trwa do dziś... Urok małych społeczności.... Jakby tam listę obecności sprawdzali...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, tak - dobrze kombinujesz z tymi jasnymi włosami i niebieskimi oczami :-)))))
      O wiejsko-małomiasteczkowych zwyczajach już kiedyś rozmawialismy przy okazji bram weselnych. Masakra. A z tą lista obecności możesz mieć rację, zwłaszcza stare mohery słyną z podglądania zza firanki i odhaczania cudzych żywotów.

      Usuń
    2. Niestety nie tylko one... Na przykładzie mojej mieściny, a szczególnie osiedla, mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć że małomiasteczkowe wścibstwo nie ma granic wiekowych.

      Usuń
    3. Nie ma, bo jest przejmowane przez młodsze pokolenia zapewne z nudów. Człowiek inteligntny nigdy się nie nudzi, bo zawsze ma coś do roboty - od podglądania zza firanek jest plebs umysłowy.

      Usuń
    4. Poza tym takie wściubianie nosa w cudze życie świetnie leczy kompleksy. Ludzie uwielbiają taplać się w cudzym syfie, bo dzięki temu ich własny znika z oczu.

      Usuń
    5. Poza tym ich życie jest puste i niesatysfakcjonujące, bo nie potrafią zająć się niczym interesującym. Szczytem intelektu jest klepanie zdrowasiek na różańcu obronno-zaczepnym.

      Usuń
    6. Tacy nawet i tego nie robią.

      Usuń
    7. Robia, robią, bo podglądanie zza firanki to zajęcie moherów.

      Usuń
    8. Nie tylko. Na moim osiedlu wścibscy są ludzie w każdym wieku. Mam sąsiada który codziennie rano robi obchód i zagląda na każdy podwórek i w każde okno, a daleko mu do moherów.

      Usuń
    9. Jak widzisz wścibstwo nie ma wieku, ani wyznania a raczej jest kwestią charakteru.

      Usuń
    10. Pewnie dziedziczoną po równie ograniczonych przodkach...

      Usuń
    11. Najpewniej po takich co to po drzewach skakali :-)

      Usuń
    12. Ja bym była ostrozna w obrażaniu małpiszonów :P

      Usuń
    13. Fakt, niektórym z tych ludzi i do małp daleko, szczególnie że to bystre stworzenia.

      Usuń
    14. Wielu ludzi, których znam, powinno wrócić na drzewa i dokończyć ewolucję, a dopiero potem żyć w społeczeństwie. Okropnie nie znoszę bezmyslności i głupoty.

      Usuń
    15. Ja też, dlatego nie przepadam za naszym gatunkiem i jakoś specjalnie do ludzi sie nie garnę.

      Usuń
    16. Czyli poniekąd mogę się uważać za człowieka inteligentnego, bo nienawidzę wścibstwa jak zarazy i zawsze mam co robić :D

      Usuń
    17. Stasiu, ja od kilku dbrych lat określam siebie jako mizantropkę. Dopiero ostatnio przyszła mi do głowy myśl, że jednak chodzi po świecie parę sztuk ludzi, których zwyczajnie lubię.

      Usuń
    18. Dzieweczko, a haiku pisujesz? Bo mi Dzieciątko powiedziało kiedyś: "Trzeba mieć i-ku, żeby pisać haiku" :-)

      Usuń
    19. Jasne. Są to sztuki na wagę złota!

      Usuń
    20. Dziś każdy dobry człowiek jest na wagę złota.

      Usuń
    21. To prawda. Zresztą, chyba zawsze byli.

      Usuń
    22. Tak. Oby przez nasze życie przewijało się ich jak najwięcej.

      Usuń
    23. Owszem. Z tym, że sa dość chytrze porozmieszczani - trudno na nich trafić.

      Usuń
    24. Gdyby każdy miał na czole wypisane jakim jest człowiekiem to wiele by ułatwiło...

      Usuń
    25. Niektórzy mają to wypisane na czole, w wielu wypadkach można szybciutko się zorientować, kto zacz. Ale też mozna się czasem baaaardzo pomylić.

      Usuń
    26. Nie, nie pisuję, bo poezja to zupełnie nie moja działka. Mam w domowym komputerze jedno haiku, a dostałam je od tego, którego nie ma.

      Usuń
    27. Znaczy, miał iku, bo pisał haiku.
      Ale nawet gdyby nie pisał - bardzo źle, że go nie ma.

      Usuń
    28. We are, you and me,
      Like two pine needles
      Which will dry and fall
      But never separate.

      Usuń
    29. Ludzie... To jakiegoś niepogańskiego języka nie było?!
      Oczywiście wrzuciłam w translator i się wzruszyłam.

      Usuń
    30. Ja już parę razy dałem się zrobić w ciula i podejrzewam że jeszcze nie raz dam, bo ludzie potrafią świetnie udawać lepszych niż w rzeczywistości są

      Usuń
    31. Oż, kurde, znam parę takich sztuka i sama też się na nich przejechałam. Cóż, człowiek przez całe życie się uczy i głupi umiera.

      Usuń
    32. Smutna perspektywa, ale prawdziwa, dlatego trzeba sobie wyrobić twardą dupę.

      Usuń
    33. To nie jest takie proste. Łatwiej jest, gdy ma się "zaplecze". Kogoś, kto stanie za Tobą murem.

      Usuń
  2. Msza po weselu? toż to sadyzm do kwadratu! kto wymyślił taką tradycję?
    Ludzie to potrafią sobie utrudniać życie, jak słowo daję...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj... Niestety, osobiście zetknęłam się z takim zwyczajem. W sobotę weselisko, a rano w niedzielę msza za nowożeńców z nowożeńcami i ich rodzinami w roli głównej.

      Usuń
    2. Też nie znam takiej tradycji. Msza jest ślubna, zazwyczaj w sobotę - chociaż teraz już nie zawsze, a niedziela na jakąś regenerację sił. Jeśli oczywiście ktoś do kościoła chodzi. Straszny zwyczaj, naprawdę.

      Usuń
    3. Jak to straszny? Taki polski, taki katolicki! Wzorcowy!!!

      Usuń
    4. Nie wiem, czy polski, bo u nas go nie ma. Bywałam na licznych weselach w ciągu ostatnich 15 lat - Wielkopolska i Pomorze Zachodnie i żadna młoda para nie miała takiej mszy. Naprawdę. Ale Chłopa mego zapytałam - on coś z dzieciństwa kojarzy sobie. Bo ja jako nastolatka byłam na dwóch weselach moich starszych kuzynek tylko - lata 80. i one takich mszy nie miały. Mimo, że rodzina wierząca i praktykująca.

      Usuń
    5. Ja w sumie też nie wiem :-))) Ale się spotkałam, więc może to tylko fanaberie pojedynczej rodziny?

      Usuń
  3. - Jak tam było na weselu?
    - Normalnie...
    - Czyli jak?
    - Wszyscy wkurwieni wróciliśmy.
    - Aha. Rozuuumiem... Nie! Wróć! Nie rozumiem.
    LOL...
    ale Jaś chamidło, nieładnie, tak się nie robi...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może istnieje i taki zwyczaj? Poweselnego wkurzenia :D Dawno nie byłam na żadnym weselu, a też bywałam raczej nie na takich, więc do końca nie wiem :-)

      Usuń
  4. wesele przeżywa się więcej niż raz - ten na żywo. potem jest jeszcze kac moralny i wreszcie ploteczki o nieobecnych, które można powielać, zmieniając skład plotkujących. i urazy na całe życie też łatwo wyłapać w pijanym widzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, widzisz. Zbieram od komentujących cenną wiedzę weselną, sama bowiem nie uczestniczę w takich imprezach. Zdarzyło mi się w życiu niewiele razy być na takiej imprezie, ale raczej niewiele miały one wspólnego z wyżej opisanymi czy z opisanymi przez komentujących.

      Usuń
  5. Robi się coraz ciekawiej ;) Za dużo o zwyczajach weselnych Tobie nie napiszę, bo ślub brałam raptem 16 lat temu i wesele mieliśmy w restauracji, mieszkam w mieście, żadnych bram nie było - chyba ;) przechodnie zachwycali się naszym samochodem, którym jechaliśmy, w postaci błękitnej Warszawy, dosadnych zabaw weselnych nie było - nudziarze z nas, wiem ;) a tradycja bram mnie nieodmiennie wkurzała, bo ludność je robiąca liczyła na kasę lub alkohol, kiedyś daliśmy jakimś dzieciakom parę groszy, tych żółtych, to bachory wyrzuciły te pieniądze do rowu!!
    A teraz już bym żadnego ślubu nie brała, może jedynie cywilny dla ułatwienia sobie spraw urzędowych. Jak już.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam takie same doświadczenia i poglądy. Czyli brak doświadczeń + USC :-)

      Usuń
  6. W latach 1960-2001 zaliczyłam 5 wesel, ale tylko to pierwsze było wiejskie, niewiele z niego pamiętam. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ho, ho! Wesel to ja może w całym moim życiu zaliczyłam 5... Mało się znam na tych dziwnych zwyczajach, ale na takim z mszą za młodych na drugi dzień byłam, więc to nie mój pomysł.

      Usuń