Na żyznej, wulkanicznej glebie Madery,
pośród wspaniałych lasów wawrzynowych na północy wyspy, pomiędzy zboczami potężnego,
zielonego wąwozu, rozpościera się malownicze miasteczko.
Swoją nazwę – São
Vicente – zawdzięcza imieniu świętego Wincentego, bowiem w tym miejscu,
jak głosi legenda, nad brzegiem oceanu ukazał się ów święty z Saragossy.
|
Nad brzegiem oceanu, w naturalnej skałce, umieszczono kapliczkę poświęconą świętemu Wincentemu. |
São Vicente jest z jednej strony
rozległe, a z drugiej malutkie i na tym polega jego urok. Na Wyspie
Wiecznej Wiosny, bogatej w zieleń i różnobarwne kwiaty, wylądowaliśmy
z „atrakcjami”, zrobiwszy najpierw jedno czy dwa podejścia.
|
Pod nami chmury i Atlantyk |
|
Funchal i ostatnie chwile przed lądowaniem |
Samolot usiadł
na koniec z bardzo niemiłym gruchnięciem o pas i to lądowanie
można zaliczyć do bardzo udanych jak na to lotnisko. Mimo posiadanych
specjalnych uprawnień do lądowania na Maderze piloci za każdym razem muszą
mierzyć się z nieustannymi zagrożeniami, jakimi są wiatr od Atlantyku
i krótki pas na palach wbitych w jego dno, ciągnący się tuż przy
skałach, o które dawniej roztrzaskała się niejedna maszyna. Przy
rąbnięciu o pas co najmniej połowa pasażerów wrzasnęła ze strachu, druga
zaś (w tym ja) nie zrobiła tego tylko przez zaskoczenie. Leciałam bowiem
zupełnie nieświadoma zagrożenia. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że to jedno
z najbardziej niebezpiecznych lądowisk świata. No to się dowiedziałam.
Ponieważ przylecieliśmy do Funchal,
stolicy małej wysepki, do São Vicente pozostał nam jeszcze kawałek drogi
autobusem na północ. Kolejne „lądowanie” odbyło się już miękko, w hotelu
Estalagem do Mar. Położenie naszej kwatery wprawiało z jednej strony
w zdumienie, z drugiej – w zachwyt. Kameralny hotel wciśnięty
został między ocean a górę niedaleko miejsca rzekomego objawienia. Nawet
ulica prowadząca do hotelu już ledwo się zmieściła.
|
Ulica dojazdowa do hotelu |
|
Hotel widziany od strony oceanu |
|
Widok z naszego pokoju - za basenem leżaki, murek i cudowny Atlantyk |
Pokój w Estalagem do Mar okazał się
całkowitym strzałem w dziesiątkę. Na parterze, vis a vis oceanu,
z wyjściem prosto do basenu. Czego jeszcze może chcieć od życia człowiek
tak wodolubny jak omułek denny?! Nic tylko żyć, nie umierać, moczyć zezwłok do
wypęku i zobaczyć śliczny kawałeczek świata. To się nazywa pełnia
szczęścia.
|
Drzwi zaznaczone żółtą strzałką to nasze :-) |
Jak na moje wymagania, to Madeira jest zbyt gorzysta, a ja gor nie lubie. Bo poza tym niewielkim felerem jest dosc malownicza, a z hotelem trafilas rzeczywiscie w dziesiatke.
OdpowiedzUsuńKochana, to jest jedna wielka góra wulkaniczna, a ja gór NIENAWIDZĘ. I co? I mam w odwłoku górę, najważniejsze, że dookoła jest ocean! Zakochałam się bez pamięci i tak mi zostało. Zarąbisty klimat do tego, nie dusiłam się i nie bolała mnie głowa, a co zobaczyłam, to moje.
UsuńRaj to prawdziwy i ludzi nie widać... Super miejsce!
OdpowiedzUsuńNo właśnie - bezludność to pierwsza zaleta tego miejsca!
UsuńKolor oceanu obłędny. A że lubię góry, to pewnie przypadłoby mi to miejsce do gustu. Nawet, jeżeli jest to góra wulkaniczna. Mam tylko nadzieję, że wulkan jest wygasły :). Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNa tych zdjęciach nie widać tak dobrze, ale na innych, które pokażę, będzie widać ów obłędny kolor.
UsuńHeh, dopiero teraz dopatrzyłam, że to basen :D
UsuńBasen basenem, ale Atlantyk też potrafi być piękny :-)
UsuńPięknie tam. Czasem żałuję że nie jestem typem podróżnika, a zapuszczającym korzenie domatorem... Ale obawiam sie że to się nigdy nie zmieni...
OdpowiedzUsuńJa to tylko patrzę, żeby zwiać z domu... Ale zapuszczanie korzeni też ma swój urok. Jak już te korzenie zapuścisz, to potem kolej na kwitnięcie i owocowanie. Aż jestem ciekawa, co z Ciebie wyrośnie :-)
UsuńWiesz, wątpię żeby to co wyrosło dało jakieś smaczne owoce :-) Raczej wyrośnie coś co zaraz zwiędnie :-)
UsuńA jeżeli nie? Jeżeli będą dobre, to zrób z nich przetwory.
UsuńJakoś trudno mi uwierzyć by mój obecny żywot dał dobre owoce... :-) Ale poczekajmy :-)
UsuńJesteś jeszcze młody, poczekaj. Może wystarczy zaledwie chwila cierpliwości i żywot się zmieni na lepszy. Nigdy nie wiemy, co czeka na nas za rogiem.
UsuńTeż Ci to na priv powtarzam, a się wykręcasz :-) Życie ogólnie jest nieprzewidywalne i następny dzień może wywrócić wszystko do góry nogami...
UsuńNo widzisz? Czegoś mnie nauczyłeś! No to może uchwyćmy się tej myśli.
UsuńCzegoś w końcu się trzymać musimy! :-)
UsuńMoja teściowa miała takie powiedzenie: "Trzymajmy się ramy, to się nie posramy" :-)
UsuńSam bym tego lepiej nie ujął ;-) I obyśmy się rzeczywiście nie posrali :-) :-)
UsuńOby!
UsuńGdybym była wodolubna, to uznałabym to miejsce za raj na Ziemi :)
OdpowiedzUsuńTo JEST raj na ziemi :-)
UsuńMadera marzy mi się od jakiegoś czasu, w ubiegłym roku zaliczyłam po raz pierwszy Kretę(prezent od syna), teraz miała być Madera, ale te historie lotniskowe mnie zniechęciły, a w przyszłym pewnie nie będzie mnie stać.
OdpowiedzUsuńŻal straszny, ale miejscówkę mieliście idealną!
Tam wszystko jest idealne, w każdym razie na mnie skrojone :-)
UsuńNo i w pół zdania urwane ...;) Niby ocean to takie większe morze, a wzbudza tyle emocji - żeby nie było, też się nim zachwycałam dwa i pół roku temu.
OdpowiedzUsuńSpokojnie, ciąg dalszy nastąpi.
UsuńP. S. Już jestem w domu, a dopiero co o mało się nie spotkałyśmy. A właściwie to spotkałyśmy się :-)
A ten święty Wincenty to od czego jest świętym? Chyba nie od katastrof lotniczych?
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że nie mam zielonego pojęcia. O, zaraz. Wikipedia twierdzi, że "Jest patronem Lizbony, Walencji, winiarzy i sprzedawców win oraz leśników, drwali i rolników."
Usuńbo to było tak, że wiking Wolfbjorn trafił /na surfdesce/ na wyspę pełną panienek bez chłopa... dał radę, ale w końcu nastała noc, a w nocy się śpi... zmarznięte amazonki chciały mu zabrać koc, to się postawił: "to MA DERA!"... i tak już zostało... a potem przypłynęli chrześcijanie, którzy zawsze wszystko spieprzą i też chcieli zabrać koc... mieli armatę, a Wolfbjon tyłko miecz i procę... ale się dogadali... koc nie zmienił właściciela, ale Wolfbjorn się sprzedał: zmienił imię na Wincenty i stał się twarzą korporacji okupującej wyspę... niemniej jednak nazwa "Ma dera" się przyjęła...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
Jak zwykle uśmiałam się jak norka, zawsze potrafisz mnie rozweselić :-) Najlepsze wyjaśnienie nazwy, jakie słyszałam! :-)
UsuńŁadnie.
OdpowiedzUsuńPięknie.
UsuńCzłowiek jak omułek denny. Pięknie!
OdpowiedzUsuńfaktycznie, są takie małże: skałotocze, one robią dziury w kamieniach... niemniej jednak, mimo że ludzie zamiast jakoś sensownie spożytkować tą dziurę zrobili tam chramik jakiejś tam religii, to robótka wydaje mi się godna pozytywnej oceny, jak że wtedy nie było takiej technologii, jak obecnie...
Usuńp.jzns :)
No co? Jestem jak ten omułek - wody do życia mi trza!
UsuńJest jeszcze inna wersja tej historii, ale również sugeruje przybycie Wincentego z północy, tylko nie aż tak odległej, bo z Anglii. Vincent był żeglarzem, który klął jak (nie, nie szewc) żeglarz. No i przy tej wyspie rozbiła się jego krypa. Ocalał jedynie on, a na brzegu czekała na niego wyposzczona rdzenna mieszkanka wyspy, która miała łatwość nauki języków obcych. Vincent wpadł w jej ramiona, a z biegiem czasu, gdy dziewoja zorientowała się, że słowa wypowiadane przez niego nie są komplementami, lecz szpetnymi przekleństwami, zaczęła z tym walczyć. A że waleczna była niewątpliwie, to zwykła odwracać się do niego z ponurym spojrzeniem i wora mu kręciła okrutnie. Szczególnie zaś na zwrot brzmiący po naszemu "maderfaker". Żeglarz cenił swe klejnoty, więc szybko się nauczył rozpoznawać to spojrzenie, odskakiwał na dwa metry, mówiąc szybko "a" i kładąc palec na ustach. Przykładowo, gdy próbował tego najbardziej nielubianego przekleństwa, spojrzenie dopadało go już po drugiej sylabie, więc w efekcie słychać było donośne MADER-A! I tak zostało.
UsuńTwoja pomysłowość jest niemal nieograniczona. Powinieneś zabrać się za robienie konkurencji Pilipiukowi :-)
Usuńbardzo trudno jest mi orzec, ale chyba bardziej podoba mi się ocean od strony hotelu, niż hotel od strony oceanu.
OdpowiedzUsuńMnie też. Hotel, należy przyznać, nie jest zbyt urodziwy, ale za to idealnie (dla mnie) położony.
UsuńJaki piękny tytuł... *_*
OdpowiedzUsuńMimo, że od dawna jedno z najbardziej niebezpiecznych lądowisk świata i wszyscy o tym wiedzą, nikt go nie przerabia i nie poprawia? To ekscytujące...
Super, tylko otwierasz drzwi, rozpędzasz się już od ściany kwatery i lądujesz w basenie. :D
Lotnisko zostało poprawione - przedłużono pas startowy, który na palach wchodzi w ocean. Mimo to nadal jest niebezpieczne.
UsuńCzy można sobie wymarzyć lepszą miejscówkę? Marzenie ściętej głowy!
Prze-pięk-nie. Nic tylko żyć, cieszyć się i zajadać desery :*
OdpowiedzUsuńMoknąć w wodzie!!!
UsuńWitaj sobotnio
OdpowiedzUsuńOj pojechałabym. Ale urlop dopiero we wrześniu
Pozdrawiam ciepło
To nic nie szkodzi. Madera jest Wyspą Wiecznej Wiosny, pora roku nieistotna w tym wypadku.
UsuńMaderę oglądałem niedawno na innym zaprzyjaźnionym blogu, teraz u Ciebie i można nabrać ochoty na kolejny wypad. W tym roku już po urlopie, ale może kiedyś się uda. Nie piszę w przyszłym roku, bo jakie będą ceny i ile będą warte nasze pieniądze to jedna wielka niewiadoma. Jesteś więc szczęściarą, która zdążyła zwiedzić Maderę. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńZakochana jestem w Maderze po wsze czasy i fakt, miałam szczęście. Rzeczywiście nie wiadomo, co będzie za rok, oby nie zostały nam kierunki "działeczka" albo "balkon", bo nie mam ani jednego, ani drugiego.
Usuń