Babsztylady ciąg dalszy.
**************************************************************************************************************************************************
Rozdział I. 1989
4.
W dużej, kwadratowej kuchni robiło się
coraz bardziej tłoczno. Na wielkiej płycie pieca kuchennego stały dwa ogromne
gary. W jednym parkotał bigos, w drugim aromatyczny, czerwony
barszcz.
- Kochani, częstujcie się, czym chcecie.
Dzisiaj samoobsługa. Przepraszamy, ale tyle pracy…
Matka, babcia i siostra Zofii
krzątały się to tu, to tam, pojawiając się i znikając na przemian. Były
bezustannie zajęte. Kuchnię wypełniały mieszające się zapachy.
- Chodźcie tutaj – Zofia wskazała przyjaciołom
przestronny pokój z dużym stołem i licznymi krzesłami. – Dzisiaj
jeszcze możemy się tu spokojnie ulokować, goście zjeżdżają dopiero jutro. Tu są
talerze, Mzinka. Bierzcie, co chcecie, jedzcie, co chcecie i ile chcecie.
Młodym ludziom nie trzeba było dwa razy
powtarzać. Wymijali się tylko w drzwiach, donosząc kolejne porcje.
- Komu chleba? – wołał Szczupak,
wywijając wiklinowym koszyczkiem na pieczywo.
- Kostka, idziesz po bigos? Przyniesiesz
mi też?
- Nie pchajcie się na mnie – Urszula
balansowała z dwoma talerzami barszczu na progu drzwi, przez które
usiłowali wyjść jednocześnie Jaś i Mateusz. Atmosfera radosnego
rozgardiaszu powoli udzielała się wszystkim. Apetyty i humory dopisywały.
- Zośka, pochwal się suknią!
- No co ty, nie wiesz, że pannie młodej
nie wolno pokazać się w sukni przed ślubem?
- W sukni, a nie suknię!
- Panu młodemu, a nie nam!
- A ja widziałam, aha! – triumfowała
Kostka.
- No niee…
- Jak mogłaś!
- Wiesz, że ona teraz przez ciebie
będzie miała pecha?
- Małżeństwo będzie nieudane!
- Przeze mnie? Czy ja jej tę suknię siłą
wydzierałam?
- Zocha, co ty najlepszego narobiłaś?
- Dlaczego jej pokazałaś?
- Ale to mnie, nie Adamowi.
- To dlaczego nam nie?
- Bo z nią nie śpicie!
- Kostka!
- O, jak tu wesoło – w pokoju
pojawiła się jedna z ciotek. Obiegła pomieszczenie kurcgalopkiem. – Zosiu,
gdzie może być ten duży, kremowy obrus w róże? Mama go…
Ciotka, jak znienacka wparowała, tak
wyszła, nie dokończywszy myśli.
- To co, Zocha? Idziemy?
- A wszyscy już sobie dobrze pojedli?
- Wszyscy.
- Mówcie za siebie – wymamrotał Jaś.
Z apetytem pałaszował kolejną porcję bigosu.
- Spokojnie, nigdzie nam się nie śpieszy
– powiedziała Zofia. – Pomalutku. Może ktoś jeszcze chce dokładkę, bierzcie,
żebyście nie byli głodni.
- Nie będziemy, no co ty? Jemy tu i jemy…
- No! Żeby mi nikt potem plotek nie
roznosił, że u Łozów źle gości karmią – żartobliwie pogroziła przyjaciołom
pięścią. – Najedzcie się porządnie i idziemy, ale jeszcze nie do roboty.
Najpierw deser. Weźcie sobie z kuchni talerze.
- Mmm… – wszyscy trzej mężczyźni jak na
komendę wydali z siebie odgłos znamionujący najwyższe stadium rozmarzenia.
– Deserek…
- Jak to niewiele potrzeba do szczęścia
facetowi… – westchnęła z przesadną powagą Mzinka. – Dobrze się najeść,
wtrynić coś słodkiego… Ot, cała filozofia.
- Ej! – obruszył się Mateusz. – Czekaj,
jak ci Szczupak pokaże deserek…
- A niech pokaże – zachichotała Mzinka.
– Chętnie zobaczę co nieco…
Zofia poprowadziła rozbawione towarzystwo
na sam dół, do sutereny i otworzyła na oścież biało lakierowane drzwi.
Cisza, która zapanowała w chwili, gdy sezam stanął otworem, rozśmieszyła
młodą gospodynię.
- Co jest?
- Zatkało mnie – powiedziały
jednocześnie Mzinka i Kostka.
Duże, kwadratowe pomieszczenie o powierzchni
bliskiej dobrych dwudziestu metrów było na środku całkowicie puste, jedynie
wzdłuż wszystkich ścian dookoła biegły regały z równymi rzędami półek.
Zazwyczaj użytkowano je zapewne jako piwnicę na przetwory, teraz jednak było
świeżutko odmalowane na jasny kolor i wysprzątane do czysta, niemal
sterylne. Wszystkie, absolutnie wszystkie półki zapełnione były dziesiątkami i setkami
ciast, ciastek, ciasteczek o różnej wielkości, różnych smakach, kształtach
i kolorach. W powietrzu unosiła się cała gama zapachów świadczących
o tym, że wszystkie wyroby były świeżutkie i pieczone w domach
gospodyń z Dąbrówek.
- Matko, tyle tego… – Jaś i Mateusz
wpatrywali się w całe to nieprawdopodobne bogactwo roziskrzonym wzrokiem.
Szczupak wchłaniał mieszankę zapachów,
starając się zachowywać pozory powściągliwości. „Rodowy” sygnet, noszony na
serdecznym palcu prawej dłoni i uważany przez Kostkę za szczyt bufonady,
kazał mu zachowywać się statecznie.
- Zośka, ja w całym mieście wojewódzkim
nie widziałam cukierni, w której byłoby tyle towaru – powiedziała z uznaniem
Mańka.
Urszula szła powoli wzdłuż półek z nosem
prawie przy deskach, na których poukładane były wypieki, kontemplując badawczo
wygląd i aromat każdego oddzielnie. Zośka śmiała się uszczęśliwiona,
widząc, że udało jej się zaimponować mieszczuchom.
- Częstujcie się wszystkim po kolei. Jak
widać, nie zabraknie.
- Tak jest – zgodziła się Mzinka. –
Żryjcie i niech wam dupy rosną, a ja sobie pozostanę śliczną panną
młodą. To chciałaś powiedzieć, podstępna żmijo!
- Tak, śliczną – Zośka znacząco popukała
palcem w czoło. – A jaką zgrabną… Patrz tutaj – zademonstrowała
fałdki na biodrach i brzuchu.
Była mocnej budowy, nabita i miała
wydatny biust.
- Jakie to szczęście, że ja nie mam
takich problemów – powiedziała zadowolona Kostka.
Zdecydowanie była z nich wszystkich
najgrubsza, z czego zdawała się nic sobie nie robić. Kompleksy była to
ostatnia rzecz, jaka mogłaby pojawić się w jej życiu i osobowości.
Miała o sobie dobre mniemanie i od wczesnego dzieciństwa czuła się
dowartościowana. „Nie zechce mnie grubą, to nie zechce i chudą” mawiała ze
śmiechem i nigdy nie uległa modzie na odchudzanie.
– Chłop mnie rzucił dla takiego klocka,
że już nic nie jest mi w stanie dokopać. Twoje zdrówko, Kosteczko –
uśmiechnęła się szeroko sama do siebie i nałożyła sobie porcję ciasteczek.
Dom ludowy w Dąbrówkach znajdował się w sporej
odległości od miejsca zamieszkania Zofii. Szli powoli, rozglądając się po
miasteczku, które właściwie wyglądało jak duża wieś. Urszula i Mateusz nie
brali udziału w ogólnej rozmowie. Trzymali się nieco na uboczu, dyskutując
o czymś ściszonymi głosami. Pozostali instynktownie wyczuli, że nie należy
im przeszkadzać.
Sala domu ludowego, w której miało
się odbyć wesele Zofii, była podłużna i obszerna. Po prawej i po
lewej stronie znajdowały się miejsca dla gości, zaś około jedna trzecia
powierzchni pozostawała pusta, przeznaczona do tańca. Tam miała również
rozlokować się orkiestra. Prawa strona zastawiona była stolikami, lewa zaś
została podzielona na ośmioosobowe „boksy” za pomocą drewnianych przepierzeń.
Siódemka przyjaciół zaczęła pracę od ustalenia, gdzie będzie im najlepiej:
niezbyt daleko od młodej pary, nie za blisko orkiestry i w dobrym
punkcie obserwacyjnym.
- Zośka, potrzeby nam jakiś papier,
najlepiej duża kartka.
- I coś do pisania. Flamaster byłyby
dobry.
Dziewczyna przeglądała zawartość pudeł,
które wywlekła z zaplecza.
- Macie blok rysunkowy. Będzie?
- Będzie.
- Długopis… czekajcie. Pudełko kredek…
Na co nam kredki? Nie, nie mamy flamastrów.
- Dawaj długopis.
- Masz. Zaraz… coś tu jest. Jest
flamaster! Może być niebieski?
- Niebieski bardzo dobry.
- Guzik, nie pisze. To znaczy pisze, ale
byle jak.
- To niech będzie ten długopis.
- Jest czarny mazak! – Zofia triumfalnie
wymachiwała zdobyczą. – I pisze. Łap!
Flamaster przeleciał przez pół sali prosto
do rąk Szczupaka. Razem z Jasiem pochylili się nad kartką wyrwaną z bloku.
Po chwili gotowy był napis „RESERVE” wymalowany grubymi, czarnymi literami na
obu połowach arkusza. Złożony na pół, z łatwością dawał się postawić na
wybranym stole.
- No – Szczupak cofnął się o kilka
kroków, przyjrzał się dziełu i wydął wargi. – Reserve jak się patrzy. Nikt
nie będzie miał wątpliwości. Jasiek, przysuń to bliżej środka.
Zośka przyglądała im się rozbawiona.
- Słuchajcie – schyliła się nad
ustawionymi w kącie pod ścianą kartonami. – Trzeba wydrzeć stąd te pudła i sprawdzić
ich zawartość. Balony i sznurki są na pewno oddzielnie, ale gdzie…? Bibuły
tutaj, a reszta, jak Bóg da.
- Dobrze by było, żeby dał kilka par nożyczek
– powiedziała Mzinka i spojrzała z ukosa na Urszulę i Mateusza,
wciąż trzymających się nieco na uboczu i pochłoniętych swoimi sprawami.
Dziewczyna sprawiała wrażenie obojętnej, Mateusz – lekko podenerwowanego,
chociaż wszelkimi siłami starał się tego nie okazywać.
- Ej, nie wałkonić się tam!
- Już, już, jesteśmy zwarci i gotowi
– uśmiechnęła się Urszula. Mateusz nieznacznie zagryzł wargi. Wyglądał, jakby
coś go trapiło. Uważny wzrok Mzinki spotkał się z porozumiewawczym
spojrzeniem Kostki.
- Zastanówmy się – powiedziała Mańka –
jak i co wieszamy. Chłopaki, wy nadmuchujecie balony.
- O, pewnie! A wy niby co będziecie
robić?
- Kierować waszą pracą – rzuciła Kostka
z ironicznym uśmiechem.
- Oż tyy…!
- Mamy co robić. Ktoś musi to powiesić,
bibułę pociąć, łańcuchy zrobić…
- Łańcuchy? Choinkę będziecie ubierać?
- Durnyś i nie znasz się!
- Słuchajcie, trzeba by młodej parze
jakieś serca nad głowy wyciąć…
- …albo gołąbki pokoju i girlandy
kwiecia – wpadła Urszuli w słowo Mzinka.
- Lepiej takie złote kółka, mamy coś
złotego?
- Złotą młodzież…
- Sreberka z czekolady! Nie pytaj
głupio, nie mamy. A może mamy…? Na co ci złote kółka? Aureole chcesz im
dorobić?
- Zośce to jeszcze, ale Adamowi?
- Kretynki – zawyrokowała Kostka i wszystkie
cztery wybuchnęły śmiechem.
- To mogą być te serca – zgodziła się
Zofia.
- Z gołąbkami pokoju, koniecznie.
- I z girlandami. Bez girland ja na
wesele nie idę!
- I ze złotymi aureolami ze sreberka.
- I ze świętym obrazkiem.
- I z kołyską!
- Dziewczyny – Zofia z udawaną rozpaczą
ukryła twarz w dłoniach – ja was proszę, nie róbcie wiochy przynajmniej na
moim wiejskim weselu.
Nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
Trzy pary męskich oczu obserwowały całą piątkę uważnie.
- Kobiety – mruknął refleksyjnie Szczupak.
– Nigdy nie wiadomo, o co im chodzi…
- Dmuchać tam, nie filozofować!
Potrzebujemy trzystu balonów.
- Boże, rozedmy płuc dostaniemy, jak
nic…
Oj, chciałabym zwiedzić taki pokój z ciastem!
OdpowiedzUsuńPrzypomniały mi się przygotowania do wesela syna 3 lata temu, tez był śmiech i nerwy i próbowanie różnych rzeczy.
Ale najbardziej meczące są poprawiny...
W tym wypadku, co do poprawin, nie uprzedzę faktów :-)
Usuńmyśmy kiedyś wykombinowaliśmy, że na wieloludne spędy dobrze się sprawdza zupa cebulowa, bo tanio... chyba, że Halloween, to wtedy dyniowa, bo materiału z ustruganych dyń jest mnóstwo...
OdpowiedzUsuńzupę serwuje się z dwóch garów: w jednym jest wersja zwykła, w drugim wege... de facto to jest ta sama zupa... a czy ona jest wege?... to zależy, czy się pamiętało wrzucić łyżkę smalcu zwierzakowego, czy nie... tak, czy owak problemu nie ma, gdyż:
niejeden niewege chętnie czasem zje coś wege, sam tak mam jako niewege, więc wiem...
a jak wege czasem zje coś niewege, to brzyda od tego nie wyłapie, zresztą nieświadomka się nie liczy...
ale o czym ja tu piszę?... na wiejskim weselu, do tego w tamtych czasach wege to jakaś egzotyka, nikt o takich fanaberiach nawet nie słyszał... jednak cebulową chyba wtedy jadano?...
p.jzns :)
Szczerze mówiąc, nie orientuję sie w wiejskich weselach i w ichnim menu. Ale zupa cebulowa to pyszność, o czym zaświadczam, zup generalnie nie lubiąc.
Usuńpokazujesz mi dom, jaki był i być powinien zawsze. ten, który Wojtek Belon opisał najpiękniej na świecie:
OdpowiedzUsuńA jeśli dom będę miał
to będzie bukowy koniecznie
pachnący i słoneczny
(https://www.youtube.com/watch?v=FxTIcVDEoSc&ab_channel=RetroMtbAtelier- żeby nie szukać)
dziękuję. nurzam się taplam i tęsknię za rodziną zbyt liczną na dom za mały na takie fanaberie, jak wspólny dzień przy kuchennym stole.
Zaskoczyłeś mnie...
UsuńJestem mieszczuchem ciągle tęskniącym za wsią.
OdpowiedzUsuńZupełnie tak samo jak ja. Zwłaszcza po tym, jak spędziłam na wsi 8 miesięcy.
UsuńAż żal że nie zostałem zaproszony na to wesele :-) Jeszcze pamiętam jak wyglądały te dawne, szczególnie na wsiach, więc opis sercu miły. Dziś to niestety wygląda już inaczej...
OdpowiedzUsuńJa byłam tylko na kilku. Chętnie bym jeszcze poszła :-)
UsuńJa bywałem na takich za dzieciaka. Dobrze że chociaż powspominać mamy co bo następne pokolenia nawet obrazu prawdziwej wsi nie zaznają, a co mówić o dawnym weselu...
UsuńNiewykluczone, że wstyd się przyznać, ale ja na prawdziwej wsi pierwszy raz w życiu byłam dopiero po studiach.
Usuń