29 maja 2022

17. Rozdział I. 1989 - 4

 Babsztylady ciąg dalszy.

**************************************************************************************************************************************************

Rozdział I. 1989

4.

W dużej, kwadratowej kuchni robiło się coraz bardziej tłoczno. Na wielkiej płycie pieca kuchennego stały dwa ogromne gary. W jednym parkotał bigos, w drugim aromatyczny, czerwony barszcz.

- Kochani, częstujcie się, czym chcecie. Dzisiaj samoobsługa. Przepraszamy, ale tyle pracy…

Matka, babcia i siostra Zofii krzątały się to tu, to tam, pojawiając się i znikając na przemian. Były bezustannie zajęte. Kuchnię wypełniały mieszające się zapachy.

- Chodźcie tutaj – Zofia wskazała przyjaciołom przestronny pokój z dużym stołem i licznymi krzesłami. – Dzisiaj jeszcze możemy się tu spokojnie ulokować, goście zjeżdżają dopiero jutro. Tu są talerze, Mzinka. Bierzcie, co chcecie, jedzcie, co chcecie i ile chcecie.

Młodym ludziom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wymijali się tylko w drzwiach, donosząc kolejne porcje.

- Komu chleba? – wołał Szczupak, wywijając wiklinowym koszyczkiem na pieczywo.

- Kostka, idziesz po bigos? Przyniesiesz mi też?

- Nie pchajcie się na mnie – Urszula balansowała z dwoma talerzami barszczu na progu drzwi, przez które usiłowali wyjść jednocześnie Jaś i Mateusz. Atmosfera radosnego rozgardiaszu powoli udzielała się wszystkim. Apetyty i humory dopisywały.

- Zośka, pochwal się suknią!

- No co ty, nie wiesz, że pannie młodej nie wolno pokazać się w sukni przed ślubem?

- W sukni, a nie suknię!

- Panu młodemu, a nie nam!

- A ja widziałam, aha! – triumfowała Kostka.

- No niee…

- Jak mogłaś!

- Wiesz, że ona teraz przez ciebie będzie miała pecha?

- Małżeństwo będzie nieudane!

- Przeze mnie? Czy ja jej tę suknię siłą wydzierałam?

- Zocha, co ty najlepszego narobiłaś?

- Dlaczego jej pokazałaś?

- Ale to mnie, nie Adamowi.

- To dlaczego nam nie?

- Bo z nią nie śpicie!

- Kostka!

- O, jak tu wesoło – w pokoju pojawiła się jedna z ciotek. Obiegła pomieszczenie kurcgalopkiem. – Zosiu, gdzie może być ten duży, kremowy obrus w róże? Mama go…

Ciotka, jak znienacka wparowała, tak wyszła, nie dokończywszy myśli.

- To co, Zocha? Idziemy?

- A wszyscy już sobie dobrze pojedli?

- Wszyscy.

- Mówcie za siebie – wymamrotał Jaś.

Z apetytem pałaszował kolejną porcję bigosu.

- Spokojnie, nigdzie nam się nie śpieszy – powiedziała Zofia. – Pomalutku. Może ktoś jeszcze chce dokładkę, bierzcie, żebyście nie byli głodni.

- Nie będziemy, no co ty? Jemy tu i jemy…

- No! Żeby mi nikt potem plotek nie roznosił, że u Łozów źle gości karmią – żartobliwie pogroziła przyjaciołom pięścią. – Najedzcie się porządnie i idziemy, ale jeszcze nie do roboty. Najpierw deser. Weźcie sobie z kuchni talerze.

- Mmm… – wszyscy trzej mężczyźni jak na komendę wydali z siebie odgłos znamionujący najwyższe stadium rozmarzenia. – Deserek…

- Jak to niewiele potrzeba do szczęścia facetowi… – westchnęła z przesadną powagą Mzinka. – Dobrze się najeść, wtrynić coś słodkiego… Ot, cała filozofia.

- Ej! – obruszył się Mateusz. – Czekaj, jak ci Szczupak pokaże deserek…

- A niech pokaże – zachichotała Mzinka. – Chętnie zobaczę co nieco…

Zofia poprowadziła rozbawione towarzystwo na sam dół, do sutereny i otworzyła na oścież biało lakierowane drzwi. Cisza, która zapanowała w chwili, gdy sezam stanął otworem, rozśmieszyła młodą gospodynię.

- Co jest?

- Zatkało mnie – powiedziały jednocześnie Mzinka i Kostka.

Duże, kwadratowe pomieszczenie o powierzchni bliskiej dobrych dwudziestu metrów było na środku całkowicie puste, jedynie wzdłuż wszystkich ścian dookoła biegły regały z równymi rzędami półek. Zazwyczaj użytkowano je zapewne jako piwnicę na przetwory, teraz jednak było świeżutko odmalowane na jasny kolor i wysprzątane do czysta, niemal sterylne. Wszystkie, absolutnie wszystkie półki zapełnione były dziesiątkami i setkami ciast, ciastek, ciasteczek o różnej wielkości, różnych smakach, kształtach i kolorach. W powietrzu unosiła się cała gama zapachów świadczących o tym, że wszystkie wyroby były świeżutkie i pieczone w domach gospodyń z Dąbrówek.

- Matko, tyle tego… – Jaś i Mateusz wpatrywali się w całe to nieprawdopodobne bogactwo roziskrzonym wzrokiem.

Szczupak wchłaniał mieszankę zapachów, starając się zachowywać pozory powściągliwości. „Rodowy” sygnet, noszony na serdecznym palcu prawej dłoni i uważany przez Kostkę za szczyt bufonady, kazał mu zachowywać się statecznie.

- Zośka, ja w całym mieście wojewódzkim nie widziałam cukierni, w której byłoby tyle towaru – powiedziała z uznaniem Mańka.

Urszula szła powoli wzdłuż półek z nosem prawie przy deskach, na których poukładane były wypieki, kontemplując badawczo wygląd i aromat każdego oddzielnie. Zośka śmiała się uszczęśliwiona, widząc, że udało jej się zaimponować mieszczuchom.

- Częstujcie się wszystkim po kolei. Jak widać, nie zabraknie.

- Tak jest – zgodziła się Mzinka. – Żryjcie i niech wam dupy rosną, a ja sobie pozostanę śliczną panną młodą. To chciałaś powiedzieć, podstępna żmijo!

- Tak, śliczną – Zośka znacząco popukała palcem w czoło. – A jaką zgrabną… Patrz tutaj – zademonstrowała fałdki na biodrach i brzuchu.

Była mocnej budowy, nabita i miała wydatny biust.

- Jakie to szczęście, że ja nie mam takich problemów – powiedziała zadowolona Kostka.

Zdecydowanie była z nich wszystkich najgrubsza, z czego zdawała się nic sobie nie robić. Kompleksy była to ostatnia rzecz, jaka mogłaby pojawić się w jej życiu i osobowości. Miała o sobie dobre mniemanie i od wczesnego dzieciństwa czuła się dowartościowana. „Nie zechce mnie grubą, to nie zechce i chudą” mawiała ze śmiechem i nigdy nie uległa modzie na odchudzanie.

– Chłop mnie rzucił dla takiego klocka, że już nic nie jest mi w stanie dokopać. Twoje zdrówko, Kosteczko – uśmiechnęła się szeroko sama do siebie i nałożyła sobie porcję ciasteczek.

Dom ludowy w Dąbrówkach znajdował się w sporej odległości od miejsca zamieszkania Zofii. Szli powoli, rozglądając się po miasteczku, które właściwie wyglądało jak duża wieś. Urszula i Mateusz nie brali udziału w ogólnej rozmowie. Trzymali się nieco na uboczu, dyskutując o czymś ściszonymi głosami. Pozostali instynktownie wyczuli, że nie należy im przeszkadzać.

Sala domu ludowego, w której miało się odbyć wesele Zofii, była podłużna i obszerna. Po prawej i po lewej stronie znajdowały się miejsca dla gości, zaś około jedna trzecia powierzchni pozostawała pusta, przeznaczona do tańca. Tam miała również rozlokować się orkiestra. Prawa strona zastawiona była stolikami, lewa zaś została podzielona na ośmioosobowe „boksy” za pomocą drewnianych przepierzeń. Siódemka przyjaciół zaczęła pracę od ustalenia, gdzie będzie im najlepiej: niezbyt daleko od młodej pary, nie za blisko orkiestry i w dobrym punkcie obserwacyjnym.

- Zośka, potrzeby nam jakiś papier, najlepiej duża kartka.

- I coś do pisania. Flamaster byłyby dobry.

Dziewczyna przeglądała zawartość pudeł, które wywlekła z zaplecza.

- Macie blok rysunkowy. Będzie?

- Będzie.

- Długopis… czekajcie. Pudełko kredek… Na co nam kredki? Nie, nie mamy flamastrów.

- Dawaj długopis.

- Masz. Zaraz… coś tu jest. Jest flamaster! Może być niebieski?

- Niebieski bardzo dobry.

- Guzik, nie pisze. To znaczy pisze, ale byle jak.

- To niech będzie ten długopis.

- Jest czarny mazak! – Zofia triumfalnie wymachiwała zdobyczą. – I pisze. Łap!

Flamaster przeleciał przez pół sali prosto do rąk Szczupaka. Razem z Jasiem pochylili się nad kartką wyrwaną z bloku. Po chwili gotowy był napis „RESERVE” wymalowany grubymi, czarnymi literami na obu połowach arkusza. Złożony na pół, z łatwością dawał się postawić na wybranym stole.

- No – Szczupak cofnął się o kilka kroków, przyjrzał się dziełu i wydął wargi. – Reserve jak się patrzy. Nikt nie będzie miał wątpliwości. Jasiek, przysuń to bliżej środka.

Zośka przyglądała im się rozbawiona.

- Słuchajcie – schyliła się nad ustawionymi w kącie pod ścianą kartonami. – Trzeba wydrzeć stąd te pudła i sprawdzić ich zawartość. Balony i sznurki są na pewno oddzielnie, ale gdzie…? Bibuły tutaj, a reszta, jak Bóg da.

- Dobrze by było, żeby dał kilka par nożyczek – powiedziała Mzinka i spojrzała z ukosa na Urszulę i Mateusza, wciąż trzymających się nieco na uboczu i pochłoniętych swoimi sprawami. Dziewczyna sprawiała wrażenie obojętnej, Mateusz – lekko podenerwowanego, chociaż wszelkimi siłami starał się tego nie okazywać.

- Ej, nie wałkonić się tam!

- Już, już, jesteśmy zwarci i gotowi – uśmiechnęła się Urszula. Mateusz nieznacznie zagryzł wargi. Wyglądał, jakby coś go trapiło. Uważny wzrok Mzinki spotkał się z porozumiewawczym spojrzeniem Kostki.

- Zastanówmy się – powiedziała Mańka – jak i co wieszamy. Chłopaki, wy nadmuchujecie balony.

- O, pewnie! A wy niby co będziecie robić?

- Kierować waszą pracą – rzuciła Kostka z ironicznym uśmiechem.

- Oż tyy…!

- Mamy co robić. Ktoś musi to powiesić, bibułę pociąć, łańcuchy zrobić…

- Łańcuchy? Choinkę będziecie ubierać?

- Durnyś i nie znasz się!

- Słuchajcie, trzeba by młodej parze jakieś serca nad głowy wyciąć…

- …albo gołąbki pokoju i girlandy kwiecia – wpadła Urszuli w słowo Mzinka.

- Lepiej takie złote kółka, mamy coś złotego?

- Złotą młodzież…

- Sreberka z czekolady! Nie pytaj głupio, nie mamy. A może mamy…? Na co ci złote kółka? Aureole chcesz im dorobić?

- Zośce to jeszcze, ale Adamowi?

- Kretynki – zawyrokowała Kostka i wszystkie cztery wybuchnęły śmiechem.

- To mogą być te serca – zgodziła się Zofia.

- Z gołąbkami pokoju, koniecznie.

- I z girlandami. Bez girland ja na wesele nie idę!

- I ze złotymi aureolami ze sreberka.

- I ze świętym obrazkiem.

- I z kołyską!

- Dziewczyny – Zofia z udawaną rozpaczą ukryła twarz w dłoniach – ja was proszę, nie róbcie wiochy przynajmniej na moim wiejskim weselu.

Nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Trzy pary męskich oczu obserwowały całą piątkę uważnie.

- Kobiety – mruknął refleksyjnie Szczupak. – Nigdy nie wiadomo, o co im chodzi…

- Dmuchać tam, nie filozofować! Potrzebujemy trzystu balonów.

- Boże, rozedmy płuc dostaniemy, jak nic…

12 komentarzy:

  1. Oj, chciałabym zwiedzić taki pokój z ciastem!
    Przypomniały mi się przygotowania do wesela syna 3 lata temu, tez był śmiech i nerwy i próbowanie różnych rzeczy.
    Ale najbardziej meczące są poprawiny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym wypadku, co do poprawin, nie uprzedzę faktów :-)

      Usuń
  2. myśmy kiedyś wykombinowaliśmy, że na wieloludne spędy dobrze się sprawdza zupa cebulowa, bo tanio... chyba, że Halloween, to wtedy dyniowa, bo materiału z ustruganych dyń jest mnóstwo...
    zupę serwuje się z dwóch garów: w jednym jest wersja zwykła, w drugim wege... de facto to jest ta sama zupa... a czy ona jest wege?... to zależy, czy się pamiętało wrzucić łyżkę smalcu zwierzakowego, czy nie... tak, czy owak problemu nie ma, gdyż:
    niejeden niewege chętnie czasem zje coś wege, sam tak mam jako niewege, więc wiem...
    a jak wege czasem zje coś niewege, to brzyda od tego nie wyłapie, zresztą nieświadomka się nie liczy...
    ale o czym ja tu piszę?... na wiejskim weselu, do tego w tamtych czasach wege to jakaś egzotyka, nikt o takich fanaberiach nawet nie słyszał... jednak cebulową chyba wtedy jadano?...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, nie orientuję sie w wiejskich weselach i w ichnim menu. Ale zupa cebulowa to pyszność, o czym zaświadczam, zup generalnie nie lubiąc.

      Usuń
  3. pokazujesz mi dom, jaki był i być powinien zawsze. ten, który Wojtek Belon opisał najpiękniej na świecie:
    A jeśli dom będę miał
    to będzie bukowy koniecznie
    pachnący i słoneczny
    (https://www.youtube.com/watch?v=FxTIcVDEoSc&ab_channel=RetroMtbAtelier- żeby nie szukać)
    dziękuję. nurzam się taplam i tęsknię za rodziną zbyt liczną na dom za mały na takie fanaberie, jak wspólny dzień przy kuchennym stole.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem mieszczuchem ciągle tęskniącym za wsią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zupełnie tak samo jak ja. Zwłaszcza po tym, jak spędziłam na wsi 8 miesięcy.

      Usuń
  5. Aż żal że nie zostałem zaproszony na to wesele :-) Jeszcze pamiętam jak wyglądały te dawne, szczególnie na wsiach, więc opis sercu miły. Dziś to niestety wygląda już inaczej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja byłam tylko na kilku. Chętnie bym jeszcze poszła :-)

      Usuń
    2. Ja bywałem na takich za dzieciaka. Dobrze że chociaż powspominać mamy co bo następne pokolenia nawet obrazu prawdziwej wsi nie zaznają, a co mówić o dawnym weselu...

      Usuń
    3. Niewykluczone, że wstyd się przyznać, ale ja na prawdziwej wsi pierwszy raz w życiu byłam dopiero po studiach.

      Usuń