Miłość nie potrzebuje wielkich poematów ani czerwonych
dywanów. Lubi zostawiać ślady, co widać na każdym kroku. Wystarczy most,
kawałek metalu i determinacja zakochanych, by zamienić zwykłą przestrzeń w galerię
uczuć. Metalowe świadectwa relacji miłosnych – jedne świeżutkie i błyszczące,
inne już zardzewiałe, jakby zdradzały prawdę o trwałości niektórych
obietnic. Można zobaczyć całe kolekcje kłódek – od maleńkich, serduszkowych, czerwonych
albo różowych po solidne, jakby ktoś zabezpieczał uczucie na wypadek wichury
stulecia. Czasem pojawia się nawet wygrawerowana data ślubu albo inicjały
splecione jak herb rodowy. Zwyczaj ten, sprowadzony z zachodnich
miast, przyjął się i u nas – bo w końcu czy jest coś
bardziej romantycznego niż ciężka kłódka na zimnej stali? Dla turystów – beton
i stal. Dla par – katedra uczuć, do której wchodzi się z kłódką
w dłoni i nadzieją w sercu. Każda kłódka to deklaracja: „Razem
na zawsze”. A potem – jak to bywa w życiu – pary
wracają po cichu z piłką do metalu, bo jednak „zawsze” trwało tylko
dwa miesiące. Niekiedy cudzą miłością częstują się zbieracze złomu.
Ławki w parkach również mają swoje wyznania. Opowiadają
swoje miłosne historie pełne serduszek, inicjałów i dat. Niektóre są tak
wyżłobione, że drewno wygląda jak kartka pamiętnika, która dawno przestała
mieścić wszystkie wyznania. Wycięte nożem serduszka, namalowane białym
korektorem inicjały splecione jak ręce zakochanych, to swoiste miejskie
archiwum namiętności. Czasem obok serca pojawia się przekreślona markerem
data – ślad po uczuciu, które nie przetrwało próby czasu. Ławeczka
zakochanych w alei pod drzewami – niby zwykła, ale to tam co wieczór
odbywają się najważniejsze rozmowy o przyszłości: „To gdzie idziemy
na kebaba?” i „Ale serio, dlaczego znowu nie odpisałeś przez dwie
godziny?”. Gdyby drewno mogło mówić, pewnie napisałoby kilka tomów poradnika o relacjach.
Ale milczy, jak na dyskretny mebel przystało. Ławki to świadkowie pierwszych
randek, pierwszych cichych dramatów i pierwszych prób wyznania miłości –
czasem skutecznych, czasem kończących się ciszą, w której słychać
tylko brzęczenie komarów. To właśnie tutaj niejedno „kocham cię” brzmiało
głośniej niż piosenka grana z głośnika w telefonie.

Nie brakuje i miłosnych graffiti, od prostego „Kocham Cię,
Vanesso” na murze przy dworcu PKP po wielkie, kolorowe napisy na garażach czy
blokach, ozdobione futurystycznymi ilustracjami. Miłosne graffiti pojawia się
nie tylko na murach garaży przy osiedlach, ale też na schodach i betonowych
ścianach. Tam miłość jest bardziej krzykliwa – w jaskrawych kolorach, z wyznaniami
tak odważnymi, że czasem aż dziw bierze, że nikt nie posądził autorów o kampanię
reklamową. Wystarczy spacer po osiedlach, by znaleźć graffiti, które zamiast
politycznych haseł deklaruje wieczną miłość: „Kasia + Tomek = forever”.
Z biegiem lat dopisano pod spodem: „Jednak nie”. Mury to najlepszy
dowód na to, że nawet beton ma poczucie humoru.
Miasto oddycha tymi deklaracjami, czasem szczerymi, czasem
kiczowatymi, ale za to bardzo ludzkimi. Miłość, z natury intymna, tutaj
zostaje wystawiona na widok publiczny. Tyle że krzyk na murze czy kłódka na
moście bywają zazwyczaj trwalsze niż samo uczucie.
Wiele z tych „pomników” miłości dawno już straciło
swoją aktualność, jednak wciąż przypominają, że miłość nie zna granic – ani prywatności,
ani dobrego smaku.
Czy zauważyliście, jaką historię tworzą te zdjęcia zrobione na poręczy kładki na odwodnionym Wisłoku?
Klodke mozna odpilowac/otworzyc, jesli zachowalo sie kluczyk, malowidla scienne mozna zamalowac, ale gorzej, gdy wyznania upublicznia sie w postaci tatuazu. Potem trzeba kombinowac, zeby zatatuowac stare nowym.
OdpowiedzUsuńA takich mądrych inaczej, którzy tatuują sobie imiona ukochanych na wieki (trwające jakieś pół roku), jest całkiem spora liczba.
UsuńAkurat tatuaż mógłby być -- bo jest na ciele osoby, która chce coś wyznać, a nie niszczy się mienia publicznego. I to już wtedy problem tych osób, co zrobić z takim tatuażem, jak "dozgonna miłość" jednak skończy się przed zgonem przynajmniej jednej osoby z danej pary. Choć można zrobić tatuaż z henny, o czym już napisałam niżej w komentarzach. Tak naprawdę mniej mnie obchodzi, co kto sobie robi z własnym ciałem, niż z mieniem publicznym, które po trosze należy do każdego z nas
UsuńWidziałam kiedyś bardzo czarnego Murzyna, w którym coś mi nie pasowało. W końcu rozwiązałam zagadkę. Miał wytatuowaną klatę i plecy. Trzeba było się dobrze przyglądać, żeby zobaczyć ten tatuaż, nie był kolorowy. Ciekawe, po jaką cholerę on to zrobił?
UsuńNo patrz, poruszyłaś zagadnienie, tatuaży na czarnej skórze. A teraz na 100% jakiś murzyn w Niemcach zacznie czuć się dyskryminowany, bo nikt nie będzie w stanie go tak wytatuować,aby tatuaż było widać jak na białym 🤣😂
UsuńTo niech spada na drzewo banany prostować.
UsuńNie znoszę tatuaży. Nigdy nie pozwoliłbym nikomu dać się oszpecić. Ale ludzie zwariowali, coraz więcej widzę tatuaży na szyi i na twarzy.
UsuńMiałem klientów, cali wytatuowani. Objaśniali mi te tatuaże-okazało się, że gdy oni podróżują po świecie, w każdym miejscu robią obie na pamiątkę tatuaż. A że podróżują sporo, pewnie niedługo zaczną te 'pamiątki' zamieszczać na policzkach i czole.
W Kanadzie jedna dziewczyna postanowiła iść do domowego specjalisty, aby jej zrobił tatuaż w... OKU! Niestety, straciła oko.
Spotkałem 'wiekowe' osoby, które pewnie je zrobiły 30+ lat temu i od tego czasu ich ciało się znacznie zmieniło i kilogramów też przybyło. Ich tatuaże wyglądają tragicznie i kompletnie nie przypominają tych oryginalnych.
Ja również nie znoszę tatuaży. Uważam je za ohydne bezguście. To, co w tej chwili robią z sobą ludzie, to jest jakiś obłęd. Zastanawia mnie również, jak będą wyglądać ci wszyscy wytatuowani, gdy będą staruszkami. A może planują umrzeć młodo?
UsuńJechałam kiedyś autobusem do Warszawy, przede mną siedziała kobieta całkowicie wygolona na łyso, a na całej głowie miała wytatuowane kolorowe wzory. Masakra. A koleżanka z pracy wytatuowała sobie na przedramieniu datę urodzenia swojego syna. Nie pamięta, kiedy go urodziła? Serio?! Niestety, wygląda, jak ci, którym tatuowano numery w obozach koncentracyjnych.
W sumie to niby nie moja sprawa, ale jednak trochę moja, bo już mnie mdli na widok tych tatuaży na ludziach. Zwłaszcza, gdy ktoś ma wytatuowane gałki oczne. Trzeba być debilem, żeby narażać się na utratę wzroku!
Zgadam się w 100%.
UsuńCieszy mnie to 😊
Usuńwarto poczytać te rozmaitości, bo czasami trafi się rodzynek. ja czytuję, choć nie podoba mi się bazgranie po czymkolwiek.
OdpowiedzUsuńI ja czytuję (nie zawsze), mimo że też nie lubię bazgrania po murach, rurach i mostach.
UsuńŻeby tylko ławki czy fasady domów, wyznania widuje na wiaduktach, na chodnikach odciśnięte w betonie i porośnięte już mchem, na drzewach w lesie nawet.
OdpowiedzUsuńPół biedy , gdy są to wyznania miłosne, równie dużo jest rysunków genitaliów i wulgaryzmów!
Najwięcej rysunków genitaliów znajduje się w zeszytach uczniów 😅
UsuńAni mnie to nie wzrusza, ani nie irytuje. Sama nigdy nie miałam potrzeby komunikowania światu swoich sympatii lub antypatii, ale pewnie innym to coś daje. Pytanie co?
OdpowiedzUsuńMoże nie mają komu się wygadać? Niektórym ciśnienie każe obwieścić urbi et orbi rozmaite sensacje.
UsuńJestem przeciwna temu dziadostwu, to zwykły wandalizm.
OdpowiedzUsuńKiedyś alarmowano, że jeżeli nie przestaną z przywieszaniem kłódek, to ten malutki mostek w parku wkrótce się zawali. Barierka już miała przechył.
Ale gdzie tam, kłódek przybywało.
Barierkę więc wymieniono na nową i co? I są już nowe kłódki.
Pisanie po miejskiej infrastrukturze też jest dnem. Może ja pójdę do mieszkania tej pary i podpiszę im się na stole i na ścianach?
Tak, to jest dno i zgadzam się, że zwykły wandalizm.
UsuńByła już taka historia z mostem chyba we Wrocławiu (ale głowy nie dam), że groził zawaleniem z powodu jakichś absurdalnych ilości kłódek, czyli żelastwa.
Też o tym czytałem, że w Europie most stał się przez te kłódki taki ciężki, iż musiano wysłać brygadę z nożycami/przecinakami do kłódek i zajęło im bardzo dużo czasu uwolnienie mostu od tych ozdóbek.
Usuń@FrauBe, tak, z wrocławskiego mostu na Ostrowie Tumskim zlikwidowano ok. 17 ton kłódek kiedy go generalnie remontowano. Tak przynajmniej podaje wikipedia 🙂 Następnym razem chyba się wybiorę na spacer sprawdzić czy nadal jest ten chory zwyczaj praktykowany 🤔😄
Usuń@Jack, okazuje się, że w Polsce na pewno.
Usuń@Aśka, tak niejasno kojarzyłam Wrocław. Myślę, że to niewiele dało, bo ludzie nadal to żelastwo wieszają. Oczywiście nie widziałam, jak to funkcjonuje we Wrocławiu, ale u nas działa jak złoto.
UsuńTo z krakowskiej kładki Ojca Bernatka zdjęto "tylko" 3 tony kłódek i przetopiono je na "ławkę zakochanych". Oczywiście na kładce wiszą już nowe kłódki, przy czym zakłódkowany został nawet Smok Romantyk, stojący przy kładce od strony Podgórza. Biedak...
UsuńO matko. Co ludzie mają w głowach?!
UsuńKłódki - przekuć je na broń.
OdpowiedzUsuńRżnięcie na ławkach... proszę nie używać ostrych narzędzi.
Absolutnie nie zgadzam się na broń! Nienawidzę zabijania i wszelkich militariów. Co do rżnięcia na ławce... Nie próbowałam 😅
UsuńMiłość jest tyle samo warta co te "pomniki" miłości 😉 Choć one częściej niż same związki wytrzymują próbę czasu... 🙄
OdpowiedzUsuńZnam dobre związki i dobre, wieloletnie małżeństwa. Ale też mi się wydaje, że to mniejszość ginąca w tłumie związków do d***y.
UsuńRosnące liczby rozwodów w corocznych statystykach pokazują jednak, że ta prawdziwa miłość zdarza się równie często co dwugłowe kurczęta... No może przesadzam, ale faktem jest, że żeby trafić na taka trzeba mieć prawdziwe szczęście.
UsuńMoja przyjaciółka tak trafiła, moi rodzice, dziadkowie, ciotka z wujkiem, koleżanka, druga ciotka z drugim wujkiem, druga koleżanka, trzecia koleżanka, całkiem sporo mi się tych dwugłowych kurcząt znalazło 😂 Tylko ja taka upośledzona... 😥😢
UsuńPo prostu mamy takie posrane szczęście w życiu... 🙄 Niestety los nie daje wszystkim po równo, jednemu sie tragi złoto, drugiemu gówno... 🙄
UsuńOtóż to. Może nie powinnam narzekać, może są tacy, co mają gorzej, ale co z tego? Mnie od tego nie jest lepiej.
UsuńCo z tego że inni mają gorzej, skoro człowiek chciałby mieć lepiej? 🙄
UsuńOtóż to.
UsuńMoże nie wydaje Ci się, że jesteś człowiekiem, któremu można czegoś zazdrościć, ale jednak jest coś, czego Ci zazdroszczę 😀
Mi? Czego? 🙄
UsuńTego, że mieszkasz w domu, a nie w bloku, masz balkon i ogród.
UsuńI od groma roboty... Uwierz, nie ma czego zazdrościć...
UsuńWierzę, ale i tak zazdroszczę. Robota jeść nie woła i nie ucieknie, a dom to dom...
UsuńUwierz mi, że robota potrafi wołać, choćby wtedy gdy wszystko zaczyna chwastem zarastać i trzeba chwycić za motykę, a z nieba leje się żar... 🙄 Choć i satysfakcja jest...
UsuńWiesz, uprawianie warzyw nie jest obowiązkowe, za to masz dużo miejsca na wszystko, nie dusisz się w mikroskopijnych pomieszczeniach (wiesz, co to jest łazienka 1,7 m na 1,5 m?), nie jesteś otoczony z wszystkich stron sąsiadami, od których słychać każde słowo i każde kichnięcie...
UsuńFakt, życie w bloku też idealne nie jest. Jak to w życiu, wszystko ma swoje wady i zalety... 🙄 Zaletą w Twoim przypadku jest to, że nie masz dłoni uwalanych smołą, przez rękawice które brudzą sie przy podkładaniu do rozgrzanego pieca, więc chociaż to doceń... 😉
UsuńNie docenię! Kilka lat temu mieszkałam przez 8 miesięcy na wsi. Codziennie paliłam w piecu, ładowałam węgiel, czyściłam piec i... uwielbiałam to!
UsuńZ tymi wieloletnimi udanymi małżeństwami to czysta legenda. Jasne, były i takie, ale równie rzadko jak obecnie. Po prostu nie było społecznej akceptacji dla rozwodów i tyle.
OdpowiedzUsuńZnam trochę tych udanych, zwłaszcza w rodzinie i wśród przyjaciół. Za to mnie upośledziło na całego.
UsuńUczuciowy ekshibicjonizm :D już lepiej by sobie robili takie tatuaże z henny w widocznym miejscu na ciele - takie coś samo w razie czego zniknie po jakimś czasie
OdpowiedzUsuńWidziałam te dwutygodniowe tatuaże z henny. Mimo wszystko nawet tego bym sobie nie zrobiła.
UsuńNie musisz przecież. Chodzi o to, że jak ktoś ma już coś niszczyć, niech to będzie jego rzecz lub ciało, a nie coś, co powinno służyć też innym
UsuńOczywiście, Że tak. To nie podlega dyskusji.
UsuńPamiętam też tego rodzaju inicjały (i pomiędzy nimi serce) wycięte na korze drzew. A na Kubie często turyści wydrążają różne napisy na mięsistych liściach kaktusów. Po jakimś czasie one zabliźniają się i nawet fajnie wyglądają, zawsze robiłem im zdjęcia.
OdpowiedzUsuńDwadzieścia pięć lat temu na drzewie nożem wyciąłem inicjały i datę: J.K. 1.6.2000. Przez około 20 lat były widoczne, obecnie praktycznie idealnie się zabliźniły.
Jestem bardzo przeciwna kaleczeniu roślin.
UsuńJa również.
UsuńTo mi się podoba. Jesteś przyrodolubny?
UsuńJak najbardziej. Dla mnie nie ma niczego lepszego, niż spędzanie czasu na łonie przyrody, w namiocie, czy pływanie na kanu, a wieczorem siedzenie przy ognisku, odpędzanie szopów praczy, komarów i czasami niedźwiadków (akurat te ostatnie 3 rzeczy nie są moim ulubionymi, ale stanowią integralną część moich wakacyjnych przygód. Może dlatego nie pragnę wyjeżdżać np.do Europy czy Azji, aby zwiedzać gwarne miasta. Nawet jeżdżąc przez USA, dużym łukiem omijam wszelkie większe metropolie.
UsuńA co do wycięcia inicjałów i daty na drzewie-to akurat było moje prywatne drzewo, w moim ogródku--dlatego zrobiłem to całkowicie legalnie. Zresztą drzewo ma się świetnie i po 26 latach zaczęło nagle tak owocować, że nie wiedziałem, co robić z jabłkami.
Cudownie. Takich ludzi bardzo lubię, którzy szanują naturę. Dla mnie ponad wszystko są zwierzęta, woda, drzewa, grzyby i wiatr. Kocham wiatr, jest w nim coś mistycznego.
UsuńTeż kocham wiatr (jak nie pływam na wodzie), ale z bardziej prozaicznych przyczyn: przegania komary! 😁
UsuńSerio? Nie wiedziałam o tym!
UsuńJa się czasem czuję jak Lady Makbet, kiedy wystawiam się na wiatr. Im silniejszy, tym lepszy.
Myślę, że wyznania miłosne piszą nastolatkowie w porywach swych uczuć, więc rozumiem to zjawisko. Jeśli jednak widzę wulgarne słowa, przekleństwa, to chętnie takiego ktosia widziałabym, jak za karę sprząta ulice...
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności
Tak powinno być, ale nie u nas przecież, bo sRODO nie pozwala na ujawnianie zapisów monitoringu.
Usuńnigdy takich akcji nie rozumiałam...pomimo dużej sympatii i tolerancji do sztuki ulicy.
OdpowiedzUsuńno ale mnie u ludzi w zasadzie nic juz nie zdziwi.
Tutaj dochodzimy do kwestii poruszonej na Twoim blogu. Popisane mury doprowadzają mnie do mdłości.
UsuńNiestety ta pisarska moda wchodzi coraz wyżej w Tatry, albo schodzi do grot i jaskiń.
UsuńKoszmar.
Nigdy nie miałem ciągot do pisania czy wydrapywania choćby monogramu. Kłódkę na moście uważam za najmniej szkodliwy przykład tej mody. Co jakiś czas miasto Kraków czyści z tych elementów bariery kładki Bernatka
Owszem, koszmar. Straszliwie mnie to denerwuje. Gdyby to jeszcze były jakieś ładne murale, to ok, ale takie bezsensowne bazgroły to świństwo i ohyda.
UsuńNa te miłosne kłódki, to już wiele lat temu na Węgrzech specjalne ścianokraty ustawiali, coby właśnie mostów nie destabilizować. W Pecs to było.
OdpowiedzUsuńStrasznie bezsensowna moda. Niczemu nie służy, a potrafi zaszkodzić.
UsuńTwój tekst pięknie pokazuje, że miłość jest jednocześnie intymna i… publiczna, pełna paradoksów. Przeczytałem go i od razu pomyślałem, że w tym całym miejskim „muzeum uczuć” widać coś więcej niż tylko kłódki, graffiti czy wyżłobione serduszka na ławkach – widać ludzką potrzebę zostawienia śladu, udokumentowania emocji, nawet jeśli są ulotne i często zawodzą.
OdpowiedzUsuńTo, co uderza w Twoim felietonie, to spojrzenie na codzienne, „prozaiczne” świadectwa miłości z taką uwagą i czułością, że człowiek zaczyna patrzeć na miasto jak na ogromną kronikę uczuć. Metalowe kłódki i graffiti nie są przecież tylko dekoracjami – to pamiętniki, świadectwa nadziei, czasem rozczarowań, które ktoś zostawił dla świata, ale tak naprawdę dla siebie. I właśnie w tym tkwi ich siła – są trwałe, choć często ironicznie trwalsze niż samo uczucie, które miały symbolizować.
Podoba mi się też, jak trafnie opisujesz ławki w parkach – niby zwykłe meble, a ile historii mogłyby opowiedzieć. Ten obraz sprawił, że uświadomiłem sobie, jak wiele detali codzienności składa się na naszą opowieść o miłości, tę widoczną i tę ukrytą. I właśnie w tej mieszance szczerości, drobnego kiczu i ludzkiej spontaniczności kryje się jej autentyczność.
Twoje spojrzenie sprawia, że patrząc na miasto, zaczynamy dostrzegać nie tylko beton, stal i graffiti, ale przede wszystkim ludzi – ich emocje, nadzieje i rozczarowania. Felieton jest dla mnie przypomnieniem, że miłość bywa publiczna, czasem śmieszna, czasem patetyczna, ale zawsze ludzka i nieprzewidywalna.
Dzięki temu tekstowi spacer po mieście staje się trochę jak oglądanie wystawy – wystawy, która ciągle się zmienia i której nigdy do końca nie rozumiemy, ale czujemy jej puls. I za to bardzo dziękuję.
Piękny komentarz, Andrzeju. Dziękuję 🌷🌷🌷 Te mosty, ławki, kłódki, bazgroły to też mikroświaty, o których rozmawialiśmy. Fajnie jest wyobrażać sobie na podstawie danego przedmiotu historie, z jakimi jest związany. Życie pisze czasem takie scenariusze, że i tak nie dalibyśmy rady ich wymyślić.
UsuńCzasem, czytając takie słowa, czuję lekki smutek, bo przypominają mi, jak ulotne są te wszystkie mikroświaty. Każda ławka, każdy most, każda kłódka niesie historie ludzi, których już nie ma obok, albo których nigdy nie poznamy. I choć chcielibyśmy wierzyć, że możemy je odtworzyć lub zrozumieć, to często jesteśmy tylko obserwatorami cieni czyjegoś życia. Piękno w tym wszystkim jest też smutne – w tym, że każda historia zostaje gdzieś w materiale, w przedmiocie, w pamięci, a my możemy jedynie próbować je odczytać i docenić.
UsuńWedług mnie jest to aż smutne. Może tylko lekko melancholijne. Tak jest zawsze, gdy zamyślamy się nad takimi rzeczami. Nie wiem, czy znasz taką nowelkę Bolesława Prusa "Kamizelka" Tam właśnie narrator zastanawia się nad historią starej, wytartej kamizelki noszącej ślady zwężania.
UsuńPrzypomniało mi się jeszcze, że chodząc po górach w latach 70. XX wieku, dwukrotnie natknąłem się na daty wyryte w skałach (nie pamiętam, czy również były inicjały). Jedna to "1925", druga bodajże "1895". Widać, że musieli być to profesjonalni grawerzy (lub wandale?), którzy chodząc po górach, zabierali ze sobą odpowiednie narzędzie, aby pozostawić po sobie o wiele bardziej trwały ślad, niż te wyryte przez amatorów na korze lub na ławkach (lub na skórze…).
UsuńW Kanadzie jedynie raz spotkałem się z wykutym w skale nazwiskiem i datą z 1919 roku (W.A.T. Birrell Aug. 1st. 1919. Co ciekawe, niedawno odkryto bardzo podobną inskrypcję, wykonaną przez tego samego faceta i nawet ukazał się na ten temat artykuł (i zidentyfikowano, kto to był).
Podobnie w 1919 roku w ontaryjskim parku Bon Echo wyryto w skale kilka linijek poezji Walta Whitmana, które do dzisiaj są widoczne: Zdjęcie z 1919 roku oraz zdjęcie z 2007 roku.
Tak więc czasami tego rodzaju ‘wandalizm’ może okazać się w przyszłości ciekawostką historyczną.
No wiesz, między poezją a wandalizmem jest pewna różnica... 😅 Chyba że są to rymy częstochowskie.
UsuńNiesamowicie denerwuje mnie wandalizm w naszych Prządkach. Są takie piękne, a tak pobazgrane, że głowa sama odpada. Osobiście pourywałabym łby debilom, którzy to robią. I nas***bym im w szyje.
Oczywiście, nie miałem na myśli tej poezji jako wandalizmu--chociaż jakiś Indianin tak twierdzi. Na szczęście w ontaryjskich parkach nie spotykam się z wandalizmem. Inicjały są głównie wyryte na biwakowych ławkach, na drzewach rzadko się je widuje. Kłódek też nie spotkałem. Ale parkowi strażnicy też patrolują parki i potrafią wystawić mandaty za różnego rodzaju przewinienia (głownie hałas, nieodpowiednie zachowanie, parkowanie), a nawet wyrzucić osoby biwakujące z parku. Poza parkami niestety natknąłem się na wysypiska śmieci w lasach--były tam stare łodzie, lodówki, kuchenki, materiały budowlane... niestety, niektórzy nie chcą zapłacić tych paru groszy na odstawienie tego na śmietnik. Przykre!
UsuńW Polsce albo jest wadliwe prawo, albo zwyczajnie się go nie egzekwuje (to drugie na pewno). Wkurza mnie to przeokropnie. A ten śmietnik w lasach to już całkowity horror, u nas jest to samo. Czasem mam ochotę strzelać do niektórych ludzi. A już najbardziej do myśliwych. Z zimną krwią.
UsuńAch, te miłosne wyznania przypomniały mi remont pewnego miejskiego ratusza. Na płocie zabezpieczającym plac budowy ktoś umieścił krzyk rozpaczy (pisownia oryginalna): DYZIO WRUDŹ! Spragnionych ciągu dalszego informuję, że Dyzio WRUDZIŁ, jak tylko odsiedział swoje w wyznaczonym zakładzie karnym.
OdpowiedzUsuńCiekawe, czy WRUDZIŁ NAWRUDZONY!
UsuńO jeju! Czy ja będę mogła zrobić podobny post??? Bo mam takie dwa piękne przekazy ławkowo - ścienne, że aż proszą się o ukazanie w świecie. Dedykuję specjalnie Tobie. Ja w miłość, a tym bardziej w takowe deklarację nie wierzę i jestem sceptycznie nastawiona. Za to uwielbiam sobie podczytywać żewne wyznania, chociaż bardziej z kategorii złamanych serc. Och jakże mnie one rozczulają - złamałaś mi serce, mieliśmy być na zawsze razem, a ty odeszłaś.. .z nim... niezapomnę Ci tego!
OdpowiedzUsuńSama przyznaj, łamie serduszko prawda? ;)
Moje serduszko połamało się na tyle kawałków, że ani bazgroły nie pomogą, ani inne wyznania 😅
UsuńPisz, oczywiście, że pisz post i nawet się nie zastanawiaj. W czym miałoby mi to szkodzić?
czy trafiłam do spamu????
OdpowiedzUsuńNie, nie trafiłaś - nie wiem, jakie miałaś przejścia 🤣
UsuńA czy ja trafię kiedyś do spamu?
UsuńNiezbadane są wyroki blogspotu...
UsuńNie od dziś wiadomo, że prawdziwe uczucie nie potrzebuje rozgłosu, ani ekshibicjonizmu.
OdpowiedzUsuńOnegdaj most Tumski we Wrocławiu poszedł sobie do remontu, właśnie - między innymi - z powodu kłódek, które ważyły już chyba więcej, niż sam most. Były co prawda swoistą ciekawostką dla turystów, ale chyba na tym ich rola się kończyła :)
Właśnie ten most mi się obijał po głowie, ale nie byłam pewna, czy rzeczywiście był to Wrocław. Kłódki kłódkami, ale miasto jakie piękne... Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Niestety, trochę mi nie po drodze...
UsuńSzkoda... wtedy może mogłybyśmy się spotkać. I JoAnkę byśmy ściągnęły :)
UsuńWy jeszcze macie do siebie nie tak daleko, ale mnie wywiało...
UsuńNo no, poetko Ty moja 😍
OdpowiedzUsuńOj tam, zaraz poetko. Chcesz? To Ci wyślę w prezencie moje tomiki. Lubisz książki przecież 😀
UsuńNawet nie próbuj 😂 My się z poezją jakoś nie kumplujemy... czego dowód będzie dzisiaj 😉 więc co tam rzucać perły przed wieprza!
UsuńKtoś mówi do Ciebie "wieprzu"?!
Usuńtradycję kłódkową znam, ale nigdy nie praktykowałem, udaności związku nie mierzy się czasem trwania, a jakiegoś zbyt wielkiego kłódkowiska też nie miałem okazji widzieć...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
Udanego związku w ogóle się nie mierzy, on po prostu jest udany i istnieje 😀
Usuńlub istniał... wiele ludzi nie umie pojąć, że udany związek wcale nie musi trwać do przysłowiowej grobowej deski... to, że się zakończył wcześniej wcale nie oznacza, że był nieudany...
UsuńI tutaj muszę powiedzieć, że dobrze gadasz, dać Ci wódki. W tym miejscu myślę o związku, którego zakończenie mnie zaorało 😢, ale sam w sobie był cudowny 💖. Właśnie dlatego mnie zaorało ❤️🩹
UsuńBardzo lubię udane napisy na ścianach. Od zawsze. Nie tylko graffiti, ale takie z przesłaniem, pewną ironią. Czasem robią robotę.
OdpowiedzUsuńod graffiti wymagamy jakiegoś artyzmu... ale faktycznie, czasem zwykły mazaj też może być celnym strzałem...
Usuń@137 - ja nie, z wyjątkiem murali.
Usuń@PKanalia - pod warunkiem, że ma sensowną treść z poczuciem humoru wysokiej klasy.
Usuńnp. "EVERYBODY KOMBINERKI"... dawno to widziałem, to było na jakimś murze w Warszawie... nie żadne szablony, żadne spraye, tylko pojechane na biało pędzlem prostym liternictwem... szczerze mówiąc, to nie wiem, czy by mnie to teraz rozśmieszyło, bawi mnie raczej wspomnienie, jak to rozśmieszyło mnie kiedyś, gdy zobaczyłem to z autobusu... i teraz pytanie, jak to jest z tą klasą humoru... czy to zależy od chwili, kiedy dany dowcip zaistnieje?...
UsuńMoim zdaniem to nie jest ani śmieszne, ani żadne. Bezsensowne.
UsuńPrzepraszam, ja poza trybem.🤭
OdpowiedzUsuńWiem, że miałaś chorego kota. Jak sobie radziłaś z podawaniem leków? Czy jest jakiś przysmak, który sprawiłby, że kot będzie kojarzył podanie leku z nagrodą a nie wyłącznie z przymusem?
Miałam kocura chorego na przewlekłą niewydolność nerek i był na codziennych lekach jeszcze przez cztery lata. Nie ma sensu kombinować z przysmakami ani z jedzeniem. Kot to nie pies i nie zje dobrowolnie czegoś z lekarstwem za Chiny Ludowe. Brałam więc kocura pod pachę, drugą ręką otwierałam mu dziób i wrzucałam tabletki jak do skarbonki. W zasadzie powinno się mieć do tego trzy ręce, ale trzeba sobie radzić jakoś bez tej trzeciej.
UsuńGorzej było z Fantą, która przechorowała się na FIP. Leki również codziennie, a kocica charakterna jak mało kto i trzeba było być bardziej charakterną niż ona. Za ciężka, żeby brać ją pod pachę, więc operacja przebiegała na łóżku lub na stole. Unieruchomienie kota również podpachowo, następnie otwieranie japy (nie bez walki) i wrzucanie tabletki. Po czwartym-piątym wypluciu zazwyczaj się udawało.
Nie ma lekko, ale MUSISZ sobie poradzić. Właściwie to nie zaszkodzi spróbować podać smaczek zaraz po tabletce. Może chwyci.
Dzięki. Czyli robię zgodnie z instrukcją. Początki były bardzo obiecujące ale im dłużej, tym większy opór. Miałam nadzieję, że jest na to jakaś metoda, ale widzę, że i Ty- doświadczona kociara- miałaś z tym problem. No to trzeba będzie powalczyć.😘
UsuńCały problem polega na tym, że koty są bardziej przebiegłe od nas 😅
Usuń