17 lipca 2025

182. Zguba

zgubiłam się

zapodziałam

i nie wiem, gdzie jestem

 

tu mnie nie ma

tam siebie nie widzę

czy mnie diabeł ogonem nakrył?

 

gdzieś przecież powinnam być

widziałam siebie całkiem niedawno

przechodziłam nawet obok siebie kilka razy

 

cóż za roztrzepanie!

 

zaglądam jeszcze do kąta

może tam się zawieruszyłam

ale i tam ani śladu po mnie

 

co u licha?!

 

* * *

 

No właśnie. Będę musiała odnaleźć siebie. Nie wiem, którędy droga. Plebiscyt na razie pozostaje nierozstrzygnięty, ale to – mam nadzieję – przejściowe.

Jestem w bardzo złym stanie psychicznym, nie wiem, ile to potrwa.



09 lipca 2025

181. Niecodziennik – cz. 1 pt. „Plebiscyt”

1. Nazywa się, że "mam wakacje". To by było na tyle.

2. Dostałam od niezawodnej Jotki pocztówkę z wakacji. Niech to fantastyczne uczucie, które mnie ogarnęło, spłynie również na Was.



3. Początek wakacji rozpoczął się w typie „miało być fajnie, a wyszło jak zwykle”. Otóż na nadziemnym parkingu Galerii „Rzeszów” pewna dama (czyt. kretynka) postanowiła cofnąć. Fajnie, tylko że wyszło jej jakoś po skosie, więc z fantazją zjechała na lewy pas, bo dlaczego nie. Kto bogatemu zabroni? Nie zdążyłam nawet w żaden sposób zareagować, jak już miałam drzwi od strony kierowcy do wymiany i rozpirzone w drzazgi lusterko. Czyli jednak mam fajnie, mogę się pobujać z towarzystwem ubezpieczeniowym i warsztatami. Ho, ho, ho, ho, ale fajnie, ale fajnie, ale fajnie…

4. Ponieważ moim samochodem nie mogę się poruszać (no jak bez lusterka?), zmuszona byłam przesiąść się do komunikacji miejskiej. Wybieram miejsce dla panów z laską. Z panem czy bez, miejsce zajmuję, bo laska to ja.


5. Ogłaszam plebiscyt. W lipcu mam odsiadkę w domu z kotkami, bo Dzieciątko wybywa się szlajać. Ale ja też chcę mieć wakacje, więc szukam pomysłu na siebie w sierpniu. I nie mam żadnego, bo przywykłam do innego spędzania wakacji, które w tym roku nie jest mi dostępne. Ogłaszam wobec tego plebiscyt na fajne, sierpniowe zagospodarowanie czasu. Kto wymyśli najlepiej, w nagrodę otrzyma talon na kurwę i balon… Nie, wróć, tu większość stanowią kobiety i w ogóle porządni ludzie, zatem coś innego się wymyśli. Będzie niespodzianka – nawet dla mnie.

6. Mam doła.

06 lipca 2025

180. Kolacyjka

Opisane zdarzenia naprawdę miały miejsce w rzeczywistości

 

Tyyyyy... – powiedział Miś Mamusi. – Zróbmy rodzicom niespodziankę i przejedźmy się do Pegeeru na kolacyjkę.

Zachichotałam.

- Dobra. Organizuj piwo, a ja zabezpieczam wałówkę. I o 1730 pod śmietnikiem!

- Ok – odrzekł Miś Mamusi i już go nie było.

Kolacja w Pegeerze oznaczała wieczorny wyskok w Bieszczady, do dzikiej głuszy, w której rodzice wraz z ekipą przyjaciół spędzali pracowite weekendy, latami porządkując i doprowadzając popegeerowski domek do stanu używalności.

Późnym popołudniem warowałam na parkingu przy śmietniku objuczona rozmaitymi wiktuałami. Miś Mamusi zajechał trabantem punktualnie i z fasonem. W lekko mętniejącym powietrzu pojawił się zapach mgły i jesieni.

* * *

W niedługim czasie dojeżdżaliśmy na miejsce. Mrok wokół nas gęstniał i przechodził z wolna w atramentową czerń. Na bocznej, podrzędnej drodze bieszczadzkiej daremnie by wypatrywać śladów latarni. Znajdowaliśmy się w kompletnej dziczy. Poza wątłym kręgiem świateł samochodu nie było widać nic. Miś Mamusi skręcił w wyboistą dróżkę dojazdową prowadzącą bezpośrednio do Pegeeru. Zwolnił do minimum, żeby nie uszkodzić podskakującego na wybojach samochodu. Minęliśmy puste pastwisko pogrążonej w uśpieniu stadniny koni i ostatnie metry wądołów skręcających pod dom przebyliśmy w absolutnych ciemnościach. Miś Mamusi zaparkował dokładnie vis-à-vis głównego wejścia. Przez chwilę siedzieliśmy w bezruchu, napawając się doskonałą ciszą i wpadającym przez uchylone okna, pachnącym świerkami powietrzem.

- Ty... – powiedział nagle Miś Mamusi nieswoim głosem. – Patrz!

Odruchowo przeniosłam wzrok w jedyne oświetlone miejsce. Po lewej stronie od drzwi wejściowych jaśniało samotnie okno od kuchni. Reszta domu wyglądała jak pogrążona w uśpieniu.

Skąpe firaneczki troskliwie zawieszone przez panią Beatkę nie zasłaniały całej szyby. W lewym dolnym rogu mignęła nam głowa pana Januszka. Nad nią, po prawej, brał właśnie zamach nasz rodzony ojciec. W ręce trzymał potwornej wielkości młotek.

- Idealne warunki do popełnienia zbrodni – wyszeptał złowieszczo Miś Mamusi. W jego głosie wyczułam jakąś niezdrową fascynację. Poczułam, jak wstrząsa mną gwałtowny dreszcz. Na zupełnym odludziu, w nieprzeniknionych ciemnościach można było spokojnie zamordować każdego, chyba że spotkało się niedźwiedzia.

W następnej chwili ręka naszego ojca spadła. Zamknęłam oczy. Miś Mamusi powoli otwierał drzwi samochodu.

- Wysiadaj! – syknął.

Otworzyłam oczy. Z czoła pana Januszka wciąż widocznego w oknie ściekała krew. Przez głowę przebiegła mi setka panicznych myśli. Dlaczego nasz ojciec?! Dlaczego pana Januszka?! Gdzie są pozostali?!

Poczułam, jak od stóp spowija mnie lodowaty chłód i podpełza z wolna ku górze. Zdrętwiałe ciało nie chciało słuchać. Wygramoliłam się niezdarnie, bojąc się ponownie spojrzeć w rozświetlone okno. Czułam, że odmawiające posłuszeństwa nogi niosą mnie w stronę upiornego domu wbrew mojej woli. Obok szedł Miś Mamusi.

- Chodźmy od ogrodu – powiedział z zimną krwią. – Z tej strony i tak zamykają na noc. Wejdziemy przez salon.

Mijając róg z lewej strony domu przemogłam się i raz jeszcze spojrzałam w kierunku okna. W kuchni wciąż paliło się światło, ale sprawiała wrażenie opustoszałej. Nie widać było ani zbrodniarza, ani jego ofiary. Przelotnie pomyślałam o piwniczce, do której wchodzi się wprost z kuchni i z lekka mnie zemdliło. Prawa strona domu, zupełnie zaciemniona, wciąż wydawała się dokumentnie wymarła.

Z drzwi ogrodowych buchnęła na nas muzyka i beztroskie śmiechy. Skonfundowani weszliśmy po trzech stopniach i zatrzymaliśmy się na progu. Wujek Kacperek obracał właśnie w tańcu panią Grażynkę, pani Beatka niefrasobliwie chichotała z Mamusią Misia, nakładając sobie na talerz sałatkę.

- O, dzieci przyjechały na kolację! – zaśmiały się radośnie, widząc nas na progu.

- Córunia Tatunia! – wykrzyknął Wujek Kacperek i, porzuciwszy panią Grażynkę, rzucił się do całowania mnie po rękach. Poczułam, że coś jest przeraźliwie nie tak. Oni tutaj tak wesoło, przy muzyce, a za ścianą...

Nie dokończyłam myśli. W przejściu prowadzącym do kuchni stanęła ofiara wstrząsającego mordu. Żywa, raczej zdrowa i prawie cała. Na czole pana Januszka widniała jednak rozległa plama niezakrzepłej jeszcze krwi.

- Dobry wieczór – powiedział, jak zwykle flegmatycznie i pogodnie. – Widzę, że zapowiada się niezła kolacyjka.

Nie zdołaliśmy wykrztusić ani słowa. Zza pleców pana Januszka wyłonił się morderca.

- Tato, na litość boską, dlaczego waliłeś pana Januszka młotkiem po głowie?! – ryknęłam straszliwie. – Co tu się w ogóle dzieje?!

- Jaaa? Waliłem? – zdziwił się nasz ojciec. – Sam się walnął, niezdara. Patrz, jaki ma czerep rozpruty.

- Tato, widzieliśmy przez okno! Walnąłeś pana Januszka młotem w sam środek czoła!

Pan Januszek, poszukujący czegoś na stoliku nieopodal kominka, zachichotał nagle i odwrócił się w naszą stronę rozbawiony.

- Składaliśmy z twoim ojcem meble – wyjaśnił. – Wieszał półkę nad zlewozmywakiem, a ja zbijałem komódkę. Akurat na dole, tuż obok niego. Tam jest najwięcej miejsca, sama wiesz.

- Ale walnął młotkiem... – jęknęłam beznadziejnie.

- No a jak? – obruszył się nasz ojciec. – Musiałem to przecież przybić!

- Ale w czoło pana Januszka!

Miś Mamusi milczał oskarżająco.

- Pan Januszek sam sobie rozorał czoło, bo to jemioła jest kompletna – wyjaśnił tato. – Wyprostował się gwałtownie i huknął w róg półki aż echo poszło.

Pan Januszek, wyraźnie rozbawiony, kiwał głową, usiłując jednocześnie przykleić sobie na czole plaster z opatrunkiem.

- Daj – powiedziała pani Beatka – to ci przykleję.

- Łapami z majonezem?!

- Najpierw obliż – doradziła pani Grażynka. – Dobry majonezik. Z czosneczkiem.

- Aaa... – powiedziała Mamusia Misia znad salaterki. – Czosneczek jest bakteriobójczy. Można by przyłożyć Januszkowi zamiast plastra.

- Z majonezem...? – zainteresował się gwałtownie Wujek Kacperek.

- Cebula! – wykrzyknął mój ojciec, klepnął się w czoło otwartą dłonią i uciekł do kuchni.

- Nieee! – odkrzyknął pan Januszek i pobiegł za naszym ojcem. Z kuchni dał się słyszeć rumor.

- Oho, przypalił – odezwała się lakonicznie pani Grażynka.

- Nie patelnią! – zawył mój ojciec.

Misiowi Mamusi i mnie puściły nerwy. Pan Januszek wziął odwet?! Gotowi na wszystko, równocześnie zatrzymaliśmy się na progu kuchni. Pan Januszek, dziarsko wywijając teflonowym naczyniem, z którego na wszystkie strony pryskał olej z resztkami smażonej cebuli, usiłował wygonić z domu cztery potężne ćmy. Wycofaliśmy się chyłkiem i w milczeniu. Miś Mamusi ukradkiem odetchnął.

- Czyli wszystko w normie – zawyrokował po cichu. – Regularny dom wariatów.

- Dzieci! – zawołały wdzięcznie od stołu Mamusia Misia z panią Grażynką. – Co dobrego przywieźliście? No, rozpakowujcie się! Misiu Mamusi, masz piwo...?