30 lipca 2024

127. Jestem sentymentalna

Postanowiłam podzielić się z Wami trzema zdjęciami. Nie, nie będę to ja topless. Wręcz odwrotnie. To ożywione fotografie moich pradziadków i babci z czasów jej dzieciństwa. Zachwycające. Cieszę się, że je mam. Są taką namiastką bliskich mi ludzi, których nigdy nie widziałam (bo babci jako dziecka też w życiu nie spotkałam, inaczej to ja byłabym jej babcią 😀). Powiększajcie sobie do rozmiarów pełnego ekranu.



To moja prababcia. Poniżej pradziadek.



Na koniec moja babcia - mała, wesoła dziewczynka. I taka pogodna była przez całe życie.



💖  💖  💖


21 lipca 2024

126. W domu, ale nie w domu

No to wróciłam. Było cudownie. Wysypiałyśmy się, dokąd nam się podobało. Tkwiłyśmy w morzu po uszy i klepałyśmy łysego zgodnie z procedurą. A łysy podskakiwał z uciechy na falach, a jakże. Rozrywka jak się patrzy!



Była i kupa śmiechu nad tym, jak nas akwen sponiewierał, przewracając przy brzegu za pomocą fal. Co któraś z nas wstała, to podstępna fala od tyłu podcinała jej nogi i znowu leciałyśmy na tyłek albo i na brzuch. Ludzie na plaży musieli mieć niezły ubaw, jeden facet aż podrygiwał ze śmiechu na kocu. Jak nas ktoś nagrał i puścił w Internet, to może i pół świata ma ubaw, a my o niczym nie wiemy.



Oglądałyśmy zachody słońca, ale wschodów - ze zrozumiałych względów - nigdy. Kulka ma spanie takie jak ja.



Słońce nas nie oszczędzało, za to my oszczędzałyśmy słońce. I siebie. W południe nie wychodziłyśmy nigdzie. Na obiady chodziłyśmy w porze kolacji, unikając tym samym tłumów głodomorów, które już dawno przetoczyły się przez restauracje i bary.



Długie, ale nie nudne wieczory spędzałyśmy na balkonie, gadając o tym, co nas swędzi i łaskocze oraz pożerając smakowite książki. I delektując się lokalnym piwem o wdzięcznej nazwie "Władek".




Po powrocie do domu byłam bardzo niepocieszona. Z rozpaczy poszłam zamówić nowy komputer, dostarczając jednocześnie swój dotychczasowy, żeby mili panowie wymontowali z niego dwa dyski i przenieśli do nowego. Razem z nowym będę mieć trzy. Ha! Kto bogatemu zabroni? Wczoraj miły pan Seba dzwonił, że w poniedziałek mogę odebrać gotową maszynę. Tym niemniej podłączę ją i zajmę się nią dopiero po powrocie do domu, bo znowu mnie w nim nie ma. Tym razem wypasam się w mieszkaniu rodziców, bo mama wzięła swoją paczkę i polecieli na Maltę. Wygrałam, bo mama ma klimatyzację i całymi dniami leżę odłogiem w przyjemnym chłodku, pożerając kolejne książki.




Po powrocie mamy zostanie mi równy tydzień do kolejnych wczasów. O czym donosi uprzejmie Wasza ulubienica. Sauté. 



07 lipca 2024

125. Klepanie łysego

Moi kochani,

nie da się ukryć, że ostatnio moja aktywność na blogach nieco okulała. Wszystko przez mój ukochany komputerek, który ostatecznie wyzionął ducha, osiągając Matuzalemowy wiek jedenastu lat. Niech spoczywa w pokoju. To jednak wiąże się z niemożnością odzyskania wszystkich zapisanych linków, dlatego niektóre blogi będę musiała odnaleźć na piechotę. Od nowego kompa dzielą mnie mniej więcej dwa tygodnie (mam nadzieję).



Tymczasem jutro będę już nad morzem, dokąd wybieram się z psiapsi Kulką. Nareszcie, po stu latach SAME! Bez upierdliwych mężów i absorbujących dzieci. Czekałyśmy na ten magiczny moment bez końca. Dobrze, że zdążymy przed emeryturą. Nagadamy się do wypęku, wyspacerujemy do urzygu, nawdychamy jodu, odetchniemy od ukochanych najbliższych (progenitury). W planach jest jeszcze klepanie łysego. Nie, nie, zbereźniki jedne! 😋 To nie to, o czym właśnie pomyśleliście! 😛 Klepanie łysego to już uświęcona tradycja. Ilekroć znajdujemy się z Dzieciątkiem w dowolnym morzu, płyniemy na wyścigi do granicy bezpieczeństwa, którą wyznaczają boje. Rytuał odbywa się w ten sposób, że gdy dopadniemy boi, klepiemy ją po głowie 😄. To znaczy po łysym. 😄 Wtedy możemy wracać (albo nie). Rzecz polega na tym, że ceremoniał musi być powtórzony zawsze, gdy dopływamy do boi. Aktualnie będę – jeśli pogoda pozwoli – klepać łysego z Kulką.



Teraz konkrety. Wyjeżdżam jutro (poniedziałek, 8 lipca) i wracam w poniedziałek (15 lipca). Laptopa nie biorę, nie będę taszczyć jeszcze i tej kuli u nogi przez milion kilometrów, które dzielą mnie od upragnionego akwenu.

Trzymajcie się zdrowo i według życzenia – ciepło albo chłodno. Będę zaglądać do Was przez telefon 📱.

Paaa! 😘


01 lipca 2024

124. Jajcuś i Agatka, czyli stulecia zagadka

Co do Jajcusia, od dawna mam sprecyzowane zdanie. Gówniarz i lekkoduch, Piotruś Pan.

Zagadkę stanowi dla mnie od paru lat Agatka.

Jajcusia znam jeszcze z osiedla, na którym się wychowywaliśmy. Chodził z młodszą ode mnie o rok sąsiadką z mojej klatki. Później nasze drogi się rozeszły, oboje pozakładaliśmy rodziny i wyprowadziliśmy się z osiedla.

Spotkałam go po latach, gdy oboje byliśmy już po rozwodach. Ucieszył się i poszliśmy na piwo. Okazało się, że znowu mieszka rzut beretem ode mnie. Zaczęliśmy się odwiedzać, oglądać moje i jego fotografie. Co istotne, Jajcuś mieszkał z ciocią, która żywiła go i opierała. Nie muszę chyba dodawać, że było to jej mieszkanie. Zaczął mi się ochoczo zwierzać z wszystkiego, co go aktualnie zaprzątało. W tamtym czasie pracował w sklepie z elektroniką, ale gdy komornik zajął mu konto za niepłacenie alimentów na niepełnosprawną córkę, co zrobił nasz geniusz? Otóż zwolnił się z pracy, żeby nikt mu niczego nie zabierał. Pomysł iście godzien Eisteina. Będąc bezrobotnym (utrzymywanym przez rodziców i ciotkę emerytkę), nudził się, więc zakładał konta na wszystkich portalach randkowych po kolei. Tak poznał między innymi Helenkę, miłą, dobrą dziewczynę, bezgranicznie mu oddaną. To ona uruchomiła mu pracę – wziął w ajencję bardzo dobrze usytuowany kiosk Ruchu: z jednej strony Politechnika, z drugiej gimnazjum. Ruch jak w ulu. Przez kilka miesięcy prosperował jako tako, Helenka przywoziła mu towar (bowiem prawa jazdy ani tym bardziej samochodu Jajcuś nie posiadł), myślała nad zaopatrzeniem i niemal odwalała za niego całą robotę, sama mając po uszy swojej. W końcu Jajcuś, który zawsze podkreśla, że jest „zdrowym mężczyzną” i „ma swoje potrzeby”, powierzył mi mrożącą krew w żyłach tajemnicę: Helenka nie chciała iść z nim do łóżka, bo była gorliwą katoliczką i na dodatek dziewicą, więc bez ślubu nie było szans. Z jej strony było jeszcze gorzej. Chodziłyśmy razem na siłownię i zrozpaczona Helenka wyjawiła mi, że taaak go kooocha, myślała, że jest inny, tymczasem (zbrodniarz jeden) chciał zaciągnąć ją do łóżka (zgroza!). Ponadto, gdy pewnego dnia poszli razem do filharmonii (ona fundowała bilety oczywiście), w damskiej toalecie podeszła do niej obca kobieta i zapytała obcesowo: „Ty też jesteś w ciąży z Jajcusiem?” Helenka o mało nie zeszła na zawał i natychmiast zerwała z czyhającym na jej cnotę niewieścią brutalem.

Po tym, jak Helenka odstawiła Jajcusia, delikwent natychmiast zamordował kurę znoszącą złote jajka i kompletnie położył biznes, bo już nie było frajera, który by za niego wszystko robił. Resztki zjadł komornik, a Jajcuś wyszedł z tego z długiem o niebagatelnej sumie 8000 zł i ponownie został bezrobotnym. Dług spłacili rodzice.

Tymczasem na horyzoncie pojawiła się Marzenka. Z zapałem opowiadał o niej to, co wcześniej o Helence: że samodzielna, z własnym mieszkaniem, samochodem, robiąca pyszne kolacyjki… Jak się okazało, Marzenka była moją koleżanką po fachu i pracowała w LO Dzieciątka. Miłość trwała czas jakiś, dzielna nauczycielka załatwiła Jajcusiowi jakąś pracę, z której po dwóch miesiącach wyleciał. Będąc z Marzenką, nasz playboy opowiadał mi równocześnie, jaka fajna jest Anka procująca na lotnisku, która (oczywiście) ma dom, samochód, robi pyszne kolacyjki i jest dobra w łóżku. Z tych powodów Jajcuś, niepomny na Marzenkę, od czasu do czasu zostawał u niej na noc. Marzenka zaś nie kretynka, połapała się w sytuacji i z przytupem odeszła z nowym gachem. Na krótką chwilę Anka z lotniska wysunęła się na czoło peletonu, ale szybko okazało się, że na tapecie jest jakaś anglistka o imieniu Ewelina, a równocześnie z nią urzędniczka sądowa o tym samym imieniu. Obie miały mieszkania, samochody, robiły pyszne kolacyjki… Nie mogłam już tego słuchać, więc opieprzyłam Jajcusia jak święty Michał diabła za jego sposób patrzenia na kobiety i zaczęłam robić uniki. Pracę zmieniał nasz bohater w tym czasie kilkakrotnie, z każdej wylatywał po 2-3 miesiącach.

Pewnego dnia dostałam SMS o treści: „Zapraszam do kiosku przy alei Szlacheckiej ileś tam”. Poszłam obejrzeć to nowe cudo i zdębiałam. Jajcuś wziął w ajencję kolejny kiosk, w jeszcze lepszej lokalizacji, pomiędzy galerią handlową a uniwersytetem, w dodatku przy przystanku autobusowym, przez który przewijały się tłumy. Nic, tylko garściami czerpać korzyści. Pewnego razu uzyskałam wstrząsające nowiny. Jajcuś poznał nową laskę. Opisał ją jako nauczycielkę w szkole muzycznej, niebieskooką blondynkę o imieniu Agatka. W głowie błysnęła mi żaróweczka. Jakiś czas temu śpiewałam z taką w dużym chórze i w chórze kameralnym. Ile ich w końcu mogło być? Rzuciłam nazwiskiem i Jajcuś zrobił oczy jak ping-pongi. Zapytał tylko, skąd wiedziałam. Za jakiś czas oświadczył z dumą, że wynajęli wspólnie mieszkanie naprzeciw jego miejsca pracy i mam zaproszenie na parapetówkę.

I SIĘ ZACZĘŁO!

W ciągu 10 (!) lat:

1. Jajcuś zdradzał Agatkę na prawo i na lewo, kłamał, wykręcał się i kombinował jak koń pod górkę.

2. Nasz Piotruś Pan, siedząc w kiosku, bawił się smartfonem, flirtując z panienkami, w efekcie wyszedł z mankiem i zakończył działalność z długami większymi niż poprzednio.

3. Bohater niezłomny chyba ze 30 razy zmieniał w ciągu tych 10 lat pracę.

4. Wykryłyśmy z Agatką, że Jajcuś ma też nieślubne dziecko, chłopczyka, co do którego dwoje skurwysynów zrzekło się praw rodzicielskich (chce mi się wyć, gdy o tym myślę, jak można tak zrobić z własnym dzieckiem!). Dotarłyśmy zarówno do zdjęć, jak i do dokumentów.

5. Jajcuś wpadł na pomysł przemycania samochodów.

6. Jajcusiowi trafiło się kilka spraw w sądzie, bo nie płacił rat.

7. Pracuś znalazł robotę marzeń, w której nie musiał nic robić. Oficjalnie pełnił rolę ochroniarza w jaskini gry (potem okazało się, że nielegalnej), co polegało na tym, że całymi dniami siedział ze smartfonem i flirtował z panienkami.

8. Playboy od siedmiu boleści zdążył poinformować rozmaitych znajomych, że Agatka jest do niczego w łóżku, a w ogóle to jak ją poznał, była dziewicą.

9. Agatka zaczęła dostawać do skrzynki na listy anonimy od nieznanych (niepodpisanych) nadawczyń. Jedne informowały, inne ostrzegały, do tego doszły SMS-y. Totalne combo.

Ukoronowaniem działalności naszego herosa była scena jak z „Killera”. Jajcusia i Agatkę obudzili pewnego dnia uzbrojeni po zęby panowie, zrobili kipisz w całym mieszkaniu, pozabierali wszelkie urządzenia elektroniczne i – pozostawiając osłupiałą Agatkę między sponiewieranymi częściami bielizny wywalonej z szuflady – wyprowadzili Jajcusia w kajdankach. Było to zwieńczenie długoletniego dochodzenia służb rozpracowujących mafię, w której posiadaniu były sieci jaskiń hazardu. Mafiosi się wybronią albo uciekną na koniec świata, a takie głupiutkie Jajcusie zostaną wystawione i rzucone prokuratorom na pożarcie. Cymbał nie siedzi w areszcie, bo brat wpłacił za niego kaucję. W oczekiwaniu na rozprawę Jajcuś melduje się 4 razy w tygodniu na komendzie, beztrosko oglądając meczyki, chrupiąc chipsiki i od czasu do czasu, za plecami Agatki, przelatując jakąś panienkę. Ma chyba system nerwowy z tworzyw sztucznych, bo każdy normalny człowiek na jego miejscu porobiłby się w gacie przed czekającym go procesem.

W TYM MOMENCIE DOCHODZIMY DO SEDNA ZAGADKI: dlaczego Agatka już 10 lat tkwi w tym związku?! Miłość? Naiwność? Przyzwyczajenie? Strach przed byciem samą?

Od niej się tego nie dowiem, bo wielokrotnie odgrażała się, że wystawi mu walizki i usadzi kopa na pożegnanie, ale na pogróżkach się kończy. Agatka jest dla mnie wielką zagadką.

„Albo go kocha, albo się uparła.

Na dobre, na niedobre i na litość boską.”?