28 maja 2025

183. W imię bankomatu

Rodziców się nie wybiera, ale chrzestnych – tak. Panują w umiłowanym narodzie dwa związane z tym zwyczaje, które chętniej nazwałabym skrajnymi idiotyzmami.

Przyszła do mnie pewnego dnia Kulka. Usiadła ciężko na taborecie w kuchni i zamilkła na amen. Wręcz zamieniła się w zmurszały pień. Niespiesznie ładowałam naczynia do zmywarki, wiedząc, że zalągł jej się jakiś problem, ciśnienie rośnie, a gdy pęknie, to wreszcie się jej uleje.

Ulało się, gdy sięgałam po patelnię.

- Kuzynka poprosiła mnie na chrzestną – oznajmiła grobowym tonem. – Przyjdzie sobie chyba w łeb strzelić.

Ano, w rzeczy samej. Gdyby padło na mnie, do strzelania w łeb nie byłoby powodu, bo na jej tle wypadam na nieludzko zracjonalizowaną. Co innego moja przyjaciółka. Obłożona nieprawdopodobną liczbą chrzestnych synów i córek, co chwilę jest przybijana do ziemi czyimiś urodzinami, komuniami, ślubami, Mikołajami i Gwiazdkami. Sama ledwo przędzie, będąc samotną matką trójki dzieci. A na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą.

- To trzeba było odmówić – powiedziałam beznadziejnie. Z góry wiedziałam, co za chwilę usłyszę. Oczywiście usłyszałam.

- No co ty, dziecku się nie odmawia.

A otóż właśnie. Co za głupota! Po pierwsze, to nie dziecko prosi, bo w wieku „chrzcielnym” leży w charakterze naleśnika i jest mu najdoskonalej obojętne, co się wokół dzieje, pod warunkiem, że ma ciepło, sucho i pełno w brzuszku.

Po drugie, dorośli rodzice powinni zrozumieć odmowę – wszak to oni będą za chwilę patrzeć chrzestnym rodzicom na ręce, kiedy, kto i ile daje, a nie ich maleńkie dziecko. Jeżeli się obrażą – mała strata, bo na co komu znajomość z tak małostkowymi ludźmi? Przyjaciółka wszakże, jak zwykle, z rezygnacją poszła pod nóż. Przypomnę jej to przy najbliższym jojczeniu, że do końca miesiąca nie wystarczy jej na jedzenie i musi wziąć pożyczkę, bo zbliża się komunia „chrześniaka”, aczkolwiek szczerze wątpię, czy to coś da.

Tu problem zazębia się z drugim i jeszcze bardziej chorym. Rodzice chrzestni traktowani są jak bankomaty. Nawet najmniej ważne okoliczności, takie jak spotkanie u cioci na imieninach, wymuszają na chrzestnych sprezentowanie czegokolwiek „chrześniakowi”. Stawka idzie w górę przy jego osobistych urodzinach, imieninach, Mikołajach i Gwiazdkach. Wraz z komunią, bierzmowaniem, ślubem i weselem obłęd wzrasta: chrzestni wyskakują z portek i zadłużają się po uszy, bo trzeba podopiecznego tak obdarować, żeby zaspokoić jego wszelkie zachcianki, rodzinie żeby oko zbielało, a darczyńca długo z kredytów nie wyłaził. To chore, ale z maniakalnym uporem w tym kraju praktykowane. Co więcej, jeśli ofiarność chrzestnego nie nosi znamion dobrowolności, a sam, biedaczysko, wydaje się zbyt opieszały, we właściwym czasie macki wyciągną się same. Tymczasem z okazji wydarzenia o charakterze religijnym wystarczy podarować dziecku związany z nim przedmiot. To wszystko. Ale winę za piętrzenie wydatków ponoszą sami chrzestni nakręcający sprężynę do granic absurdu.