Doczołgałam się do długiego weekendu. Nareszcie! Pięć dni wytchnienia przyda mi się po wyjątkowo gorącym okresie w pracy i tuż przed Armagedonem o nazwie „matury”.
Kilka dni wcześniej Dzieciątko postawiło mnie przed faktem
dokonanym, rzecząc, co następuje: „Matka, jedziemy do Dżipampkina. Bilety
w tę i z powrotem kupione, noclegi zarezerwowane, za jedzenie
płacisz ty.”
No to jedziemy. Okrutnie się cieszę. Pełnia szczęścia!